San Diego Comic Con 2019: Superbohaterowie, Wiedźmin i inne seriale, których nie możesz się doczekać
Tegoroczna edycja San Diego Comic-Con, jednej z najważniejszych imprez popkulturowych zachodniego świata. Dwa tygodnie, które minęły od jej zakończenia to dobry czas na przebranie i zweryfikowanie setek informacji, jakie zostały zaprezentowane przy okazji tego wydarzenia. Dotyczy to zwłaszcza seriali - pisze Jakub Ćwiek, pisarz, stand-uper, znawca popkultury i specjalny wysłannik Interii na Comic-Con.
Seriali przybywa każdego roku i coraz ostrzej walczą o czas widza, czy to sięgając po aktorów z coraz wyższej hollywodzkiej półki, czy to coraz wyższymi budżetami czy wreszcie oparciem na wyśmienitym pomyśle oryginalnym bądź też adaptowanym.
Mając świadomość rozbieżności gustów, podkreślam, że w poniższym zestawieniu starałem się wybrać pozycje, które urzekły w San Diego mnie. Ale ponieważ gust mój w kwestiach popkulturowych jest dość pospolity, ufam, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Kryterium wyboru stanowiły powszechnie już dostępne trailery, ale i wiadomości przedstawione na panelach i konferencjach z udziałem twórców i obsady, bądź też zaprezentowane przedpremierowo obszerne fragmenty czy całe odcinki.
1. Wiedźmin (Netflix)
Na temat tego panelu rozpisałem się dłużej w osobnym tekście. Produkcja oryginalna Netfliksa oparta na prozie Sapkowskiego (póki co, szczególnie opowiadaniach) to serial, w którym pokładam wielkie nadzieje, zarówno jako fan tych konkretnych książek, jak i ogółem miłośnik gatunku.
Nie bez znaczenia jest też fakt, że jako twórca fantastyki liczę iż Wiedźmin ugruntuje ścieżkę wydeptaną przez "Grę o tron" i sprawi, że moda na opowieści ze światów magii i miecza - także te polskie - nie tylko nie ostygnie, ale i wzrośnie.
"Wiedźmin" ma po temu wszelkie możliwości. Opowieść o zmutowanym łowcy potworów przemierzającym kolejne krainy i mierzącym się ze swoim zaskakującym przeznaczeniem to wyśmienity miks czarnego kryminału (sic!), filmu akcji, baśni i romansu, doprawiony utrzymanym rzekomo książkowym humorem (na tym etapie jeszcze tego nie widać), ale i właściwym książce komentarzem do współczesności i jej problemów.
Jeżeli dołożyć do tego jeszcze zaangażowanego w produkcję Henry'ego Cavilla (Superman) i naszego speca tak od efektów specjalnych, jak i od Białego Wilka Tomasza Bagińskiego, mamy potencjalny hit. Niestety obejrzymy go dopiero w grudniu.
2. Terror: Dzień hańby (AMC Polska)
Pierwszy sezon "Terroru" był zwartą, mroczną historią grozy opartą na wyśmienitej książce Dana Simmonsa. Ten znakomity, mocno niedoceniony w Polsce autor jako punkt wyjścia dla swojej opowieści wziął wyprawę morską Królewskiej Marynarki Wojennej, która wyruszyła na nieznane terytorium w poszukiwaniu Przejścia Północno-Zachodniego.
W obliczu zimna, samotności i groźnej natury bohaterom przyszło zmagać się najpierw z samymi sobą, a wreszcie z tajemniczym złem, które z każdym odcinkiem zbierało coraz bardziej krwawe żniwo.
Historia Simmonsa została już co prawda opowiedziana w całości w sezonie pierwszym, ale twórcy (w tym między innymi założone przez Ridleya Scoota studio Scott Free) uznali, że publiczność zasługuje na więcej opowieści z pogranicza historii i grozy.
Tym razem więc postanowiono zaoferować widzom opowieść z czasu drugiej wojny światowej, odnoszącą się tak do azjatyckich legend, duchów, klątw, jak i do przerażającego samego w sobie traktowania osób japońskiego pochodzenia w wysiedleńczych obozach w Ameryce.
W jedną z głównych ról wcielił się George Takei, aktor znany z roli Sulu w kultowym "Star Treku", a dziś dojrzała wiekiem, mocno zaangażowana społecznie gwiazda social mediów. W krótkiej rozmowie z Kevinem Whitelockiem, który uczestniczył w spotkaniu z twórcami, Takei powiedział, że do przygotowania do roli wykorzystywał własne doświadczenia.
Jako pięciolatek przebywał w takim właśnie obozie i choć przywołanie tych wspomnień było dla niego trudne, to - jak twierdzi - bardzo pomogło w budowaniu roli i całej opowieści. Powiedział również, że niepokoją go podobieństwa tamtej sytuacji do tego, jak dziś traktuje się emigrantów. W tym kontekście to bardzo aktualna produkcja.
Oczywiście należy pamiętać, że "Terror: Dzień hańby" to nie jest serial udający fabularyzowany dokument. Realia obozu, choć oddane ze starannością, podporządkowane są fabule. Uczulał na to podczas panelu Max Borenstein, współtwórca serialowego "Terroru".
Wiedząc jednak jak ten sam zabieg zadziałał w pierwszym sezonie i mając okazję do zobaczenia dwóch pierwszych odcinków sezonu drugiego, stwierdzam, że warto na "Terror: Dzień hańby" zaczekać. Szczególnie, że to już bardzo niedługo. Premiera, jak się dowiedziałem, odbędzie się 15 sierpnia 2019 r. na kanale AMC.
3. Cobra Kai (Youtube Red)
Wielu podchodziło do tej produkcji sceptycznie, uznając, że to próba złapania na ostatnią być może chwilę fali nostalgii wobec produkcji z lat osiemdziesiątych. Okazało się - a mówię to świadomie, po obejrzeniu dwóch dostępnych do tej pory sezonów - że kontynuacja po latach kultowego "Karate kida" to nie tylko dobrze przemyślana opowieść trzymająca się ducha i przesłania oryginału, ale i jednocześnie jedna z najlepszych dostępnych obecnie propozycji dla nastolatków.
I tam, gdzie "Trzynaście powodów" czy "Riverdale" zdążyły złapać zadyszkę, a popularne "Stranger Things" szukało na siebie pomysłu (który odnalazło na powrót w trzecim sezonie), "Cobra Kai" trzyma stały, mocny poziom.
Punkt wyjścia do fabuły nie jest skomplikowany. Oto pokonany w pierwszej części Johnny Lawrance, uczeń osławionej Cobra Kai, wynikiem splotu okoliczności postanawia wrócić tak do karate, jak i do Dojo spod znaku groźnego węża. Chce dobrze, ale ma w sobie zbyt wiele złych wzorców, by rzeczywiście zrealizować swoje światłe cele.
Nie pomaga mu ani to, że nie jest mu łatwo znaleźć wspólny język ze współczesną młodzieżą, ani tym bardziej to, że jego niegdysiejszy przeciwnik Dany LaRusso, dziś szanowany obywatel i nowobogacki handlarz samochodami zrobi wszystko, byle ta konkretna szkoła walki, jego zdaniem wcielenie zła, nigdy się nie odrodziła.
Jest tu wszystko, co lubiliście w oryginale, od muzyki, przez humor, po rodzinne ciepło w relacjach. Jest też o wiele więcej. Na pewno dość, by przetestować okres próbny Youtube Red.
Zwłaszcza, że jak zapowiedzieli na SDCC aktorzy, sezon trzeci - zapowiedziany na przyszły rok - przyniesie mnóstwo dramatycznych momentów, ale i miłych niespodzianek dla fanów. Jedną z nich zapowiada poniekąd końcówka ostatniego póki co odcinka. Ale jak - nie zdradzę.
4. The Boys (Amazon Prime) i Watchmen (HBO)
Zestawiam te produkcje ze sobą, bo choć niewątpliwie wiele będzie je ostatecznie dzieliło, to jednak punkt wyjścia mocno je łączy. Obie bowiem powstały w oparciu o komiksy znakomitych twórców rozliczających w jakiś sposób superbohaterski etos.
Zacznijmy od the Boys. Garth Ennis to wulgarny do przesady, ale jednocześnie bystry jak mało który twórca komiksów. Z pochodzenia Irlandczyk znany szerokiemu odbiorcy tak z tworzonych przez siebie opowieści o Punisherze, jak i z autorskiej serii "Kaznodzieja", lubuje się w pokazywaniu rzeczywistości karykaturalnej, wykoślawionej.
Za nic ma sobie przy tym jakąkolwiek poprawność. Jest dosadny, krwawy, obrzydliwy, szydzi ze świętości i na zgliszczach konwenansu buduje fabuły.
I choć w produkcjach telewizyjnych na podstawie jego twórczości aż tak tego nie widać - wiele z nich jest złagodzonych na potrzeby ekranu - już na poziomie konceptu widać w nich potencjał solidnego zamieszania. I dobrej historii.
Tytułowi The Boys, to nieformalna grupa robiąca porządek z superbohaterami. Oto bowiem w świecie przedstawionym, herosów pokroju Supermana reprezentuje specjalna, międzynarodowa korporacja i supersi robią w niej za gwiazdy światowego formatu. To kogoś uratują, to zareklamują płatki, a gdy coś im nie wyjdzie, sprawa jest tuszowana przez korporacyjnych PR-owców.
Fabuła pierwszego odcinka zaczyna się od tego, gdy ktoś mówi wreszcie: "Cóż, nie tym razem". A potem się dzieje!
Podobnie jak w innym serialu na bazie komiksu Ennisa ("Kaznodzieja") wydarzenia z serialu różnią się mocno od tych komiksowych. O ile jednak w tamtej produkcji był to dla mnie zabieg skrajnie niezrozumiały i ostatecznie szkodzący, tak tu działa i to całkiem nieźle. Poznajemy bohaterów we właściwym tempie, niepozwalającym się przy okazji ani nudzić ani pogubić. Jeśli dołożyć do tego świetne kreacje aktorskie między innymi Karla Urbana czy Anthony'ego Starra (którego uwielbiam od czasu cinemaxowego "Banshee"), z pewnością daje to produkcję, której warto dać szansę.
Zwłaszcza, że Karl Urban w naszej krótkiej rozmowie powiedział tak: "Czasem gram, bo muszę zarobić. Taki zawód. Ale czasem mogę zagrać kogoś takiego jak Dredd (‘Sędzia Dredd’, 2012) albo Butcher (‘The Boys’) i jeszcze przy tym zarobić. I to już jest zwyczajnie z***sty fart, za który należy być wdzięcznym". Sprawdzić możecie od ręki - pierwszy sezon jest już dostępny.
"Watchmen", czyli "Strażnicy" to z kolei produkcja stanowiąca niejako sequel do wybitnego dzieła Alanna Moore'a i Dana Gibbonsa pod tym samym tytułem. Komiks był dziejącą się w alternatywnej rzeczywistości opowieścią o Ameryce ery Reagana, kraju na skraju zimnej wojny, gdzie superbohaterowie są rejestrowani i działają niejednokrotnie na zlecenie rządu.
Gdy jeden z takich właśnie żołdaków wujka Sama, niejaki Komediant, ginie zaatakowany przez nieznanego sprawcę, rusza lawina zdarzeń prowadząca do przerażającej konkluzji i brzemiennego w konsekwencje... Cóż, by nie psuć zabawy, powiem po prostu: wydarzenia.
I teraz, dekady po tym wydarzeniu, za sprawą HBO wracamy do rzeczywistości Strażników, by poznać wreszcie konsekwencje tego, co miało miejsce. Czy rzeczywiście, jak planowano, zmieniło ono ludzkość na lepsze? Uchroniono ją przed złem czy tylko odsunięto w czasie to, co nieuniknione?
Widać wyraźnie, że HBO, podobnie jak w serialu "Westworld" chce, czerpiąc z dobrego wzorca, opowiedzieć własną historię. Tam udało się to bardzo w pierwszym sezonie, w drugim zabrakło trochę napięcia. Jak będzie z "Watchmenami"? Czekam cierpliwie. Zwłaszcza, że podobno dla tej produkcji Robert Redford miał zawiesić na kołku planowaną emeryturę. Serial pojawi się jesienią.
5. "Mroczne materie" (HBO)
Jedna z najodważniejszych, ale i najmroczniejszych opowieści dla nastolatków, jakie pojawiły się na rynku jako pokłosie Harry'ego Pottera. Niestety do tej pory tak właśnie opowieść Pullmana sprzedawano i wyniknął z tego szereg nieporozumień.
Bo "Mroczne materie" to opowieść gorzka, momentami autentycznie przerażająca, nade wszystko jednak od początku traktująca młodego widza tak, jak sugeruje amerykańska etykietka "Young adults", czyli jak młodych dorosłych.
Stąd może być ta opowieść nie tylko niezwykłą, międzywymiarową podróżą pełną baśniowych bądź też steampunkowych motywów, ale także krytyką systemów religijnych i fanatyzmu.
Zarówno pierwszy zwiastun, jak i zaprezentowane w San Diego fragmenty sugerują, że tym razem, w przeciwieństwie do podjętej już próby kinowej, nikt nie podejmie się złagadzania przekazu. Czeka nas więc najwyraźniej tak dobry serial, jak i świetny przyczynek do wielu ważnych rozmów.
Ach, no i obsada. James McAvoy, czyli między innymi młodsze wcielenie profesora X, znana z "Logana" młodziutka Dafne Keen czy Ruth Wilson z brytyjskiego mrocznego "Luthera" - cała trójka mocno siedzi w postaciach i zdaje się dobrze je rozumieć. To wróży naprawdę świetnie. Podobnie jak w przypadku "Watchmen", "Mroczne materie" zobaczymy jesienią.
6. I inne...
Długo można by jeszcze wymieniać, bo nowych produkcji (nie wspominając już o tych granych kolejny sezon, ale wciąż trzymających dobry poziom) pokazano w San Diego multum. Pozwolę sobie więc jeszcze tylko nadmienić, że na SDCC zaprezentowano nam produkcję legendarnego Hanson studio, który do spółki z Netfliksem przywraca świat "Dark Crystal", kanonicznej już kukiełkowej opowieści fantasy.
Pierwszy odcinek, pokazany w całości, bardzo mocno trzyma poziom, a udział Marka Hamilla - legendarnego Luka Skywalkera - podnosi poprzeczkę oczekiwań.
A skoro już o interesującym fantasy mowa, "Carnival row" (Amazon) - wiktoriańska opowieść o świecie pełnym magicznych istot to powrót po przerwie Orlando Blooma. Czy udany? Jeszcze za wcześnie, by orzekać. Ale sprawdzić warto.
Jakub Ćwiek