Katastrofa Kurska: Piekło na dnie morza
Dwudziestu trzech marynarzy rosyjskiej Floty Północnej na próżno czekało na ratunek w głębinach Morza Barentsa. Zamknięci w kompletnych ciemnościach we wnętrzu wypełniającego się wodą wraku z godziny na godzinę tracili nadzieję. Jeden z nich zdążył napisać pożegnalny list: „Chyba nie ma szans. Nie trzeba rozpaczać”.
K-141 Kursk był w końcu XX wieku najnowocześniejszym oraz najpotężniejszym rosyjskim okrętem podwodnym. Posiadał napęd atomowy i był przeznaczony do zwalczania dużych jednostek nawodnych, np. lotniskowców. Już sama nazwa wskazuje, że Rosjanie pokładali w nim wielkie nadzieje - w 1943 roku zwycięska bitwa na Łuku Kurskim przeciwko oddziałom niemieckim stała się dla Związku Radzieckiego przełomowym momentem wojny.
Jednym z ważniejszych ćwiczeń sprawdzających możliwości okrętu było wypróbowanie dwóch bardzo niebezpiecznych w użyciu torped uranowych typu Szkwał. W tym celu 12 sierpnia 2000 roku Kursk w towarzystwie ok. 30 okrętów Floty Północnej wyruszył na Morze Barentsa.
Szkwał na pokładzie
Jednak wprowadzenie na pokład nowoczesnych pocisków na okazało się samobójstwem. O godzinie 11:28 czasu moskiewskiego, podczas wykonywania manewrów pod wodą, wewnątrz kadłuba rozległ się ogłuszający huk. To torpeda!
Wybuchł pożar, który w bardzo krótkim czasie opanował znaczną część okrętu. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Zaledwie dwie minuty po pojawieniu się ognia, pod wpływem wysokiej temperatury oraz ciśnienia, eksplodowały pozostałe pociski. W pancerzu powstała dziura o średnicy dwóch metrów, a niszczycielska fala uderzeniowa zgniotła przednią część kadłuba.
To był wyrok śmierci dla znajdujących się wewnątrz marynarzy. Jednak w ostatnim, dziewiątym przedziale, schroniło się 23 mężczyzn, którzy przeżyli piekło wybuchu. W ciemnościach, przerażającym zimnie oraz z coraz mniejszym zapasem tlenu czekali na pomoc. W tym czasie Kursk przechylił się i opadł rozerwanym dziobem w dół na głębokość 108 metrów.
Dziwna akcja ratunkowa
Dla rodzin oficerów i marynarzy Kurska rozpoczął się horror. Bliscy członków załogi mogli liczyć tylko na skąpo racjonowane informacje pochodzące od dowództwa floty. A przez cały czas trwania akcji ratunkowej zapewniano, że wszyscy na pokładzie żyją! Dlaczego? Otóż władze rosyjskie z premedytacją opóźniały operację ratowniczą. I to pomimo utracenia kontaktu radiowego z załogą!
Dopiero późnym wieczorem rozpoczęto poszukiwania, a rano wysłano krążownik Piotr Wielki, który zlokalizował Kursk na głębokości ponad stu metrów. Wysłano wtedy statki, których zadaniem było oszacowanie skali zniszczeń oraz dostarczenie tlenu do wnętrza kadłuba. W nocy z poniedziałku na wtorek Rosja dostała propozycję pomocy od Anglii, Norwegii oraz Wielkiej Brytanii. Ku zaskoczeniu wszystkich - odmówiła. Tymczasem trzy dni po katastrofie rozszalał się silny sztorm.
Próby przymocowania kapsuł ratunkowych do okrętu okazały się nieskuteczne. Warunki pogodowe zaskoczyły Rosjan, wobec czego następnego dnia, po nocnych obradach z NATO, skorzystali z oferty Norwegii oraz Wielkiej Brytanii. Moskwa jednak ciągle chciała zachować swoje tajemnice i nie dopuściła do niektórych działań.
Po dotarciu na miejsce statków brytyjskich zabroniła im filmowania wraku oraz zbadania kadłuba i nadal desperacko starała się prowadzić akcję ratunkową na własną rękę. Przyczyną takiego postępowania władz były najprawdopodobniej znajdująca się na okręcie nowoczesna amunicja, która nie powinna wpaść w obce ręce. Ta sama, która stała się przyczyną jego zagłady...
Choć nadzieja umiera ostatnia, z każdą godziną stawało się coraz bardziej jasne, że szans na ocalenie choćby części załogi ubywa. Wszystkie akcje podejmowane przez służby ratownicze Floty Północnej okazały się bezskuteczne. Irina Biełozorowa, żona jednego z marynarzy, nie potrafiła pogodzić się ze śmiercią męża.
- Nie będę chodzić w czarnych ubraniach. Nie wierzę, że oni nie żyją - takie słowa padły z ust kobiety do prezydenta Władimira Putina.
Jednak dopiero osiem dni po katastrofie, 20 sierpnia, Rosjanie zgodzili się na sfilmowanie Kurska i opuszczenie do niego dzwonu z norweskimi nurkami. Następnego dnia zanurzyli się oni w zimnych i ciemnych wodach Morza Barentsa.
Zbliżając się do wraku Kurska, coraz wyraźniej widzieli potężną wyrwę i zniszczenia przedniej części kadłuba. Tam królowała śmierć. Tylko w dziewiątym przedziale pozostała nadzieja na odnalezienie kogoś żywego. Po zadokowaniu kapsuły nurkowie nie słyszeli jednak żadnych stukań czy okrzyków radości. Odkręcili właz awaryjny. Ich oczom ukazał się przygnębiający widok: ciała 23 marynarzy, którzy jako ostatni próbowali ratować swoje życie.
Lista Kolesnikowa
Po wydobyciu zwłok nastąpiła ich identyfikacja. W kieszeni munduru jednego z trzech znajdujących się tam oficerów znaleziono notatkę, prawdopodobnie pisaną niedługo przed śmiercią. Jej treść brzmi:
"Jest zbyt ciemno, ale spróbuję pisać po omacku. Chyba nie ma szans, 10-20 procent. Mamy nadzieję, że ktoś to jednak przeczyta. Poniżej jest lista ludzi z załogi innych przedziałów, którzy zgromadzili się w dziewiątym i będą próbowali wyjść. Pozdrowienia dla wszystkich, nie trzeba rozpaczać. Kolesnikow."
Autorem tego poruszającego komunikatu był kapitan Dmitrij Kolesnikow, który umieścił w nim nazwiska 22 innych ocalałych z wybuchu i walczących w dziewiątym przedziale o życie. Słowa były dedykowane żonie, którą poślubił kilka miesięcy przed katastrofą. Do dziś nie wiadomo, jak długo żyli uwięzieni wewnątrz stalowego kolosa ludzie - jedni twierdzą, że zginęli bardzo szybko, inni, że ich agonia trwała nawet kilka dni.
Mogłyby o tym świadczyć odnalezione przy nich chemiczne zestawy służące do oczyszczania powietrza z dwutlenku węgla i wzbogacania go w tlen. Prawdopodobnie pożar wywołany zamoczeniem takiego pakietu stał się decydującą przyczyną śmierci ostatnich żyjących członków załogi.
Informacyjny chaos
Katastrofa Kurska jest wciąż pełna tajemnic i kontrowersji. Błędem było opóźnienie akcji ratowniczej oraz udzielanie sprzecznych ze sobą informacji. Zatonięcie okrętu ogłoszono dopiero w poniedziałek, dwa dni po zdarzeniu. W dodatku mówiono, że wypadek miał miejsce w niedzielę 13 sierpnia.
Na reakcję mediów światowych nie trzeba było długo czekać, dlatego już po południu rosyjska telewizja NTW podała nowy komunikat, że Kursk poszedł na dno jednak w sobotę. Moskiewskie media dość szybko zmieniły także inne doniesienia i wyparły się wcześniejszego stwierdzenia o utrzymywaniu łączności radiowej z załogą statku. Sprostowano, że kontaktują się z marynarzami tylko poprzez stukanie w kadłub - co zapewne też było kłamstwem.
Warto wspomnieć, że zgoda na pomoc innych krajów nastąpiła dopiero wtedy, gdy Władimir Putin wrócił z urlopu w Soczi i osobiście zainteresował się tragedią... Wielu ludzi, zarówno w Rosji jak i na świecie, zastanawia się nad tym i zadaje sobie pytania: dlaczego władze Federacji Rosyjskiej tak późno zdecydowały się na podjęcie działań ratowniczych. Czy można było ocalić marynarzy Kurska?
Tragiczny wypadek, zamach czy...
Te tajemnicze i niewyjaśnione fakty doprowadziły do licznych teorii spiskowych. Za oficjalną przyczynę zatonięcia okrętu uznano eksplozję spowodowaną przez wyciek paliwa z torped. Rosjanie starali się ukryć ten fakt, gdyż stawiał w złym świetle ich eksportowy produkt. Nie obyło się bez krytyki mediów, które oskarżały Rosję o niekompetentne dowodzenie, niesprawną technikę oraz narażanie życia żołnierzy.
Ciekawszą wersję wydarzeń przedstawiła czeczeńska agencja informacyjna Kavkaz Center. Od roku 1999 Rosja prowadziła wojnę z Czeczenią, a walki regularnych oddziałów przeciwko armii kaukaskich muzułmanów zakończyły się w kwietniu 2000 roku.
Konflikt - teraz w wymiarze partyzanckim - trwał jednak nadal. Stąd też agencja wysnuła wniosek, że wybuch był próbą samobójczego zamachu jednego z marynarzy wyznania islamskiego, który znajdował się na pokładzie. Ponownie zamęt w sprawie Kurska wprowadzili kanadyjscy dziennikarze wraz z francuskim filmowcem Jeanem-Michelem Carré’em.
W 2005 roku podważył on wszystkie teorie i spekulacje swoim filmem dokumentalnym Kursk - okręt podwodny w mętnych wodach. Otóż jego obraz sugerował, że jednostka została zatopiona przez... Amerykanów. Stany Zjednoczone miały wysłać na Morze Barentsa dwa okręty podwodne: Toledo i Memphis, aby śledziły Kursk podczas ćwiczeń. Około godziny 11:25 Toledo zbliżył się do niego na niebezpieczną odległość i przypadkowo doszło do kolizji.
Był to najgorszy moment na zderzenie, ponieważ rosyjska flota otworzyła wyrzutnie torped, by przetestować amunicję. Śledzący wszystko Memphis, widząc otwarte i gotowe do wystrzału luki, przystąpił do ataku. Okręt chronił wycofującą się jednostkę Toledo, która została poważnie uszkodzona, i wystrzelił torpedę MK-48.
Cała ta teoria znajduje potwierdzenie w jedynym wykonanym zdjęciu wraku statku przedstawiającym dziurę z prawej strony burty. W przypadku eksplozji na pokładzie okrętu podwodnego, czyli według oficjalnej wersji, brzegi otworu byłyby wygięte na zewnątrz. Tak jednak nie było.
Po wydobyciu większej części kadłuba z dna morza okazało się, że ziejąca w burcie dziura jest wgięta... do środka. Potwierdza to hipotezę, że przyczyną jej powstania musiał być atak z zewnątrz. Na przykład torpedy. Nie każdej, zresztą, ponieważ kadłub Kurska wykonano w specjalnej technologii.
Okręt był dwukadłubową jednostką typu Oscar II. Jej zewnętrzną warstwę wykonano ze stali o wysokiej zawartości niklu i chromu, co utrudniało zlokalizowanie go przez wykrywacze magnetyczne. Wewnątrz znajdował się pięciocentymetrowej grubości stalowy płaszcz. Przez taką osłonę - zapewniającą dużą odporność na kolizje z innymi jednostkami - mogła się jednak przebić amerykańska torpeda MK-48.
... spisek?
Jednak dlaczego Stany Zjednoczone śledziły Kursk? Test rosyjskich torped miał być ponoć również demonstracją dla Chińczyków, którzy byli zainteresowani kupnem amunicji. Taka transakcja byłaby zaś wysoce niekorzystna dla USA w sytuacji wzrastającego potencjału bojowego Państwa Środka i zyskiwaniu przez niego przewagi militarnej nad USA. I o mały włos nie skończyło się to jeszcze większą katastrofą.
Po kolizji Kurska i Toledo rosyjskie dowództwo miało wysłać dwie eskadry samolotów z zadaniem zniszczenia obcych okrętów podwodnych. Do ataku podobno nie doszło z polecenia samego Władimira Putina. Jeśli tak było, to decyzja ta prawdopodobnie zapobiegła rozpętaniu konfliktu pomiędzy dwoma mocarstwami.
Wielu zwolenników teorii spiskowej uważa, że starcie mogłoby się przekształcić w III wojnę światową. Film przedstawił jeszcze jeden zaskakujący wniosek. Władze rosyjskie przez dwa dni ukrywały przed mediami fakt zatonięcia swojego okrętu. A tuż po katastrofie Stany Zjednoczone wysłały do Moskwy szefa CIA George’a Teneta, który miał za zadaniem wyciszenie sprawy i kompromis z prezydentem Rosji.
Skutkiem tego była umowa dyplomatyczna, która polegała m. in. na anulowaniu długu Rosji względem USA liczącego 10 miliardów dolarów. Może dlatego dokumenty na temat tej tragedii zostały utajone i ich publikacja będzie możliwa dopiero za 30 lat?