Inwigilacja internautów w Wielkiej Brytanii wchodzi na nowy poziom
Jeśli można jeszcze mówić o jakiejkolwiek prywatności w internecie, to Brytyjczycy zostali właśnie odarci z jej resztek. Do danych przeglądania niemal każdego z internauty z Wysp mogą mieć dostęp nawet szeregowi urzędnicy.
Już od paru miesięcy, naruszanie prywatności użytkowników internetu jest gorącym tematem, który znajduje się w centrum zainteresowania brytyjskiej opinii publicznej. Wszystko zaczęło się od wycieku dokumentów, mówiących o nadużyciach służb (między innymi MI6), które pozwalały sobie na śledzenie i gromadzenie danych milionów obywateli, w tym dużej liczby osób, które nie mają żadnego związku z terroryzmem lub jakimikolwiek przestępstwami.
Dane były zbierane od ponad 15 lat i zaliczają się do nich między innymi prywatne rozmowy z portali społecznościowych, korespondencje z lekarzami, prawnikami, a nawet wyciągi z kont.
Mimo dużej krytyki, rząd brytyjski nie zamierza jednak rezygnować z powyższych praktyk. Co więcej, teraz mają być one wykonywane w majestacie prawa, i to nie tylko przez służby specjalne, ale też urzędników wielu innych instytucji.
Zgodę królewską uzyskała własnie ustawa Investigatory Powers Bill, która nakłada na dostawców internetu i operatorów sieci komórkowych obowiązek przechowywania danych przeglądania każdego użytkownika przez 12 miesięcy. Dostęp do tych informacji, oprócz służb bezpieczeństwa, będą mogli mieć urzędnicy Departamentu Transportu, Departamentu Pracy i Emerytur, służby zdrowia i Agencji Bezpieczeństwa Żywności.
Co ważne, uzyskanie dostępu, nawet do newralgicznych informacji, nie musi być poparte nakazem, ani potwierdzeniem podejrzenia jakiegokolwiek przestępstwa.
Czy w przyszłości to samo czeka Polskę? Niestety, niewykluczone, że Wielka Brytania zainspiruje rządy innych europejskich krajów do zintensyfikowania internetowej inwigilacji, która może być przecież skutecznym narzędziem do badania nastrojów politycznych i wyciągania niewygodnych informacji.
Zobacz także: