Polska scena tłumaczeń broni napisy.org

"Drogi Rządzie Rzeczypospolitej Polskiej" - od tych słów zaczyna się dramatyczny list polskiej sceny tłumaczeń, będący komentarzem do zamknięcia popularnej strony z napisami.

Eva Longoria z serialu "Gotowe na wszystko" - większość amerykańskich seriali ma polskie tłumaczenia
Eva Longoria z serialu "Gotowe na wszystko" - większość amerykańskich seriali ma polskie tłumaczeniaAFP

Na stronie jednej z najlepiej rozpoznawanych w Polsce grup zajmujących się tłumaczeniem filmów, grupy Hatak, znajdziemy "List otwarty tłumaczy-hobbystów w sprawie zatrzymań osób tworzących napisy do filmów". Jest to próba polemiki i obrony zarówno osób tłumaczących filmy, jak i internautów, którzy korzystają z tzw. subów.

Napisy końcowe

"Pragniemy rzucić trochę światła na naszą skromną działalność, która najpewniej wobec niemocy organów ścigania w tępieniu mniej lub bardziej zorganizowanej przestępczości, zrobiła z naszych kolegów i koleżanek kryminalistów najcięższego kalibru".

Amatorskie (chociaż ten przymiotnik nie jest tutaj chyba odpowiedni) tłumaczenia filmów nie pojawiły się wczoraj. Na początku lat 90., kiedy internet był jeszcze w powijakach, fani japońskiej animacji wymieniali się tłumaczeniami nieosiągalnych poza Azją filmów. Wraz z popularyzacją sieci, coraz to lepszą kompresją danych i łatwością wymiany plików, tłumaczenia "wyszły z podziemia", obejmując filmy oraz seriale telewizyjne.

Powodem zamknięcia strony napisy.org była - jak twierdzą stosowne organy - nielegalna działalność jej założycieli. Jedna z interpretacji prawa autorskiego mówi, że realizowanie napisów bez zgody dystrybutora narusza jego prawo własności. Bez oficjalnej zgody nie ma mowy o "legalnym" tłumaczeniu. Nie jest to oczywiście takie proste.

Przetłumaczenie filmu na potrzeby własne lub znajomych trudno uznać za przestępstwo. Natomiast założenie strony z setkami napisów daje podstawy do interwencji prawnej. Nie ma się co jednak oszukiwać - prawdziwym powodem zamknięcia napisy.org była chęć walki z piractwem. Kiedy w sieci pojawi się jakiś nowy film albo kolejny odcinek popularnego serialu, internauci od razu zaczynają polować na polskie napisy.

Narodzone z pasji

Kiefer Sutherland, czyli serialowy Jack Bauer z "24 godziny"
AFP

Tłumacze za zrealizowane przez siebie napisy nie otrzymywali ani grosza, można powiedzieć, że tworzyli je "pro publico bono". "Naszym celem jest przede wszystkim niesienie pomocy osobom nie władającym językiem obcym w sposób niezbędny do pełnego zrozumienia oglądanego filmu, ale i tym, które mają problemy z obejrzeniem nawet w pełni legalnych kopii." - czytamy w liście. Po zamknięciu napisy.org tłumacze stali się wrogiem publicznym nr 1.

Powstające wieczorami, w większości przypadków po "normalnej pracy", napisy nie zawsze dotyczą nielegalnych kopii. Fani często realizują alternatywne ścieżki, nieraz poprawiając oryginalnych tłumaczy. Według interpretacji prawa, także i takie tłumaczenia są nielegalne.

"Jest nas, tłumaczy-hobbystów, wielu. Mamy różne pasje, cele, zainteresowania. Różnimy się płcią, wiekiem, doświadczeniem zawodowym, przekonaniami i wyznawaną religią. (...) Łączy nas jedno - bezgraniczna miłość do filmów." - scenie tłumaczeń nie można odmówić pasji, jednak realizacja napisów stała się zbyt masowa, dlatego dystrybutorzy wyszli z założenia, że zlikwidowanie napisów ukróci także sam proceder oglądania filmów. Bez polskich subów, internauci zrezygnują z filmów. Jak łatwo się domyślić, w kilka godzin po zamknięciu napisy.org uruchomiono inne ścieżki dostarczania napisów. Scena tłumaczeń raz jeszcze zeszła do podziemia.

"Chcemy wyciągnąć rękę w kierunku lokalnych, rodzimych dystrybutorów i podjąć kolejną próbę nawiązania wzajemnej współpracy. Próbowaliśmy zaoferować nasze doświadczenie wspomnianym firmom niejednokrotnie, czy to indywidualnie, czy to grupowo. Niestety nie doczekaliśmy się żadnej, nawet negatywnej odpowiedzi." - internauci stoją murem za tłumaczami i ich inicjatywą, jednak to nie wystarczy.

Prawdopodobnie z czasem wszystko wróci do poprzedniego stanu przypominającego zabawę w kotka i myszkę - tłumacze będą tworzyć teksty, a policja pod naciskami organizacji zrzeszających dystrybutorów będzie ich gonić. Chyba że uda się znaleźć rozwiązanie satysfakcjonujące obie strony. Ale takie rzeczy dzieją się chyba tylko w filmach.

Łukasz Kujawa

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas