Jak zostać arktycznym ninja
Kiedy Richard Hammond zobaczył zdjęcie poczerniałych resztek męskiego przyrodzenia, jakie zostały pewnemu badaczowi Arktyki po odmrożeniu tego organu, ból krocza uświadomił mu, że jego wyprawa na biegun północny nie będzie ani łatwa, ani przyjemna.
Jedna kolejka za dużo
Zawsze przypisywałem to mojej względnie dobrej kondycji, przynajmniej w porównaniu z kondycją pewnych osobników, co sprawia, że jestem naturalnym kandydatem do ról wymagających większego wysiłku fizycznego. Jednak dzięki rzadkim przebłyskom klarownego, racjonalnego myślenia wiem doskonale, dlaczego tak się dzieje. Po prostu nie potrafię powiedzieć "nie". Nigdy nie potrafiłem. Jedna kolejka w pubie za dużo, jedna dziecinna zagrywka za wiele, jedna wyprawa za daleko - propozycje, na które trzeba odpowiedzieć zdecydowanym "nie", zawsze przyjmowałem entuzjastycznym "tak" okraszonym uśmiechem. I nadal tak postępuję. Lub raczej nadal tak nie postępuję, to znaczy nadal nie odmawiam".
Hammond nie ukrywa, że prawie wszystkie opisane w książce przygody były inspirowane przez kolegów i finansowane przez telewizję BBC. Swoją drogą chłopakom z "Top Gear" tylko pozazdrościć szefów, którzy nie skąpią pieniędzy, by kilkanaście osób (trzeba wszak pamiętać o kamerzystach, dźwiękowcach i masie innych specjalistów) mogło szaleć po Arktyce, pustyniach Botswany czy Kanale La Manche (o przepraszam drodzy Wyspiarze - Kanale Angielskim).
"Chomik" krótko i treściwie wyjaśnia, że "programie, w którego przygotowaniu uczestniczyłem, nie mogłem opowiedzieć o tym, jak z ulgą odpowiadam na zew natury w jadalni niedźwiedzia polarnego, podczas gdy eksczłonek sił specjalnych i lekarz specjalista obrzucają mnie zamarzniętym niedźwiedzim łajnem".
Tego nikt jeszcze nie zrobił
Nikt wcześniej nie porwał się na podobny wyczyn, przy okazji można się zabić, lecz skoro prowadzimy program motoryzacyjny, stwierdziliśmy, że najlepiej będzie zorganizować zawody z udziałem jakiegoś pojazdu. Potrzebowaliśmy jeszcze tylko środka transportu, z którym samochód mógłby współzawodniczyć. Jak powszechnie wiadomo, w okolicach bieguna nie kursują żadne pociągi ani autobusy, więc komunikację publiczną należało wykluczyć. Okazało się, że na tym krańcu świata dostępny jest tylko jeden alternatywny środek transportu: psi zaprzęg. Zgoda, istnieją specjalne skutery śnieżne przypominające z wyglądu odrzutowe narty na gąsienicach i w terenie świetnie sobie radzą. Ale gdzie dobra zabawa, gdzie wyzwanie, gdzie radość z cudzego nieszczęścia? Poza tym psich zaprzęgów używa się na terenach podbiegunowych od tysiącleci, dlatego zgodziliśmy się, że będą stanowić doskonały punkt odniesienia, z którym powinien się zmierzyć samochód podczas najpoważniejszej jak dotąd próby.
Odmrożony ptak
By nie być gołosłownym przeczytajcie fragment opisu arktycznego szkolenia, jaki ekipa "Top Gear" przeszła w Austrii: "Przydzielono nam trzech specjalnie wyszkolonych eksekspertów z sił specjalnych z zadaniem przeobrażenia rozwydrzonej hołoty telewizyjnych mięczaków w zgraną paczkę twardych arktycznych ninja. Mieli z tym małe urwanie głowy. Ale hotel był fajny, co do tego nie było dwóch zdań. Poduszki miękkie, woda ciepła, a bar dobrze zaopatrzony, choć ciut za drogi. Jednak na froncie szkolenia arktycznych ninja zostało jeszcze sporo do zrobienia.
Trzeciego dnia nie mogliśmy usiedzieć na miejscu z ekscytacji. Codzienny rytuał jazdy na nartach, wykładów na temat odmrożeń, wykładów na temat jazdy na nartach oraz wykładów na temat jazdy na nartach z odmrożeniami miało właśnie przerwać pojawienie się w naszym programie czegoś nowego: mieliśmy przygotować się na spotkanie z niedźwiedziem polarnym. Niektórzy z nas nadal nie mogli dojść do siebie, odkąd, podczas wcześniejszego wykładu, pokazano nam zdjęcie ptaka poddanego działaniu bardzo niskiej temperatury. Nie, nie małego kurczaka, który zbyt długo nie wracał z chłodni do kurnika, lecz męskiego siusiaka, tylko odmrożonego. Rzucony na ścianę przed nami wizerunek sinych i poczerniałych resztek osprzętu tamtego faceta miał rozmiar około dwu metrów, zaniepokoił on nas z wielu nader złożonych powodów. Każdy członek naszego zespołu zareagował w ten sam sposób: opad szczęki, wytrzeszcz i odruchowe zamknięcie oczu, skrzyżowanie nóg oraz błyskawiczna osłona krocza prawą dłonią.
Zaległo długie milczenie, gdyż wszyscy myśleliśmy dokładnie o tym samym. Wykrzyknąłem z przerażenia: - Cholera jasna, przy minus pięćdziesięciu stopniach pierwsze pięć centymetrów to cały mój osprzęt, a na dokładkę ładny kawał pęcherza moczowego!"
Swój chłop
A szkoda byłoby, bo wtedy czytelnik nie dowie się, że Hammond, który czasem gwiazdorzy jest fajnym facetem. Ma on opory przed wypróżnieniem się wśród lodowych odmętów Arktyki, rozczula się nad swym przeszło półwiecznym Oplem podczas podróży po Botswanie, ratuje kolegów nie mogących dobić przerobioną na amfibię Toyotą Hilux do brzegów Francji, czy... biegnie nocą 30 km po zalanych przez powódź terenach Gloucestershire, by zdążyć na urodziny córki.
Reasumując, pamiętnik Richarda Hammonda z kilku ekstremalnych wypraw w najróżniejsze miejsca świata, to przyjemna książka do połknięcia w leniwe niedzielne popołudnie. Gorzej będzie w poniedziałek rano, kiedy zorientujemy się, że większość z nas nie ma tak odjechanego życia jak "Chomik", który "sadzi kasztana" w Arktyce, spotyka się z Aniołami Piekieł w małej miejscowości w Montanie czy spotyka się z prezydentem Botswany.
Marcin Wójcik
Richard Hammond: "Jak zostać arktycznym ninja i inne przygody z Evelem, Oliverem i wiceprezydentem Botswany". Wydawnictwo Znak, Kraków 2010.