Donald Trump pozywa za cenzurę Facebooka, Twittera i Google

Były prezydent najwyraźniej zmienił taktykę i zamiast skupiać się na swojej nowej konkurencyjnej platformie (jak lubi ją przedstawiać), postanowił pozwać szefów najpopularniejszych mediów społecznościowych.

Chciałoby się powiedzieć, że Donald Trump ma tupet, ale o tym mieliśmy okazję przekonać się już wielokrotnie, więc dzisiejsze informacje nie są wcale tak szokujące. Były prezydent USA uznał, że największe media społecznościowe, tj. Facebook, Twitter i Google (a konkretniej YouTube) pogwałciły jego prawo do wolności wypowiedzi gwarantowane przez 1. poprawkę do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, dlatego zdecydował się pozwać je. W związku z tym przygotował 3 pozwy pod adresem platform i ich CEO, tj. w przypadku Facebooka jest to Mark Zuckerberg, Twittera - Jack Dorsey, a u Google - Sundar Pichai. 

Reklama

Co ciekawe, Donald Trump szuka tu możliwości pozwu zbiorowego, czyli chce reprezentować również inne osoby, które jego zdaniem zostały bezprawnie i niesprawiedliwie uciszone. - Osiągniemy historyczne zwycięstwo dla amerykańskiej wolności i w tym samym czasie wolności słowa - mówił na konferencji w klubie golfowym w Bedminster, gdzie ogłosił swoją decyzję. Warto jednak zaznaczyć, że początkowo były prezydent miał zupełnie inne plany i chciał po prostu stworzyć własną platformę streamingową, zrzeszającą wszystkie osoby, które czują, że nie mogą mówić tego, co naprawdę myślą, w mainstreamowych mediach. 

Oczywiście, wszystko na skutek jego wyrzucenia z Facebooka, Twittera i YouTube, które po podsycaniu nienawiści podczas ataku na Kapitol w styczniu tego roku, przestały ostatecznie tolerować zachowanie Trumpa, które ulegało coraz większej radykalizacji i wręcz nawoływało do przemocy. Szybko okazało się jednak, że zapowiadana platforma to nic innego jak prosty blog, który nie ma żadnych szans powodzenia, stąd zapewne nowy pomysł byłego prezydenta i próba powrotu do największych serwisów, które zapewniały mu miliony odbiorców. Czy ma to w ogóle rację bytu?

Sami zainteresowani nie zdecydowali się na komentowanie sprawy, ale nie wydaje się, by były prezydent coś w ten sposób ugrał, bo choć z jednej strony powołuje się na swoje konstytucyjne prawa, to z drugiej korzysta z prywatnych mediów społecznościowych, które mają własne zasady i regulaminy do przestrzegania, a poza tym jego wypowiedzi były tak niestosowne, że nie można było pozwolić na ich bezkarne szerzenia i pozostawić bez reakcji.

Źródło: GeekWeek.pl/Reuters

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy