Imprezy u Jagiellonów. Jak balowano na Wawelu?
Setki wyszukanych potraw na stołach, dwie kapele, wyborne piwa i wina. Na dworze Jadwigi i Jagiełły wiedziano, jak powinna wyglądać udana zabawa!
Najpopularniejsze średniowieczne rozrywki może i były niewyszukane. Męska część populacji lubiła zabawić się w gospodzie, napić alkoholu i pograć w karty lub kości. Kobiety cieszyły najbardziej zabawy ludowe i tańce. Urządzano je wszędzie: nie tylko w gospodach, ale i w refektarzach klasztornych, a nawet na przykościelnych cmentarzach. Szczególnie te ostatnie musiały budzić sprzeciw duchowieństwa!
Dodatkową rozrywkę stanowiły różne publiczne wydarzenia: uroczystości z udziałem władcy, koronacje, występy słynnych kaznodziejów, procesje, przenoszenie relikwii, pogrzeby znanych osobistości, egzekucje publiczne... Ale z tym, jak bawiły się ówczesne elity, miało to niewiele wspólnego.
Roztańczona królowa
Jadwiga od małego była przyzwyczajona do rozrywki na wysokim poziomie. Wychowywała się na wytwornym, liczącym 350 komnat zamku w Budzie, gdzie życie dworskie kwitło. Urządzano turnieje rycerskie i zabawy dworskie. Nie brakowało muzyków i artystów, a gdy ktoś szukał spokojniejszej rozrywki, można było skorzystać z dużego księgozbioru. Dbano też o to, by ubierać się zgodnie z trendami.
Dzięki takiemu otoczeniu sama Jadwiga dużo czytała, ceniła muzykę i sztukę konwersacji. Ale też, jak pisała Anna Klubówna, lubiła zabawy, tańce, reprezentacyjne uczty, stroje, klejnoty i futra. I te zamiłowania przywiozła ze sobą do Krakowa. Przekazywała je dwórkom, zarówno szlachetnie urodzonym, jak i córkom bogatych mieszczan krakowskich.
Pasję królowej do tańca chciał wykorzystać arcyksiążę Wilhelm Habsburg. Niedoszły małżonek Jadwigi bardzo chciał zostać królem Polski i kiedy przyjechał do Krakowa w lecie 1385 r., zaczął organizować dla niej potańcówki. Być może chciał zatrzeć w ten sposób kiepskie wrażenie z symbolicznych pokładzin, urządzonych po ich "ślubie" (w końcu niedopełnionym) z 1378 r. 6-letni wówczas Austriak nie popisał się przed 4-letnią Węgierką, bo... narobił do łoża małżeńskiego!
Jadwiga faktycznie musiała puścić ten wypadek w niepamięć, skoro po latach w Krakowie przez dwa tygodnie dawała się namówić na wspólne tańce. Do niczego więcej jednak nie doszło: królowej zawsze towarzyszyły dwórki i rycerze. Jan Długosz tak opisywał te spotkania:
Królowa Jadwiga raz po raz schodziła z zamku w orszaku rycerzy i swoich dziewcząt do klasztoru św. Franciszka w Krakowie i w refektarzu tegoż klasztoru pocieszał się tańcami ze wspomnianym księciem austriackim Wilhelmem, nader jednak skromnie i z największym umiarem.
Ostatecznie Wilhelm musiał uznać swoją porażkę i wyjechał. Wspólne zamiłowania Jagiełłów
Kiedy wreszcie małżonkiem Jadwigi został Władysław Jagiełło, wydawało się, że trudno będzie nowożeńcom znaleźć wspólne rozrywki. Na szczęście wbrew "uprzejmym" informacjom słanym do Krakowa przez Krzyżaków nie okazał się on dzikusem obrośniętym kudłami, sprośnym poganinem ani tym bardziej ludożercą. Miał jednak nieco inne - zdecydowanie prostsze - wyobrażenie relaksu, zabawy i wypoczynku niż Jadwiga.
Chętnie polował, jadł gruszki i słuchał śpiewu słowików. A kiedy tylko miał okazję, także sypiać i wczasować się lubił aż do południa. Dlatego też zresztą mszy św. rzadko o należnym czasie słuchiwał, co wytykał mu Jan Długosz, który za królem nie przepadał i nie stronił od drobnych złośliwości.
Małżonków połączyła jednak pasja do polowania i muzyki. Królowa jeździła konno, miała własnych strzelców, sokolników i psiarczyków. Na Wawelu funkcjonowały też aż dwie kapele! Jagiełło i Jadwiga utrzymywali swoje własne, osobne zespoły złożone z trębaczy, fletnistów i bębnistów. Król miał dodatkowo gęślarzy, a królowa - cytrystę Handslika. Czasem słuchała również występów młodych obiecujących artystów. Możliwe nawet, że zamek wawelski odwiedzali wędrowni śpiewacy, snujący opowieści o dalekich krajach i walecznych rycerzach...
Uczty... niezależnie od okazji
Najwyższą formą rozrywki były jednak dla wysoko urodzonych niewątpliwie dworskie uczty. Władczyni nie odmawiała w nich udziału. A okazji było wiele! Pretekstem do dobrej zabawy były na przykład wizyty siostry króla, księżnej Aleksandry, żony mazowieckiego księcia Siemowita IV.
Hucznie obchodzono też Boże Narodzenie. Uroczystości nie trwały tak jak dzisiaj, do 26 grudnia. Wręcz przeciwnie! Ten dzień był dopiero początkiem tzw. godów, czyli dwunastu szczodrych dni. Świętowano aż do Trzech Króli.
Nie wiemy, jak dokładnie wyglądały uroczystości. Możemy jednak domyślać się, że ci, którzy mogli sobie na to pozwolić, bawili się na całego: jedli, pili i słuchali muzyki. Oglądali przedstawienia jasełkowe, a może i inne sztuki teatralne, oczywiście o religijnym charakterze. Przypuszczalnie były już wówczas śpiewane kolędy. Nie było za to jeszcze stojącej choinki obwieszonej ozdobami i świeczkami ani zwyczaju hucznego obchodzenia nocy sylwestrowej.
Specjały królewskiej kuchni
Szczególne okazje wymagały szczególnych przygotowań. Gdy na Wawelu pojawiali się goście, liczba potraw wzrastała do czterdziestu czy pięćdziesięciu. Gdy byli to odwiedzający, na których gospodarzom szczególnie zależało, sięgała nawet stu! Biesiadnikom nie żałowano jedzenia, musieli też wykazać się nie lada apetytem. Średnio każdy z nich zjadał po 2 kg mięsa! Jeszcze więcej jedli gospodarze: król i królowa dostawali dodatkowo po dwa kapłony...
Wybór dań był faktycznie ogromny. Na stoły wnoszono m.in. pieczone, gotowane, czy wędzone mięsiwa. Pojawiała się wieprzowina, wołowina, cielęcina, drób i dziczyzna. Niektóre potrawy były podawane w bardzo wyszukany sposób, jak pawie, serwowane wraz z upierzeniem ogona.
Było też dużo ryb: zarówno rzecznych, jak i specjalnie sprowadzanych, jak śledzie czy wyjątkowo drogie łososie. Obok nich leżały raki, a także nabiał i warzywa. Towarzyszył im chleb (tylko pszenny!) oraz kasza, którą mógł - w wersji luksusowej - zastąpić importowany zza mórz ryż.
Na deser podawano owoce świeże lub suszone i polane miodem oraz pierogi z serem, rogaliki, biszkopty i ciasta. Nowością były pierniki (także w innych potrawach nie brakowało zresztą przypraw korzennych). Częstowano też pigułkami z przypraw korzennych i cukru pozłoconymi z zewnątrz. Ten specjał był jednak dość drogi, więc czasem wybierano nieco tańszą opcję: równie smaczne powidła.
Problemem na tej obfitej uczcie były natomiast... sztućce! Nie było wówczas tak bogatego ich wyboru, jak obecnie. Wskazówki, jak radzić sobie mimo tego, można było znaleźć w rymowanym poradniku średniowiecznego savoir-vivre’u autorstwa Przecława Słoty z Gosławic. Autor radził na przykład, że należy... najpierw umyć ręce.
Nie wypadało grzebać w misie: jedzenie należało wybierać dwoma palcami z wierzchu. Porcję, zanim nałożyło się sobie, powinno się podać najpierw siedzącej obok damie. Dobry ton nakazywał też, by jeść i mówić na przemian, nie wypluwać żutego pokarmu i nie zanurzać nosa w pianę od piwa.
Woda? Tylko do mycia!
To właśnie piwo królowało na średniowiecznych stołach. Nie widziano w nim jednak wówczas tylko trunku alkoholowego. Piwo, wyrabiane z jęczmienia, prosa lub pszenicy z dodatkiem chmielu, było napojem uniwersalnym. Wskazuje na to nawet jego nazwa, pochodząca od słowa "pić". Piwa piły więc na równi z mężczyznami kobiety i dzieci. Tylko niektórymi można było się upić. Tak o tym napoju pisał historyk kultury polskiej, profesor Aleksander Brückner:
Woda służyła do mycia, nie do picia; ludzie odwykli od wody i od niej chorowali (...) Piwo spijano przez cały dzień dla ochłody, czy pragnienia, jak my wodę pijemy.
Niechęci do picia wody nie podzielał, co ciekawe, król Władysław. Podobno pił on tylko wodę! Powodowała nim ostrożność i podejrzliwość: po prostu wodę źródlaną najtrudniej było niepostrzeżenie zatruć. Z tego samego powodu jego naczyń i noża mógł dotykać jedynie jeden zaufany dworzanin.
O bezpieczeństwo współbiesiadników dbała natomiast... roślina! Na stole królewskim stało złote naczynie zapełnione smoczymi językami, czyli liśćmi i łodygami języcznika. Podobno posiadały one tajemnicze właściwości gojenia ran, a postawione na stole, chroniły ucztujących od trucizny. Niestety, nie wiadomo, w jaki sposób...
Co więc pito w czasie uczt, by się upić? Raczej niż po piwo, sięgano po miody pitne lub wina. Te pierwsze najczęściej były robione z miodów ciemnych i gryczanych. Produkowali je kapucyni, bernardyni lub mistrzowie skupieni w cechach miodosytników.
Z kolei wina, białe i czerwone, sprowadzano z zagranicy, przede wszystkim z Francji i Włoch. Nie była to chyba tania przyjemność, skoro Brückner wspominał, że wina jeszcze w XIV i XV w. [były] zupełnie nieznane, ani przy stole królewskim, chyba wyjątkowo. Pojawiały się już jednak porady co do ich podawania. Zgodnie z nimi, należało pić więcej wina w październiku, słodkie zachować na listopad, z cynamonem serwować w grudniu. Ale to styczeń był miesiącem, w którym dobrze było pić najwięcej.
A co z winami węgierskimi, w których powinna gustować wychowana w Budzie królowa? Słynne trunki trafiły do Polski chyba dopiero w ślad za nią, w XV w. Tokaje jeszcze później, bo dopiero wraz z następnym monarchą z Węgier, Stefanem Batorym. Szybko stały się jednak jednym z najpopularniejszych towarów madziarskich w Polsce. Polska szlachta chętnie wydawała na nie złoto zarobione na sprzedaży zboża! Tokaje polubiono także na innych dworach królewskich w innych krajach, a król Ludwik XIV nazwał tokaj "królem win i winem królów".
Królowa Jadwiga zapewne byłaby dumna z takiej miłości Polaków do owoców pracy jej rodzinnego kraju. Gdyby mogła przewidywać przyszłość, może poświęciłaby temu jakiś niewielki toast w trakcie jednej ze swoich - dosłownie i w przenośni - królewskich uczt!
Zainteresował cię ten artykuł? Na CiekawostkachHistorycznych.pl przeczytasz również o Polce, która trzęsła całą średniowieczną Europą
Mateusz Drożdż - Ekonomista, urzędnik samorządowy, publicysta historyczny. Specjalizuje się w historii lotnictwa, okresie obu wojen światowych oraz w dziejach Krakowa i krakowian. Autor książek "Szachownica z pawim piórem" (2013) i "Małopolska w ogniu Wielkiej Wojny" (2015).