Uwięzieni w lodowej pułapce
- Szczeliny. Szczeliny wokół namiotu! - w lutym 1938 r. Ernesta Krenkela obudził przerażony głos kolegi. Zaspany zerwał się z posłania i badawczo obserwował lodową krę poprzecinaną dziesiątkami małych spękań. Niebezpieczeństwo, którego najbardziej się obawiali właśnie nadeszło.
Jedno z pęknięć znajdowało się dokładnie pośrodku ich magazynu z zapasami. Po kilku chwilach z milimetrowej szpary w lodzie mogła powstać pięciometrowa przepaść, wypełniona lodowatą wodą. Takich właśnie przeżyć dostarczały okolice bieguna północnego, którego badaniu sowiecki radiooperator Ernest Teodorowicz Krenkel (1903-1971) poświęcił większość swojego życia.
Początkowo gdy wspominał o swoim marzeniu, by za pomocą krótkich fal radiowych połączyć się z Arktyki z kimkolwiek na świecie, słuchacze reagowali tylko uśmiechem. Jednak kiedy sprytny radiooperator dopiął swego i potrafił już porozumieć się z niemal całą planetą, polarnicy zaczęli kłaniać mu się w pas.
Z takim pomocnikiem człowiek nie musi się bać wyruszyć w najbardziej nieprzyjazne rejony - mówili. Tak samo myślał sam Krenkel, który, odbywszy wcześniej kilka wypraw, 16 czerwca 1933 r. rozpoczął fatalną ekspedycję na parowcu "Czeluskin".
Był luty 1934 r. Nieprzystosowany do żeglugi w takich warunkach statek płynął coraz wolniej, aż w końcu ugrzązł w lodzie. W pewnym momencie ostra kra z potężną siłą wbiła się w kadłub i do wnętrza okrętu zaczęły wlewać się hektolitry wody.
- Musimy opuścić statek - szybko zdecydował kapitan. Kierujący ekspedycją Otto Juliewicz Schmidt (1891-1956) poprosił Krenkela o wysłanie sygnału alarmowego, jednak ten zdążył już rozebrać nadajnik i wynieść część elementów na krę.
Nagle rufa "Czeluskina" podnosi się, dziób zaczyna opadać na dno i przez chwilę wygląda to, jakby statek stanął pionowo na powierzchni wody. Chwilę później jest już po wszystkim, Czeluskin opada na dno oceanu. Choć cała 104-osobowa załoga wydostaje się zawczasu na krę, ich szanse przeżycia wcale nie są duże...
"24 lutego przestawiliśmy nasz namiot radiowy. Wstawałem tuż przed szóstą, żeby móc wymieniać informacje z kontynentem" - pisał Krenzel w swoim dzienniku. Dzięki temu, że udało mu się skontaktować z bazą, po rozbitków wysłany został mały samolot, który niestety mógł pomieścić na pokładzie tylko kilka osób - na dodatek wyłącznie przy sprzyjającej pogodzie.
Musiałem wszystko rozkładać, polerować kontakty i wszystkie elementy aparatury ustawiać blisko piecyków, aby schły - opisywał swoją codzienną pracę nad utrzymywaniem radia w odpowiednim stanie. Radia, które dla niego i pozostałych 103 rozbitków było ostatnią deską ratunku.
Jako pierwsze odlatują kobiety i... dzieci. To niewiarygodne, ale wśród rozbitków z "Czeluskina" znajduje się nawet 2-letni malec! 12 kwietnia 1934 r. w lodowym piekle jest już tylko 6 osób. Aby samolot mógł wylądować, niezbędne jest podtrzymywanie ognia - piloci kierują się widokiem dymu.
Jednak ostatniego dnia rozbitkowie nie mają już drewna i jedyną rzeczą, którą mogą spalić, są ich futra. Na szczęście wszystko się udaje, samolot przylatuje i 13 kwietnia 1934 r. wszyscy są już bezpieczni.
Kilka dni później w Związku Radzieckim ustanowione zostanie najwyższe odznaczenie państwowe - Bohater Związku Radzieckiego. 22 marca 1938 r. doczeka się go i Krenkel.
W 1937 r. Krenkel razem z kierownikiem nowej wyprawy polarnej Iwanem Papaniem (1894-1986) i dwoma kolegami prowadzi badania na biegunie północnym. Na krze lodowej spędzają 274 dni, pokonując na niej 2500 km.
Ekspedycja kończy się z powodu szczelin i roztopów na lodowej wysepce o wymiarach 30 na 50 m, skąd badaczy zabiera lodołamacz. W swojej książce Krenkel napisze, że życie w takich warunkach to nie lada wyzwanie.
Gdy pewnego razu, przy okazji śniadania z dyplomatami w estońskim Tallinie, ktoś pyta go: - Panie Krenkel, do kogo będzie należał biegun północny? Do Sowietów, Duńczyków, Norwegów czy Amerykanów?
Krenkel, wspominając swoje doświadczenia, odpowiada: - Biegun północny należy do tych, którzy tam najczęściej bywają i latają.
Andrzej Bicz