O włos od katastrofy. Groźne wypadki z bronią nuklearną
6 sierpnia 1945 roku Amerykanie zrzucili bombę atomową na Hiroszimę, a trzy dni później na Nagasaki. Ogromne straty w ludziach i widmo zagłady kolejnych japońskich miast zmusiły cesarza Hirohito do kapitulacji. I chociaż nigdy więcej ta potężna broń nie została wykorzystana w walce, kilkakrotnie byliśmy o włos od nuklearnej katastrofy.
Jeszcze przed II wojną światową zaawansowane badania nuklearne prowadzono w ZSRR, III Rzeszy i Wielkiej Brytanii, a kiedy w 1938 roku Niemcy Otto Hahn i Fritz Strassmann rozszczepili jądro atomu otwartym pozostawało pytanie nie czy, tylko kiedy to przełomowe odkrycie naukowców zostanie wykorzystane w celach militarnych.
Wyścig ten wygrali Amerykanie. Kolejny zaczął się tuż po wojnie.
Lęk przed nuklearną zagładą
Zbrojenia nuklearne były osią trwającego przez dziesięciolecia zimnowojennego sporu między Związkiem Radzieckim a USA.
Widmo wykorzystania przez przeciwnika bomby o mocy wielokrotnie wyższej od tych, jakie zrzucono na Japonię w 1945 roku, spowodowało panikę całych narodów - kopano schrony, rozdawano w szkołach i zakładach pracy broszury z instrukcjami, tłumaczącymi, jak zachować się w razie ataku, uczono też, jak odnaleźć się w świecie po eksplozji.
Kilka razy było naprawdę gorąco, gdy władcy tego świata zagalopowali się w politycznych szantażach i pokazach siły. Parę razy niemal doszło do nuklearnej potyczki mocarstw... przez pomyłkę, ale na szczęście przywódcy ZSRR i USA skutecznie szachowali się jądrowym arsenałem, unikając zagłady milionów.
Największe zagrożenie wojskowi zgotowali sobie jednak sami, gdy ludzkie błędy lub wadliwość sprzętu o mały włos nie doprowadziły do tragedii. Oto kilka wydarzeń, które mogły doprowadzić do katastrofy nuklearnej.
Świat bez Nowego Jorku i Waszyngtonu?
Eric Schlosser jest cenionym dziennikarzem śledczym z USA i autorem książek non fiction. Jedna z jego prac pt. "Poza kontrolą. Broń jądrowa i iluzja bezpieczeństwa" pokazuje, w jak niedoskonałych warunkach przetrzymywany jest arsenał nuklearny.
Autor przedstawił w swojej książce kilka historii, które z pewnością spowodowały szybsze bicie serca mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Bo jak można sobie wyobrazić, że w trakcie rutynowego lotu w Karolinie Północnej z wojskowego samolotu wypadły bomby atomowe o mocy ponad 250 razy większej od tej, jaka uderzyła w Hiroszimę? Do zdarzenia doszło 23 stycznia 1961 roku. Z powodu awarii z luku bagażowego posypały się śmiercionośne ładunki i uderzyły w ziemię.
Do tragedii zabrakło niewiele. Z czterech systemów zabezpieczających przed eksplozją nie wyłączył się zaledwie jeden. Gdyby nie ten niepozorny przełącznik, siła eksplozji zniszczyłaby doszczętnie Nowy Jork, Waszyngton, Filadelfię i Baltimore, powodując śmierć milionów Amerykanów.
Bomby wodorowe nad Grenlandią
Działo się to w czasach, kiedy loty uzbrojonych w ładunki nuklearne maszyn amerykańskich były normą, na wypadek zaatakowania któregoś z państw NATO przez ZSRR. Bombowiec B-52 podczas takiego patrolowego lotu... rozbił się nad Grenlandią z czterema bombami wodorowymi na pokładzie.
Chociaż system zabezpieczający głowic nuklearnych zadziałał i nie doszło do eksplozji jądrowej, w powietrze wyleciały inne materiały wybuchowe zawarte w bombach, a że wiatr tego dnia był silny, na sporej powierzchni rozprzestrzeniły się substancje radioaktywne.
Sprawy nie dało się zatuszować, a niebawem zaprzestano lotów rutynowych z ładunkami nuklearnymi. Również dlatego, że dwa lata wcześniej zdarzył się podobny incydent.
Zderzenie bombowca z cysterną
Tym razem do wypadku doszło nad położoną na południu Hiszpanii miejscowością Palomares. 17 stycznia 1966 roku w powietrzu zderzyła się latająca cysterna KC-135 i bombowiec B-52. Zginęła cała załoga pierwszej z maszyn i część personelu drugiej.
Miejsce wypadku w popłochu zamknięto przed dziennikarzami i gapiami, gdy okazało się, że brakuje czterech bomb termojądrowych transportowanych przez B-52.
Poszukiwania bomb trwały kilka miesięcy. Ostatni ładunek odnaleziono 7 kwietnia.
Mimo zapewnień USA o tym, że incydent nie był poważny, doszło do skażenia rozległego terenu, a gdy na jaw wyszło, że Amerykanie zgubili nad Hiszpanią broń nuklearną, przed ambasadą USA w Madrycie wybuchły protesty.
Ogromna skala zjawiska
Rząd USA ze zrozumiałych względów niechętnie przyznawał się do mniej lub bardziej poważniejszych incydentów z udziałem broni nuklearnej, przedstawiciele Pentagonu czasem przebąkiwali coś o nielicznych zdarzeniach, lecz jak ujawniły dokumenty, do których dotarł Eric Schlosser, tylko w latach 1950-1968 doszło - w przybliżeniu - do 700 takich wypadków.
Ale to tylko jedna strona zimnowojennego konfliktu. Amerykanie, przyparci do muru przez prasę, komisje i opinię międzynarodową, czasem przyznawali się do błędów, lub odtajniali wojskowe dokumenty. Ile podobnych zdarzeń miało miejsce w ZSRR?
Odpowiedź na to pytanie, poza sprawami, które wyszły na jaw, bo zdarzyły się na wodach międzynarodowych, pozostaje słodką tajemnicą archiwów Kremla.