Tablice z Irisagrig: Starożytna Tajemnica wyryta w kamieniu
Kiedy na jaw wyszła afera związana z kontrowersyjnym Muzeum Biblii w Waszyngtonie i przemytem ogromnego zbioru starożytnych tablic zapisanych pismem klinowym, naukowcy przecierali oczy ze zdumienia. Nikt nie miał pojęcia, w jaki sposób 1400 drogocennych historycznych obiektów przedostało się nielegalnie do Stanów z Bliskiego Wschodu. Ale nie tylko to wprawiło świat nauki w osłupienie. Tablice rzekomo skradziono z miasta Irisagrig... istniejącego dotąd jedynie w legendach.
Steve Green, syn znanego biznesmena Davida Greena, zyskał swoją wątpliwą sławę w środowisku historyków po tym, jak przejął stery w firmie swojego ojca, Hobby Lobby i założył w Waszyngtonie potężne Muzeum Biblii.
Wyłożywszy na działalność instytucji całkiem solidną sumę pół miliarda dolarów, zaczął masowo sprowadzać dzieła sztuki i pamiątki związane z dziejami zawartymi w księdze oraz z nią samą. Nie zawsze zgodnie z prawem.
Początkowo specjaliści, słysząc o planach Greena, pukali się w czoło. Jednak dla kogoś, kto ma pieniądze, nie ma rzeczy niemożliwych. W zaledwie 10 lat jego kolekcja osiągnęła ponad 40 tys. eksponatów.
Nikt wcześniej nie podejrzewałby, że to w ogóle możliwe, więc kiedy eksperci dowiedzieli się o tak dużych zbiorach zgromadzonych w tak krótkim czasie, stwierdzili, że coś ewidentnie jest nie tak.
Mieli rację - odkryli bowiem, że jeden z najcenniejszych eksponatów, zbiór ponad 1400 glinianych sumeryjskich tabliczek liczących kilka tysięcy lat, został przewiezionych na terytorium Stanów Zjednoczonych nielegalnie. Uznano, że obiekty mają natychmiast trafić do Iraku, gdyż to na terenie tego właśnie kraju miały zostać znalezione. Miały, bo do końca nie wiadomo, gdzie właściwie się to stało.
Tutaj zaczyna się najciekawsza część historii. Tabliczki są pokryte sumeryjskim pismem klinowym. Dla wprawnych znawców starożytnego języka rozszyfrowanie tekstu nie stanowiło żadnego problemu. Okazało się, że opisuje on dość szczegółowo codzienne życie w mieście Irisagrig. Sęk w tym, że dotąd uważano, iż Irisagrig... nie istnieje i nigdy nie istniało.
***Zobacz także***
Specjaliści nie mają wątpliwości co do autentyczności obiektów. Tablice pochodzą z Sumeru, z okresu starobabilońskiego, a ich wiek datuje się na około cztery tysiące lat. Zapisano na nich informacje na temat sytuacji ekonomicznej miasta, administracji, transakcji handlowych, a także o tym, w jaki sposób opiekowano się lwami i psami należącymi do włodarzy metropolii.
Pojawiają się tam takie detale, jak grafik pracy zwierzęcych opiekunów oraz dieta królewskich pupili, która składała się z wołowiny, piwa i chleba. W zapiskach znalazły się również wzmianki o tym, jak król Amar-Suen organizował festiwal na cześć swojego imienia w świątyni Enki, boga słodkich wód, mądrości i oszustwa.
Zdaniem archeologów tak dokładny opis świadczy o tym, że Irisagrig istniało naprawdę. Naukowcy raczej temu nie zaprzeczali, nie mieli jednak dowodów na to, żeby stwierdzić inaczej. Teraz mają i mogą zacząć go szukać.
Gdzie znajdują się ruiny zaginionego sumeryjskiego miasta? Nie wiadomo. Jego lokację mogą znać ci, którzy wykradli tablice, ale, jak przystało na ludzi zajmujących się tym fachem, nie zdradzają oni swoich tożsamości.
Nadal nikt nie ma także pojęcia na temat tego, jak prywatna firma weszła w posiadanie tak drogocennych przedmiotów. Nie ulega wątpliwości, że Hobby Lobby ma na swoich usługach całą armię hien cmentarnych, operujących głównie na terenie Iraku. Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych nałożył na firmę trzy miliony dolarów kary za "nielegalny import tysięcy irackich artefaktów".
Z jednej strony to dużo, z drugiej dla kogoś, kto wydaje 500 milionów na działalność muzeum, nie jest to zapewne dotkliwa sankcja. Organizacja Steve’a Greena bardziej ucierpi przez to, że cały zbiór został przekazany rządowi Iraku. Teraz do jego przedstawicieli należy decyzja kiedy, jak i czy w ogóle udostępni komukolwiek tajemnicze tablice.
***Zobacz także***