To już jest koniec. Saga Skywalkerów dobiegła końca. Bo chociaż nie można mieć wątpliwości, że do świata Gwiezdnych wojen jeszcze powrócimy, to po raz ostatni spotkamy się z Lukiem, Leią, Rey, Finnem i Poe. To trudne pożegnanie, chociaż za drugim razem przeżywa się je inaczej. Przekonajcie się dlaczego czytając recenzję "Skywalker. Odrodzenie" w wersji Blu-Ray.
Jedni powiedzą, że na finał Gwiezdnej Sagi czekali ponad 40 lat, czyli od chwili, kiedy to na ekranach kin po raz pierwszy zobaczyli Luke'a Skywalkera i podwójny zachód słońca nad planetą Tatooine. Dla innych czas oczekiwania był znacznie krótszy i wynosił "zaledwie" pół dekady, które dzieli premierę "Skywalker. Odrodzenie" od "Przebudzenia mocy".
Bez względu na wynik licytacji "kto dłużej?" historia Skywalkerów dobiegła końca zbiegając się przy tym z innymi wielkimi finałami - "Gry o tron" i "Avengers: Endagame".
Od najeżonego pożegnaniami roku 2019 minęło jednak kilka dobrych miesięcy i z jakże potrzebnym dystansem możemy spojrzeć na to, co wtedy wywołało niemałe kontrowersje. Sprzyja temu premiera IX epizodu "Gwiezdnych wojen" na nośnikach DVD i Blu-Ray.
Niniejsze słowa piszę z perspektywy fana Star Wars w wykonaniu Disneya, który "Przebudzenie mocy" uważa za najlepszy film z serii, ale nie najlepsze "Gwiezdne wojny", i jest przy okazji nawróconym fanem "Ostatniego Jedi". Co więcej, uwielbiam twórczość J.J. Abramsa, reżysera mierzącego się z bardziej, niż arcytrudnym zadaniem satysfakcjonującego zakończenia historii tkanej od 1977 r.
Jak poradził sobie tym razem? Moja odpowiedź, podparta drugim, domowym seansem, brzmi: w porządku. Czy mogło być lepiej? Oczywiście, że tak. Czy mogło pójść o wiele gorzej? Jak najbardziej.
"Skywalker. Odrodzenie" to film, który cierpi z powodu nachalnej próby skierowania serii na "właściwe" tory po tym, jak wspomniany już "Ostatni Jedi" został nie omal "wydziedziczony" z kanonu przez najbardziej oddanych fanów.
Dlatego też zwieńczenie trylogii zdaje się zaciągać hamulec ręczny tam, gdzie Rian Johnson wciskał gaz do dechy. Stąd niepotrzebne powroty znanych z oryginalnej trylogii postaci, których obecność tłumaczy nie tyle logika, co zwykła nostalgia i poleganie na momentach mających poklepać po ramieniu tych, którzy odwrócili się od serii po jej ostatniej odsłonie.
W efekcie powstał bezpieczny, wykalkulowany film, którego zakulisowe problemy przełożyły się na to, co widzimy na ekranie. I chociaż jest to przepiękna wizualnie produkcja (niejeden blockbuster chciałby tak wyglądać, a zwłaszcza filmy Marvela), z fenomenalną muzyką mistrza Williamsa, z kilkoma wywołującymi przyjemne ciarki momentami, to jednak nigdy nie udaje się jej wzbić na oczekiwany poziom świetności. "Okay" w świecie Gwiezdnych wojen to zdecydowanie za mało.
Nie trzeba być mistrzem Yodą, aby zdawać sobie sprawę z tego, że nawet najlepsze efekty specjalne nie zastąpią dobrego scenariusza. Bo niestety zawodzi tylko - i aż - on. Reżyseria, aktorstwo, zdjęcia, udźwiękowienie stoją na najwyższym poziomie, jakiego możemy - i powinniśmy - wymagać od tak wielkich produkcji. Szkoda tylko, że historia, którą opowiada się przy ich pomocy nie chwyta za serce tak, jak inne rozdziały jednej z najważniejszych współczesnych opowieści.
Nawet jeśli nie jesteście fanami zwieńczenia najnowszej trylogii Gwiezdnych wojen, to nie możecie przejść obojętnie obok zawartości zgromadzonej na "niebieskiej" płycie. Waszej uwadze szczególnie polecam trwający aż dwie godziny dokument "Dziedzictwo Skywalkerów" - będący zapisem prac nad filmem oraz nostalgicznym spojrzeniem wstecz na całą sagę i stojącymi za nią ludźmi. Bo choć wszystko, co widzimy na ekranie, dzieje się dawno, dawno temu w odległej galaktyce, to nadal jest to dzieło ludzkich rąk i wyobraźni.
Dzięki temu materiałowi można lepiej zrozumieć niektóre z dość kontrowersyjnych decyzji filmowców pracujących nad "Skywalker. Odrodzenie". Ponadto na płycie znalazło się jeszcze kilka dodatków poświęconych realizacji konkretnych scen. Razem kolejne kilkadziesiąt minut oglądania z polskimi napisami. Sam film zobaczycie zarówno w oryginalnej, jak i polskiej wersji językowej (dubbing).
Jak wspomniałem w samej recenzji - "ostatnimi" Gwiezdnymi wojnami można się zachwycać w kwestiach audiowizualnych. Decydując się na wersję Blu-Ray fundujemy oczom i uszom najlepsze doznania. Całość prosi się, by oglądać ją na jak największym ekranie w akompaniamencie odpowiednich głośników. Wtedy faktycznie poczujecie moc.