Jak oszuści wykorzystują internetowe randki

Codziennie słyszymy o hakerach i zagrożeniach związanych z utratą danych osobowych, jednak prawdziwą zmorą internetu nadal pozostają sprytni oszuści, grający na naszych emocjach.

Cyberprzestępcy, korzystając z socjotechniki, grają na naszych emocjach   fot. Martin Boulanger
Cyberprzestępcy, korzystając z socjotechniki, grają na naszych emocjach fot. Martin Boulangerstock.xchng

Oszukana wierzyła, że Smith był jej bratnią duszą - wysłał jej zdjęcia, zwierzał się za pośrednictwem poczty elektronicznej, wysyłał listy z jednostki wojskowej, w której stacjonował (używał do tego celu specjalnie przygotowanej papeterii), a nawet rozmawiał z nią kilka razy przez telefon. Ich "związek" zakończył się w momencie, gdy Roberts przekazała internetowemu zalotnikowi powyższą kwotę, którą, jak wierzyła, przeznaczy on na to, aby móc "wykupić się" z dalszego obowiązku pełnienia służby.

Cyfrowo złamane serce

Historie takie jak Kate Roberts są bardziej powszechne niż by się mogło wydawać. Według nowego badania, przeprowadzonego przez profesorów z Uniwersytetu w Leicester oraz University of Westminster w Wielkiej Brytanii, ponad 200 tys. Brytyjczyków zostało oszukanych w podobny sposób podczas internetowych randek i początkowo świetnie zapowiadających się e-romansów. Kończyło się samotnością i pustym kontem bankowym, gdy internetowy "obiekt westchnień" okazywał się zwykłym oszustem.

- Najtrudniej jest rozpoznać przestępcę osobom o słabej konstrukcji psychicznej. Takie osoby są dużo bardziej podatne na to, co słyszą - mówi Łukasz Nowatkowski, ekspert do spraw bezpieczeństwa IT w firmie G Data Software.

Brytyjscy naukowcy odkryli, że 52 procent osób badanych zetknęło się z tego typu oszustwami online. Przestępcy generowali swoje fałszywe tożsamości za pomocą zdjęć, często żołnierzy lub modelek, a następnie, jak to ujął "Telegraph ", spędzali długi czas na pielęgnowaniu kontaktu ze swoimi ofiarami zanim zakomunikowali, że są w nagłej potrzebie i pilnie potrzebują pieniędzy.

W lipcu na zlecenie Serious Organised Crime Agency (SOCA) przeprowadzono ankietę online, mającą określić wielkości problemu, jakim są oszustwa wśród "internetowych randkowiczów". Na podstawie tego badania naukowcy oszacowali, że z przebadanej grupy ponad 1 mln ankietowanych zna kogoś, kto padł ofiarą "internetowego oszustwa randkowego".

Samotność w sieci

"Naszym zdaniem, uraz spowodowany przez tego typu oszustwa jest gorszy od innych ze względu na to, że dla ofiar był to podwójny cios: strata pieniędzy i bratniej duszy" - dodaje Whitty w opublikowanym oświadczeniu prasowym.

Już od lat internetowi oszuści wykorzystują wirtualną znajomość z piękną kobietą, aby zarobić całkiem realne pieniądze. Zazwyczaj podszywając się pod Rosjanki. Jak działa takie oszustwo? Podobnie jak opisanie powyżej.

Według firmy PandaLabs, w treści wiadomości domniemany nadawca, zwykle kobieta, oświadcza odbiorcy, zazwyczaj mężczyźnie, że zapoznał się z jego profilem w portalu społecznościowym i pragnie go bliżej poznać. Po uzyskaniu odpowiedzi "dziewczyna" pyta o zainteresowania odbiorcy oraz informuje go, że pochodzi z Rosji lub innego kraju w Europie Wschodniej i zamierza przenieść się za granicę. Po nawiązaniu przyjaźni "dziewczyna" dzieli się z nowo poznanym mężczyzną pomysłem przeniesienia się do kraju, w którym mieszka. Wszystkim wiadomościom towarzyszą fotografie rzekomej autorki listów.

Pozdrowienia z Rosji

W materiałach podesłanych przez firmę Panda możemy znaleźć autentyczne wiadomości wysyłane przez niejaką Swetlanę - Rosjankę, która marzy o wielkim świecie (i tropikalnej wyspie) oraz pracy jako trenerka fitness. Piękna - a jakże - Rosjanka po kilku wiadomościach, w których dzieli się z internautą swoimi planami, w końcu dochodzi do wniosku, że warto się spotkać w realu. Potem jednak następuje pewien zgrzyt. Gdy "dziewczyna" jest już bliska opuszczenia swojego kraju i spotkania się z nowym przyjacielem, w ostatniej chwili pojawiają się problemy, m.in. związane z opóźnieniem w wydaniu wizy czy koniecznością zapłacenia komuś łapówki. Dziewczyna zwraca się do swojego "przyjaciela" z prośbą o niewielką sumę pieniędzy (nie więcej niż 500 dolarów), która ma pomóc w rozwiązaniu jej kłopotów. Działa tu zasada stara jak świat: nie proś na początku o pieniądze.

- Kilka lat temu podobna próba oszustwa wzbudziłaby więcej podejrzeń, ale dziś, kiedy wiele osób korzysta z serwisów społecznościowych, cała ta historia brzmi bardziej wiarygodnie - wyjaśnia Maciej Sobianek, specjalista ds. bezpieczeństwa w Panda Security Polska.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas