Polak legendą lotnictwa. „Chcę zrobić coś, czego nikt nie próbował”
Jest najbardziej udekorowanym polskim sportowcem z 18 mistrzostwami świata. Sebastian Kawa w sportach szybowcowych nie ma sobie równych i sam wyznacza nowe granice latania na szybowcach. Uznaniem tego jest prestiżowy złoty medal Międzynarodowej Federacji Lotniczej, który zdobył jako pierwszy Polak w historii. „Dla mnie ta nagroda pokazuje historię lotnictwa, jego rozwoju oraz to, gdzie się znajdujemy, jeśli chodzi o władanie przestworzami” – mówi Sebastian Kawa. W rozmowie z GeekWeekiem opowiada o potencjale i problemach szybownictwa w Polsce oraz przekraczaniu granic swojej pasji.
Marcin Jabłoński, GeekWeek: Co jest fajniejsze? Bycie człowiekiem, który dominuje w swojej dziedzinie pod kątem rywalizacji czy bycie pionierem w tej dziedzinie?
Sebastian Kawa: Oba osiągnięcia są wyjątkowo fajne i bardzo satysfakcjonujące. Rywalizacja w zawodach daje frajdę, szczególnie jak się wygrywa. Jednak robienie na szybowcu rzeczy, które wcześniej były bardziej w sferze fantazji, to zupełnie inne uczucie. To ukoronowanie całego procesu nauki latania i doświadczeń z zawodów.
Rywalizacja w sporcie i chęć dominowania napędza pionierstwo. Aby wygrać, trzeba znaleźć nieznaną dotychczas drogę, polecieć inaczej niż wszyscy dotychczas. Zrobić coś, czego nikt inny nie próbował, należy mieć odpowiednią wiedzę i odwagę. Drugi raz w tym samym miejscu ścigamy się tez już sami ze sobą, bo wszyscy znają naszą drogę. Test na zawodach przynosi natychmiastowy rezultat, czy nie popełniliśmy błędu, bo wtedy konkurenci pokonają trasę szybciej. Przecieramy się przez lata startów w trudnych sytuacjach a latanie wyprawowe momentami może być nawet łatwiejsze niż zawody.
I swoistym ukoronowaniem tej nauki jest właśnie złoty medal Międzynarodowej Federacji Sportów Lotniczych (FAI). Pierwszy zdobyty przez Polaka…
Ten medal dostałem za swoje osiągnięcia w szybownictwie jako sporcie. Tak mocno zdominowałem tę dyscyplinę, że prawdopodobnie takiego przypadku jak ja w historii już nie będzie. Ta nagroda dla mnie pokazuje też historię lotnictwa, jego rozwoju oraz to, gdzie się znajdujemy, jeśli chodzi o władanie przestworzami. Bo wcześniej złote medale FAI nie były przyznawane stricte za osiągnięcia w szybownictwie.
To co mogło się zmienić, że teraz szybownictwo jest tak zauważalne?
Myślę, że staje się pewnym symbolem zmian, jakie na ogół mamy w aeronautyce. Dziś nie ma takiego pędu wobec charakterystyk definiujących rozwój konstruowania statków powietrznych, jakie były dawniej np. prędkość. Dziś dużo mówi się o ekologii oraz ogólnie lataniu z mniejszym zużyciem paliwa. I myślę, że szybowce są właśnie wyznacznikiem tego pędu, bo po prostu wykorzystują do lotu de facto minimalną ilość paliwa, polegając przede wszystkim na energii z powietrza i powstałych prądów w atmosferze.
A czym możemy określić „dobre” latanie szybowcem?
Dobrze się oczywiście lata w dobrej pogodzie. A jeśli ocenić pilota, to poza zawodami gdy nie rywalizujemy skrzydło w skrzydło wynik to trochę połączenie umiejętności, przygotowania, poszukiwania odpowiednich warunków i szczęścia. Rekord daje satysfakcję, bo można popełnić wiele błędów podczas lotu w świetnej pogodzie i skoro wynik był dobry, to lot się udał. Gorzej gdy jest poczucie, że można było polecieć jeszcze dalej, wyżej.
To czy gdzieś dobrze się lata wiele zależy od siły prądów powietrznych i tego jak wysoko sięgają. Latając nawet nad Karakorum, terenem sięgającym 8611 m n.p.m. było to możliwe, bo łapiemy tak ogromną falę powietrza, że z wysoka nawet nie zwracamy uwagi na teren. Po prostu możemy latać jak samolotem liniowym, opierając się na przyrządach. Przy lotach w Kaukazie ogromnie przeszkadzały burzowe chmury z opadami, oblodzeniem i przede wszystkim zmuszające do latania bez widzialności, co w górach w bliskości skał jest niewykonalne, zbyt niebezpieczne. W dużo niższych Beskidach możemy wpaść w pułapkę np. w dolinie, gdzie nie uda nam się już przelecieć nad górą. Dlatego najczęściej lata się wiosną i latem gdy są klasyczne warunki związane z wysoko sięgającymi prądami konwekcyjnymi a loty w jesieni i zimie z wykorzystaniem silnego wiatru i fal nad górami są osobną umiejętnością.
A sądzi Pan, że kolejnym osiągnięciem, jakim jest zdobycie złotego medalu FAI, zwiększy się popularność szybownictwa w Polsce nie tylko jako sportu, ale także dziedziny przemysłu, który warto rozwijać?
Myślę, że moje osiągnięcia w szybownictwie popularyzują go w całym kraju. Zarówno osiągnięcia sportowe, ale także pionierskie loty jak nad Karakorum, które miało wcześniej rozgłos w mediach. Niemniej jednak niestety nie jest tak, że moje osiągnięcia jakoś mocno się przebijają. Chociażby zauważyłem, że wspomniany lot nad Karakorum, który był takim najbardziej medialnym wyczynem, był bardziej pochwycony przez media w Pakistanie niż w Polsce.
Choć też rozumiem, że szybownictwo jako sport nie ma aż tak dużej rozpoznawalności. Chociażby popularność piłki nożnej napędzana jest ogromnymi pieniędzmi publicznymi, jakie są przekazywane na nią. A jak się przekazuje pieniądze, to naturalnie wymaga się dalszej promocji. A Aeroklub Polski (główny związek zrzeszający sporty lotnicze w Polsce – przypis red.) nie ma aż takich pieniędzy do dyspozycji.
I takich pieniędzy miał nie mieć, gdy odmówił opłacenia Panu lotu na konferencję FAI, aby odebrać nagrodę i ostatecznie podróż opłacił prywatny sponsor. Przypomnijmy, że oficjalnym tłumaczeniem Aeroklubu był fakt, iż na tej konferencji co roku jego reprezentantem był prezes lub członek zarządu.
Niestety tak to trochę działa w Aeroklubie Polskim. Ma swoje sprawy, na których się skupia. I niestety w sprawach Aeroklubu, sprawy samych zawodników nie są dla niego najistotniejsze. I tyle w sumie mogę skomentować. Dostałem zaproszenie i FAI oczekiwano, abym tam był osobiście. Dobrze, że pojechałem. Mogłem się też wypowiedzieć i podkreślić role naszego sportu, który jest bazą dla wielu aktywności i dalszej kariery wielu pilotów. Rywalizacja napędza też rozwój i testuje nowe technologie.
Trzymając się jeszcze tematu popularności i rozwoju szybownictwa w Polsce to mam nadzieję, że sukcesem okaże się powstanie i produkcja nowego polskiego szybowca – Diana 4. Latałem już nim. To prototyp z dużymi perspektywami do bycia sukcesem w przemyśle szybowniczym w skali światowej.
Bazuje na koncepcjach aerodynamicznych Diany 2, która nadal, od 2005 roku, jest najlepszym szybowcem w klasie 15 metrów i zdobyłem na nim wiele medali. Czwórkę projektował ten sam aerodynamik - profesor Kubryński i spodziewam się świetnych osiągów. My nie mieliśmy takiego szybowca w większych klasach od lat 80 zeszłego wieku, więc jest to dla naszego środowiska bardzo ważne.
Natomiast Diana 2 wymagałby odświeżenia, jeżeli mówimy o jego dalszych losach. To już się dzieje, gdyż pojawiła się np. wersja z silnikiem, który uniezależnia od samolotu holującego szybowce w powietrze. Dzięki temu szybowiec może wystartować samodzielnie.
Czy jest coś, co jeszcze chce Pan osiągnąć w szybownictwie?
Chciałbym polatać szybowcem na Antarktydzie. To na razie nawet nie jest w sferze planów, ale marzeń. Nikt tego wcześniej nie próbował, jednak uważam, że absolutnie jest to możliwe. Sama próba byłaby naprawdę ogromnym osiągnięciem, ale ekscytujące jest wyobrażenie, jak daleko dałoby się polecieć na kontynencie, nad którym nie latał jeszcze żaden szybowiec. Pięć tysięcy kilometrów myślę, że jest w zasięgu możliwości. Oczywiście po łamanej trasie.
A jakie byłby wyzwania takiego lotu szybowcem nad Antarktydą?
Już samo doprowadzenie do tego byłoby bardzo skomplikowane, chociażby z powodów politycznych. Strefa Antarktydy, w której najłatwiej byłoby latać szybowcem, jest pod nadzorem Argentyny. Jest to Baza Marambio. Obowiązkowo więc taka wyprawa wymaga zgody argentyńskiego rządu, jak i wojska.
Są oczywiście duże niebezpieczeństwa. Tam potrafi mocno wiać, 150km/h na ziemi się zdarza. Tygodniami może być zła pogoda a lądowanie gdziekolwiek poza bazą, na lodzie to katastrofa. Można wpaść do szczeliny spacerując po lodowcu, zamarznąć, umrzeć z głodu na lodowej pustyni. W sumie lepiej nie obniżać lotu.
W grę wchodzi tylko teren po stronie zawietrznej pasma gór i warunki z silnym wiatrem. Patrząc na globus, możemy zauważyć, że Andy, które dochodzą do południowych krańców Ameryki Południowej, wręcz łączą się w linię z górami na Antarktydzie. Wygląda to też tak jakby wiatr i silne prądy morskie zagięły oba te pasma górskie. Góry wystawione do potężnych wiatrów są przeszkodą nad którą powstaje fala i zapewniają warunki do latania. Łącząc to dniem polarnym, który może trwać nawet miesiące mamy najlepsze warunki do rekordowych lotów. Ten wyczyn może pokazać, jak daleko zaszliśmy w szybownictwie. Kiedyś coś podobnego byłoby zwykłą fantastyką, dziś jest to kwestia organizacji i umiejętności.
***
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 89 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Geekweek na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!