Ani Żyd wilkiem, ani Arab owcą
"Ofiara stała się prześladowcą" - tak <a href="http://forum.interia.pl/watek-chronologicznie/to-jest-eksterminacja-palestynczykow,1007,671309,,c,1,2,0,0" target="_blank"><b>na forum naszego portalu</b></a> ocenił konflikt w Strefie Gazy jeden z użytkowników INTERIA.PL. Trudno nie przyznać mu racji, ale zarazem... nie sposób się z nim zgodzić.
Jednak ilu z nas próbowało na chłodno przeanalizować żądania pacyfistów wobec władz Izraela? Ilu zastanawiało się nad konsekwencjami nieulegania presji palestyńskich terrorystów? I wreszcie - sięgając do źródeł tej samej empatii, która każe nam mówić o "palestyńskim holokauście" - ilu z nas zaprzęgło własną wyobraźnię i pochyliło się nad losem Żydów, mieszkających na terenach zagrożonych rakietowym terrorem Hamasu?
Potępiać Żydów w czambuł
Co prawda rodzimi politycy, jak na razie, unikają jednoznacznych ocen, jednak wielu z nas - co słychać na ulicy i widać w Internecie - najwyraźniej nie stać na takie refleksje. I nie wynika to jedynie z naszej - jak chcemy ją postrzegać - ukształtowanej przez wieki narodowej cechy, ujętej w łacińskiej sentencji gloria victis. Choć istotnie - nasza gotowość do oburzenia się na "izraelskich najeźdźców" ma głębokie korzenie historyczne. Jest ona bowiem pochodną antysemityzmu - dziś już nie tak powszechnego, raczej podskórnego, ale nadal obecnego w wielu zachowaniach.
Gwoli rzetelności dodać należy, że w potępianiu Żydów w czambuł nie jesteśmy osamotnieni. Dość przypomnieć ostre reakcje na operację wojskową w Gazie we Francji czy Hiszpanii - w krajach, które w historii wielokrotnie borykały się z demonem antysemityzmu.
Świadomość ciągłego zagrożenia
Jednak nie tylko uprzedzenia zaciemniają obraz sytuacji. Winne - jeśli tak to można ująć - jest też czysto statystyczne ujęcie aktywności Hamasu. W ciągu kilku lat na Izrael spadło kilkanaście tysięcy rakiet, które zabiły 15 osób. W kraju tej wielkości tylu ludzi ginie w ciągu tygodnia na drogach. Czy takie zagrożenie uzasadnia bombardowania i inwazję? - pytają retorycznie krytycy poczynań Izraela. Zupełnie ignorując czynnik psychologiczny - niezwykle ważny, o czym przekonałem się w Iraku.
Tamtejsze bazy sił koalicyjnych również były celem ostrzałów, równie "ślepych", jak ataki Hamasu. Jednak to nie liczba zabitych była wyznacznikiem ich skuteczności, ale towarzysząca personelowi baz świadomość ciągłego zagrożenia, w chwilach natężenia ataków zmieniająca się w prawdziwą psychozę strachu. A nie zapominajmy przy tym, że przebywający w Iraku żołnierze poddani byli psychicznej presji przez kilka-kilkanaście miesięcy. I cały czas mieli świadomość, że sytuacja jest wyjątkowa - że odsłużą swoje i wrócą do domów.
Pełna nienawiści retoryka
Tymczasem mieszkający na ostrzeliwanych terenach Żydzi takiej alternatywny nie mają. Dla nich normalne (?) życie toczy się tu i teraz. I nawet jeśli palestyńskie rakiety ich nie zabijają, i tak padają ich ofiarą. Bo jak inaczej nazwać wszystkich tych, udręczonych przez psychozy i nerwice, prowadzące do rozpadu związków, przemocy w rodzinie, czy nawet do samobójstw?
Oceniając działania Izraelczyków w Gazie nie wolno również zapomnieć o pełnej nienawiści retoryce, jaką posługują się - mające ogromne poparcie współrodaków - palestyńskie ugrupowania terrorystyczne. Im nie chodzi o pokojowe współistnienie Żydów i Arabów, lecz o całkowite zniszczenie "syjonistycznego diabła", "zepchnięcie Żydów do morza". A przypomnę - chodzi o naród, który kilkadziesiąt lat temu stanął na krawędzi biologicznej zagłady. I który dziś, mając takie doświadczenie, zrobi wiele, broniąc swego prawa do istnienia.
Zdążyć przed zaprzysiężeniem
Przy okazji konfliktu w Gazie łatwo przypisać Izraelczykom dość żałosne intencje - na przykład, że władzom chodzi o zdobycie większego poparcia w zbliżających się wyborach. Cóż, jeśli wojna w Gazie ma jakiś związek z wyborami, to raczej z tymi, które już były, i nie w Izraelu, lecz w USA.
Izraelczycy zdają sobie sprawę, że Barackowi Obamie daleko do radykalizmu Georga Busha, a skoro pierwszy ma zostać lada moment zaprzysiężony, trzeba się pośpieszyć z rozprawą z hamasowcami. Dziś izraelska inwazja cieszy się bezwarunkowym poparciem amerykańskich władz, ale nietrudno wyobrazić sobie, co by się stało, gdyby Waszyngton nie autoryzował działań Tel-Awiwu. W skrajnym scenariuszu, którego - póki Obama jest ciągle wielką niewiadomą - wykluczyć się nie da, amerykańskie "nie" oznaczałoby spore kłopoty dla izraelskiej armii. Bo choć znakomita, a zdaniem wielu specjalistów, najlepsza na świecie, czym by była bez dostaw uzbrojenia ze Stanów?
Logika wojny asymetrycznej
Oczywiście, w tej wojnie - jeśli już do niej doszło - nie wolno nie przebierać w środkach. I nie chodzi wcale o to, że w nalotach przy użyciu precyzyjnej amunicji giną dziesiątki cywilów. Taka jest, niestety, okrutna logika asymetrycznej wojny, w której naprzeciwko zawodowej armii staje miejska partyzantka, chroniąca się pośród ludności cywilnej. Ale na jednej z relacji telewizyjnych widać serię wybuchów, typowych dla bomb kasetowych - "ślepych", a w gęstej, miejskiej zabudowie, niezwykle śmiercionośnych. Jeśli izraelska armia rzeczywiście ich używa, to jest to akt prawdziwe barbarzyński, za który jej dowódcy powinni odpowiedzieć przed międzynarodowym trybunałem.
Potępienia godne jest również niedopuszczanie do Strefy Gazy pomocy humanitarnej i dziennikarzy. Armia izraelska stwarza pozory otwartości - na bieżąco informuje o swoich posunięciach, dostarcza filmy i relacje z frontu. Trudno jednak ocenić, ile w tym rzetelnej informacji, a ile zabiegów wojskowych speców od PR i propagandy. Blokada zaś przywodzi na myśl najgorsze scenariusze, znane choćby z okrutnej wojny na Bałkanach. I za jej sprawą ciśnie się na usta pytanie: co takiego Izraelczycy mają do ukrycia?
Marcin Ogdowski