Zamach w Opolu: Terroryści słusznej sprawy

W nocy z 5 na 6 października 1971 roku domami przy ul. Oleskiej w Opolu wstrząsnął potężny huk. Z okien poleciały szyby, przestraszeni ludzie wybiegali z mieszkań. Po kilku minutach nadchodzący od strony Wyższej Szkoły Pedagogicznej ludzie przynieśli pierwsze informacje: – Zawaliła się aula!

Skutki wybuchu, którego sprawcami byli bracia Kowalczykowie
Skutki wybuchu, którego sprawcami byli bracia KowalczykowieWikimedia Commonsdomena publiczna

Już pierwsze oględziny wskazały, że nie była to katastrofa budowlana. Dach i podłoga reprezentacyjnego budynku WSP w Opolu zapadły się na skutek eksplozji. I to kilka godzin przed milicyjną akademią, kiedy sala byłaby wypełniona do ostatniego miejsca.

Po drucie do kłębka

Rzeczywiście, 6 października w auli WSP miały rozpocząć się obchody Święta Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa, w trakcie których miano rozdać nagrody i odznaczenia wyróżniającym się w służbie socjalizmu funkcjonariuszom, przede wszystkim tym, którzy tłumili robotnicze protesty na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku. Doprowadzenie do eksplozji przed planowanymi uroczystościami uznano za zamach na ich życie (chociaż hala była pusta i nikt nie odniósł żadnych obrażeń), a schwytanie sprawców stało się sprawą wagi państwowej.

Śledczy wytypowali (między innymi na podstawie donosów) krąg 80 osób, które mogły skonstruować i zdetonować ładunek wybuchowy. Początkowo przyjęli trop "niemiecki", próbując przypisać autorstwo zamachu Ślązakom mającym rodziny w Niemczech Zachodnich. Był to jednak ślepy zaułek. Skoncentrowano się zatem na dokładnym przeszukaniu miejsca eksplozji. 

W piwnicy pod aulą milicjantom udało się znaleźć fragment przewodu, który posłużył do elektrycznego odpalenia ładunku. Prowadził do pracowni jednego z podejrzanych... Wkrótce aresztowano adiunkta w Katedrze Fizyki Doświadczalnej opolskiej WSP Ryszarda Kowalczyka oraz jego brata Jerzego, który pracował na uczelni jako konserwator.

Jerzy i Ryszard Kowalczykowie
Jerzy i Ryszard KowalczykowieFilip Cwik/Newsweek Polska/REPORTER East News

Za krew robotników

W trakcie śledztwa okazało się, że Jerzy Kowalczyk od dłuższego czasu zbierał niewybuchy i wyjmował z nich trotyl. Zamierzał dokonać aktu zemsty za krwawe stłumienie przez milicję i wojsko wystąpień robotniczych w grudniu 1970 roku. Do współpracy wciągnął swojego brata Ryszarda, który pomógł mu w obliczeniach masy oraz rozmieszczenia ładunków. 

Kowalczykowie starannie wybrali datę i godzinę zamachu: niedopuszczenie do gloryfikacji zbrodniarzy miało stać się symbolem protestu przeciw komunistycznemu reżimowi, a że wybuch zaplanowano na godziny nocne, nikt nie mógł w nim zginąć czy zostać rannym.

Sąd w pokazowym procesie uznał jednak, że bracia chcieli zabijać. W 1972 roku Jerzego skazał na karę śmierci (po licznych protestach przedstawicieli świata kultury i sztuki oraz Kościoła wyrok zamieniono na 25 lat więzienia), Ryszarda na 25 lat pozbawienia wolności. Nie odsiedzieli całej kary. Dzięki masowej akcji społecznej w połowie lat 80. opuścili mury zakładu karnego.

Świat Tajemnic
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas