Dyskusja o ściąganiu z sieci trwa
Warszawscy policjanci znaleźli nielegalne oprogramowanie w jednej z firm na Bielanach, w Koszalinie natomiast zatrzymano studentów politechniki, który udostępniali pirackie pliki. Na tle tych wydarzeń trwa dyskusja o prawnej odpowiedzialności ściągających z sieci.
W siedzibie firmy znaleziono kilka komputerów z zainstalowanym pirackim oprogramowaniem. W wyniku przeszukania funkcjonariusze zabezpieczyli między innymi 3 laptopy i 7 twardych dysków. Wartość przedmiotów policjanci szacują na co najmniej 200 tysięcy złotych.
Natomiast koszalińska policja zamknęła sieć wymiany plików działającą na terenie miasteczka studenckiego Politechniki Koszalińskiej. Jej administratorzy udostępnili użytkownikom nielegalne programy, filmy i pliki muzyczne o łącznej wielkości 35 terabajtów - taka ilość danych to równowartość 54 tys. płyt CD, podaje PAP. Za zgodą prorektora do spraw studenckich Politechniki Koszalińskiej, przeszukano również pokoje 40 użytkowników sieci.
Precedens, który ujawnili funkcjonariusze jest oczywistym przykładem piractwa. Jak natomiast wygląda sytuacja przeciętnego internauty? Dziennik "Gazeta Prawna" zamieścił artykuł, z którego wynika, że policja nie może ścigać internautów pobierających muzykę i filmy z zasobów internetowych. - Możemy ścigać tylko osoby, które udostępniają i poprzez to rozpowszechniają nielegalnie pliki innym użytkownikom sieci - powiedział "Gazecie Prawnej" komisarz Zbigniew Urbański z Komendy Głównej Policji.
Według "Gazety Prawnej", jest to konsekwencja rozwiązań przyjętych w ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych - osoby pobierające utwory z sieci, narażają się na odpowiedzialność odszkodowawczą na rzecz autora lub organizacji reprezentującej jego interesy.
- Z szacunków organizacji wynika, że każdego dnia w Polsce może być ściąganych z sieci nawet 5 mln nielegalnych plików - podsumował obecną sytuację dla "Gazety Prawnej" Marek Staszewski ze Zrzeszenia Producentów Audio-Video.
Policja może natomiast zapukać do drzwi osób, które sprzedają pirackie utwory w internecie, albo udostępniają je innym internautom. Tutaj jednak rodzi się pewien problem.
Osoby ściągające z internetu nie ograniczają się jedynie do wymiany plików. Częstym sposobem udostępniania pirackich treści jest umieszczenie danego utworu na stronie, która np. umożliwia przechowywanie danych. Zazwyczaj tego typu plik - zależnie od tego ile zajmuje - jest podzielony na kilka mniejszych. Internauci wymieniają się jedynie informacją, gdzie dany film, grę czy płytę można znaleźć, a potem przystępują do ściągania. Odpowiedzialność karną w prawnego punktu widzenia ponosi jedynie osoba, która utwór wrzuciła - reszta internautów naraża się na odszkodowanie. Teoretycznie internauta, podczas korzystania z P2P, może po prostu nie udostępniać innym swoich zbiorów, a jedynie korzystać z cudzych. Wtedy sytuacja będzie analogiczna do opisanej powyżej.
A gdzie słynna kwestia "zabezpieczania" komputerów użytkowników? Ponieważ na komputerze internauty zainstalowane są pirackie treści, policja może taki komputer zabrać ze sobą (chociaż z technicznego punktu widzenia, konfiskacie powinien jedynie ulec dysk twardy). Sytuacja internauty w tym miejscu ma wiele wspólnego z opisanymi na początku artykułu warszawskimi Bielanami.
Nie należy wychodzić z założenia, że tylko Polska ma problem z ustawodawstwem dotyczącym praw autorskich i walką ze ściąganiem z sieci - w najbliższych latach będzie to jeden z najważniejszych tematów, z jakim zmierzą się decydenci. Polityka nie pojawiła się tu przez przypadek. Swój start w wyborach do polskiego parlamentu, oraz do Parlamentu Europejskiego, zapowiedziała powstająca w naszym kraju Partia Piratów. Podstawowym celem Partii Piratów jest zmiana prawa autorskiego i doprowadzenie do sytuacji, w której dostęp do treści umieszczanych w internecie byłby całkowicie otwarty. Polscy Piraci uważają, że obecne przepisy są anachroniczne.