Brytyjska korona państwowa uchodzi za jeden z najcenniejszych skarbów imperium. Jednak niewiele brakowało, by olśniewający symbol władzy został skradziony. Historia niebywałego napadu do dzisiaj rozpala wielkie emocje. Najdziwniejsze jest to, że nie dokonano go dla pieniędzy – miał być rodzajem politycznej zemsty!
W drugiej połowie XVII wieku drogocenna korona, berło i jabłko królewskie zostały umieszczone w słynnej twierdzy Tower, w piwnicach pod wieżą św. Marcina. Za bezpieczeństwo kosztowności odpowiadał jeden człowiek, który mieszkał wraz ze swoją rodziną na wyższych kondygnacjach skarbca. Mężczyzna ów nazywał się Talbot Edwards.
Jego praca polegała na codziennym otwieraniu i zamykaniu drzwi zwiedzającym, którzy pragnęli na własne oczy zobaczyć królewskie insygnia. Gruba, metalowa krata oddzielała skarby od gapiów, ale jednocześnie nie zasłaniała pola widzenia. Co więcej, można było przełożyć przez nią rękę i dotknąć eksponatów.
Regulamin zwiedzania "muzeum" wcale tego nie zabraniał - takie praktyki przerwano dopiero w 1815 roku, kiedy to jedna ze zwiedzających uszkodziła koronę.
Pewnego kwietniowego dnia 1671 roku Edwards usłyszał wołanie o pomoc. Wyszedł na ulicę, a tam zobaczył śmiertelnie przerażonego starszego duchownego anglikańskiego, który stał pochylony nad kobietą w średnim wieku.
Jej twarz wykrzywiał grymas bólu. Litościwy dozorca natychmiast przyniósł poszkodowanej wodę, pomógł jej wstać, po czym zaprowadził do swojego mieszkania w wieży. Tam stopniowo doszła do siebie. Jej towarzysz, tymczasem, przedstawił się Talbotowi jako Thomas Blood i natychmiast rozpłynął się w podziękowaniach za pomoc udzieloną jego omdlałej małżonce. Potem para oddaliła się.
Nazajutrz ksiądz znów się pojawił, tym razem z prezentem dla pani Edwards. Wręczył jej kilka par eleganckich, francuskich rękawiczek, które z pewnością sporo kosztowały. Początkowo Edwardsowie nie chcieli ich przyjąć, ale Blood nalegał. W rezultacie podarunek został przyjęty, zaś między rodzinami wkrótce nawiązały się przyjacielskie relacje.
Duchowny coraz częściej odwiedzał wieżę św. Marcina, a Edwardsowie byli nim zachwyceni. Kiedy zaś ich córka Lucy poznała jego siostrzeńca - bogatego, atrakcyjnego młodego człowieka, zaczęli traktować Blooda jak członka rodziny. W zasadzie były ku temu powody: kawaler szybko oświadczył się Lucy i został przyjęty.
W maju, w dzień zaręczyn, Thomas Blood zwrócił uwagę na dwa pistolety, które wisiały na ścianie w mieszkaniu Talbota. Duchowny dowiedział się od dozorcy, że stanowiły one jedyne uzbrojenie wieży św. Marcina.
Broń wyraźnie wpadła księdzu w oko, dlatego przekonał Talbota, by ten sprzedał ją za 10 funtów. Za te pieniądze można było kupić trzy zupełnie nowe pistolety, co Edwards zamierzał zrobić już następnego dnia.
Wieczorem 8 maja Edwardsowie byli w doskonałym humorze: przecież nie co dzień udaje się zapewnić ukochanej córce szczęśliwe życie! Rodzice przyszłej panny młodej uważali, że to sam Bóg zesłał im Thomasa Blooda. O wilku mowa! Duchowny właśnie zastukał do drzwi, przeprosił dozorcę za wizytę o późnej porze i wyjaśnił, w jakiej sprawie przyszedł.
Okazało się, że dwaj dobrzy znajomi Blooda, którzy gościli akurat w Londynie, bardzo chcieli zobaczyć insygnia królewskie. Początkowo na zwiedzanie planowali poświęcić więcej czasu, ale coś im wypadło. Otrzymali ważny list i muszą bezzwłocznie wrócić do domu. Przed wyjazdem pragną zatem choć przez chwilę spojrzeć na koronę, berło i jabłko królewskie...
Może Edwards będzie tak uprzejmy i wpuści niespodziewanych gości do skarbca poza godzinami pracy? Na przykład, wczesnym rankiem? Talbot czuł wewnętrzny sprzeciw, ponieważ uważał, że zasady obowiązują wszystkich w takim samym stopniu i nie wolno ich naruszać. Z drugiej strony bardzo chciał wyświadczyć przysługę przyszłemu powinowatemu. Ostatecznie zgodził się otworzyć drzwi do skarbca.
O siódmej rano wpuścił Thomasa Blooda wraz z przyjaciółmi do wieży św. Marcina, pomachał ręką przyszłemu zięciowi, który czekał przy powozie, odwrócił się plecami do całego czcigodnego towarzystwa i już miał poprowadzić gości do piwnic, gdy nagle... poczuł potężne uderzenie w głowę.
Kiedy dozorca stracił przytomność, duchowny zabrał mu klucze do skarbca, związał, a następnie zakneblował. Miłośnicy klejnotów wspólnie otworzyli metalową kratę. Próbowali włożyć insygnia królewskie do specjalnie przygotowanej, skórzanej torby. Niestety, wybrali nieodpowiednie opakowanie - zmieściło się w nim jedynie jabłko królewskie. Na koronę oraz berło zabrakło już miejsca. Wtedy Blood spłaszczył koronę laską, a jego wspólnicy przepiłowali berło na dwie części.
Życie jest zupełnie nieprzewidywalne. Zdarzają się w nim przypadki, jakich nie wymyśliłby żaden autor powieści. Bo tymczasem... Los chciał, że wczesnym rankiem 9 maja syn Edwardsa, Wythe, wrócił do domu z Flandrii po prawie dziesięciu latach służby wojskowej.
Pojawił się bez uprzedzenia, wywołując wybuch radości wśród żeńskiej części rodziny. Jego matka dosłownie zalała się łzami szczęścia. Powiedziała mu, że ojciec poszedł do piwnic, by pokazać insygnia królewskie swoim dobrym znajomym. Syn pobiegł na dół. Na schodach natknął się na duchownego, który w towarzystwie dwóch mężczyzn szybkim krokiem zmierzał w stronę wyjścia.
Zaniepokojony zszedł niżej, gdzie zobaczył związanego ojca, który leżał na podłodze. Uwolnił go, po czym ruszył w pościg za złodziejami, głośno krzycząc: - Zdrada! Ukradli koronę!
Londyńska twierdza Tower, jako ważny obiekt strategiczny na terenie miasta, była doskonale strzeżona. To dlatego w odpowiedzi na krzyki oficera natychmiast zjawili się strażnicy. Thomas Blood okazał się jednak nie tylko zuchwałym złodziejem, ale także znakomitym strzelcem.
Zanim pojmał go dowódca ochrony skarbca, napastnik zdołał postrzelić trzech żołnierzy. Tylko "siostrzeńcowi" fałszywego duchownego udało się ukryć przed pościgiem, a jego dalsze losy nie są znane. Thomasa Blooda wraz ze wspólnikami osadzono w więzieniu w Tower. Londyńczycy oczekiwali, że mężczyźni opuszczą miejsce odosobnienia dopiero wtedy, gdy zostaną poprowadzeni na szubienicę - bo że rabusie zostaną straceni, nikt nie miał wątpliwości. Sprytni mieszkańcy zaczęli zawczasu wynajmować pokoje w budynkach, których okna wychodziły na plac, gdzie zwykle wykonywano wyroki śmierci. Jednak wydarzenia przebiegły zupełnie inaczej, niż się spodziewano.
Okazało się, że Thomas Blood walczył swego czasu po stronie zażartego przeciwnika monarchii Stuartów - Cromwella. Za swoje zasługi otrzymał stopień oficerski oraz piękną posiadłość w Irlandii. Niestety, stracił to wszystko, kiedy w 1660 roku król Karol II powrócił na tron. Blood przez lata chował urazę, ale wierzył, że nadejdzie dzień, gdy wyrówna rachunki ze Stuartami.
Na odpowiedni moment musiał czekać aż 11 lat. W tym czasie dawny zwolennik Cromwella próbował swych sił w dziedzinie hodowli bydła oraz w medycynie. Wówczas wziął również udział w kilku powstaniach przeciwko monarchii. Za jego głowę wyznaczono nawet nagrodę w wysokości 1000 funtów, czyli kolosalną sumę, jak na owe czasy!
Dlatego Blood przez pewien czas ukrywał się i podawał za doktora Allana z hrabstwa Essex. Potem wpadł zaś na pomysł zrabowania insygniów władzy znienawidzonej dynastii i przeobraził się w anglikańskiego duchownego. Kiedy Blood trafił do więzienia, nie chciał odpowiadać na żadne pytania. Powiedział, że będzie rozmawiać tylko z królem.
A co na to sam zainteresowany? Karol II, zwany "wesołym monarchą", wpadł na śmiały pomysł. Polecił, by doprowadzono buntownika i złodzieja do królewskiej rezydencji w Whitehall. Szczegóły rozmowy zuchwałego przestępcy oraz angielskiego króla nie są znane. Jednak po jej zakończeniu Karol II nie tylko ułaskawił Blooda, ale również zwrócił mu wszystkie posiadłości w Irlandii i przydzielił emeryturę w wysokości 500 funtów...
Co zaś tyczy się zdeformowanych królewskich insygniów, nadworni jubilerzy przywrócili im dawne piękno, po czym ponownie umieścili w piwnicach pod wieżą św. Marcina, gdzie znajdowały się do 1841 roku. Wtedy wielki pożar, który trawił Londyńską Tower, wymusił ich "przeprowadzkę"...