Tajemnica Doliny Jaworowej, czyli tatrzańskie Archiwum X

Niemal sto lat temu - w sierpniu 1925 roku - doszło do jednego z najbardziej zagadkowych wypadków w Tatrach. Trzy osoby zginęły, a czwarta, jedyna ocalała, do końca swoich dni żyła w cieniu oskarżeń o popełnienie potwornej zbrodni. Okoliczności tamtego zdarzenia, znanego jako tragedia Kaszniców, są badane do dziś.

Ciała trzech ofiar tragedii z 1925 roku
Ciała trzech ofiar tragedii z 1925 rokuZ archiwum Narodowego Archiwum Cyfrowego

Kroniki Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego pełne są opisów górskich tragedii. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Wypadki były, są i będą się przytrafiać, bo turystyka górska, o wspinaczce nie wspominając, jest nierozerwalnie związana z ryzykiem.

Niewiele jest jednak śmiertelnych incydentów, o których rozpamiętuje się tak długo, wciąż stawiając pytania o jego przyczyny. Podczas niedawnych Spotkań z Filmem Górskim w Zakopanem grono ekspertów przypomniało przebieg wypadku, zastanawiając się, czy tajemnicę Doliny Jaworowej można jednoznacznie rozwikłać.

Wbrew złej pogodzie i rozsądkowi

Był poniedziałek, trzeci dzień sierpnia 1925 roku. W schronisku Tery’ego w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich spotykają się dwie grupy turystów. Zaczynają rozmawiać. Okazuje się, że przed nimi taka sama droga: przez Lodową Przełęcz planują zejść Doliną Jaworową do Jaworzyny, a stąd na Łysą Polanę i do Zakopanego.

Trasa wycieczki ambitna, szczególnie jeśli przyjrzymy się przygotowaniu pierwszej z przybyłych do schroniska grup.

Prokurator Kazimierz Kasznica miał 46 lat, jego żona Waleria 38, a syn Wacław 12. Wawrzyniec Żuławski napisze o nich później: “grupa zwyczajnych wycieczkowiczów tatrzańskich, dla których przejście znakowanym szlakiem ze Smokowca przez Pięć Stawów i Lodową Przełęcz było dosyć poważnym wyczynem turystycznym, zwłaszcza w czasie panującej owego dnia niepogody".

Warunki, chociaż panował środek lata, faktycznie były paskudne. Wiał porywisty wiatr, deszcz zacinał, a temperatura odczuwalna spadła do zera stopni Celsjusza. 

Rozsądek powinien podpowiedzieć rodzinie Kaszniców pozostanie w schronisku, ale postanowili ruszyć w drogę wraz z Janem A. Szczepańskim, jego bratem Alfredem, Stanisławem Zarembą i Ryszardem Wasserbergerem - ekipą składającą się w większości z doświadczonych taterników i zaprawionych górskich piechurów.

Schronisko Tery’ego, widok współczesny
Schronisko Tery’ego, widok współczesnyWikimedia Commonsdomena publiczna

Fatalny w skutkach podział grupy

“Dla nich przebycie Lodowej Przełęczy choćby w najgorszych warunkach atmosferycznych nie stanowiło żadnego problemu - było po prostu najkrótszą drogą powrotu do Zakopanego. A trzeba było już wracać. Zapasy żywności kończyły się, studenckie kieszenie nie wystarczały na zakupy w Czechosłowacji. Przede wszystkim zaś pogoda stale się pogarszała" - czytamy dalej u Wawrzyńca Żuławskiego.

Na prośbę Kazimierza Kasznicy, jeszcze w schronisku zdecydowano o połączeniu grup. Przed południem wszyscy ruszyli w drogę ku Lodowej Przełęczy i - Zakopanego. W trudnych warunkach rodzina Kaszniców szła w ogonie, dzielnie wspierał ich na duchu swoją obecnością Ryszard Wasserberger.

Pod Lodową Przełęczą przemarznięci bracia Szczepańscy wraz ze Stanisławem Zarembą doszli do wniosku, że jedna osoba do opieki na niewprawionymi turystami wystarczy. Zarządzili losowanie. Dotychczasowy nieformalny opiekun Kaszniców zgłosił się na ochotnika.

Trzy godziny po wyjściu ze schroniska, dwa razy dłużej niż w normalnych okolicznościach, słabsza z grup dotarła do Lodowej Przełęczy. Warunki pogodowe były fatalne - podmuchy wiatru dochodziły do 140 km/h, z nieba sypał się grad. Ryszard Wasserberger ponaglał rodzinę, by jak najszybciej zeszli w dół, gdzie aura będzie minimalnie bardziej przyjazna.

Śmierć w odstępie kilkunastu minut

Pierwszy niepokojący sygnał nadszedł od Wacława Kasznicy. “Tracę oddech!" - uskarżał się dwunastolatek. Mama wzięła od chłopca plecak, a Ryszard Wasserberger nie odstępował go na krok.

Zegarki wskazywały godzinę 16, gdy cała czwórka dotarła w okolice Żabiego Stawu Jaworowego. Tam, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, resztki sił zaczęli tracić kolejni uczestnicy wyprawy. Kazimierz Kasznica usiadł ciężko. “Jestem bardzo zmęczony. Dalej iść nie mogę" - wysapał. Waleria raz jeszcze zwróciła się z prośbą o pomoc do ich przewodnika.

“Czuję się także bardzo słaby. Z całego serca pomógłbym pani, ale doprawdy nie mogę" - miał odpowiedzieć Ryszard Wasserberger.

Waleria Kasznica była jedyną sprawną osobą. Próbowała ratować bliskich i spotkanego w schronisku młodego mężczyznę. Zaprowadziła wyczerpanego syna i Ryszarda Wasserbergera za głaz, który miał osłonić ich przed wiatrem. Dla wzmocnienia dała im też koniak i czekoladę. I ruszyła w stronę mężą. Kazimierz był umierający. Wlała mu do ust koniaku. “A gdzie Wacek?" - zapytał według relacji prasy i na zawsze zamknął oczy.

Ryszard majaczył. Prosił o rewolwer, wspominał coś o matce. Wstał, przeszedł kilka kroków i runął na ziemię, dotkliwie raniąc się w głowę i łamiąc rękę. Chwilę potem Waleria z przerażeniem odkryła, że cała trójka nie żyje. Zgon nastąpił w odstępie kilkunastu minut.

37 godzin czuwania przy zwłokach

Kiedy pod Lodową Przełęczą rozgrywał się dramat, Jan A. Szczepański, Stanisław Zaremba i Alfred Szczepański zmierzali w stronę Zakopanego. Pogoda dała im popalić. Byli wychłodzeni, ale z pewnością nie sądzili, że ich przyjaciel i Kasznicowie znaleźli się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Na pomoc kompanów Ryszarda Wasserbergera liczyła najpewniej Waleria Kasznicowa. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że czekała przy zwłokach aż 37 godzin? Nie miała jedzenia, ale w plecaku studenta znalazła koc i maszynkę spirytusową. Mogła się więc nieco ogrzać. 5 sierpnia zdesperowana kobieta ruszyła w stronę Łysej Polany.

Ratownicy TOPR, zdjęcie ilustracyjne
Ratownicy TOPR, zdjęcie ilustracyjneZ archiwum Narodowego Archiwum Cyfrowego

Obok mostu na Białej Wodzie, zupełnie przypadkiem, natrafiła na Mariusza Zaruskiego. Założyciel TOPR zarządził akcję poszukiwawczą. Ratownicy znaleźli ciała poniżej Żabiego Stawu Jaworowego i przetransportowali je na Łysą Polanę. Stąd zwłoki przewieziono do cmentarnej kostnicy w Zakopanem.

Na polecenie prokuratury w Nowym Sączu 8 sierpnia przeprowadzono sekcję zwłok.

“Przyczyną śmierci tych osób stało się niewątpliwie porażenie serca wskutek wyczerpania trudami marszu w bardzo niekorzystnych warunkach atmosferycznych, tym bardziej, że serca ich wskazywały (...) zmiany anatomiczne" - wskazał lekarz sądowy Marian Ciećkiewicz. Wykluczył przy tym otrucie, chociaż ówczesne metody diagnostyczne pozostawiały wiele do życzenia.

Wiele wskazuje na to, że małżonka prokuratora przeżyła, bo była najcieplej ubrana z całego towarzystwa. Miała też kilka kilogramów za dużo, co wypomną jej dziennikarze. Tkanka tłuszczowa mogła ochronić ją przed hipotermią.

Nagonka na Walerię Kasznicową

Skoro wszystko zostało wyjaśnione, dlaczego tragedia sprzed 94 lat wciąż budzi kontrowersje? Dlaczego wciąż mówimy o tatrzańskim Archiwum X, tajemnicy Lodowej Przełęczy czy tatrzańskiej Przełęczy Diatłowa?

Wielka w tym “zasługa" ówczesnej prasy, która rozpętała nagonkę na Walerię Kasznicową. Kobietę oskarżono o popełnienie potrójnej zbrodni, spekulowano o zatruciu trójki mężczyzn koniakiem. Nigdy nie postawiono jej jednak oficjalnych zarzutów, nie doszło do procesu sądowego.

Nagonka prasy, tłumaczył w Zakopanem Maciej Kwaśniewski, badacz tragedii Kaszniców, wychodziła najczęściej spod pióra jednego autora - Ludwika Szczepańskiego, prywatnie... ojca braci, którzy opuścili towarzyszy i ruszyli w drogę do domu.

Żądna sensacji prasa podchwyciła tezy Ludwika Szczepańskiego
Żądna sensacji prasa podchwyciła tezy Ludwika Szczepańskiegodomena publiczna

Próba odwrócenia uwagi

Teorie spiskowe, oskarżenia Walerii Kasznicowej, doszukiwanie się w śmierci mężczyzn wątków politycznych (Kazimierz występował przed Sądem Najwyższym, Ryszard był działaczem Polskiej Partii Socjalistycznej) mogły być tylko i wyłącznie próbą odwrócenia uwagi od braku empatii i nieetycznego zachowania synów Szczepańskiego.

Bez względu na to, jak należy ocenić postawę doświadczonych taterników, którzy zostawili wycieczkę na Lodowej Przełęczy, trzeba przyznać, że głowie rodziny Kaszniców zabrakło zdrowego rozsądku.

Prowadząc rodzinę w góry w tak fatalnych warunkach atmosferycznych, nieświadomie naraził żonę i syna na zagrożenie życia. W kronikach górskich wypadków nie brakuje wszak zgonów nagłych, wynikających bezpośrednio z wychłodzenia organizmu. Tego samego dnia, 3 sierpnia 1925 roku, na Babiej Górze zmarło dwóch górali w wieku 38 i 14 lat. Przyczyna śmierci: wyczerpanie i hipotermia.

Czy do tragedii w Tatrach przyczyniło się coś jeszcze poza brakiem empatii młodych wspinaczy i zbyt wybujałej ambicji Kazimierza Kasznicy? Tego być może nie dowiemy się już nigdy. O ile, oczywiście, jest się jeszcze czego dowiadywać...

Tatry: śmierć pod Lodową Przełęczą

***

Warto przeczytać:

Maciej Kwaśniewski - “Śmierć na Lodowej", archiwum Tygodnika Powszechnego

Wawrzyniec Żuławski - “Tragedie tatrzańskie"

Rafał Malczewski - “Pępek świata. Wspomnienia z Zakopanego"

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas