Dziesięciolatek kontra snajper

W Powstaniu Warszawskim szybko musieli wydorośleć nawet dziesięciolatkowie.

Powstanie warszawskie
Powstanie warszawskiePolska Zbrojna

Mieszkańcy czekali na odwet

Mały Janusz marzył o tym, aby zostać zaprzysiężony jako żołnierz Armii Krajowej. Na Kopernika 13, gdzie mieścił się wydział propagandy, powiedzieli mu jednak, żeby wracał do mamy i zagrozili kopniakiem.

Takich jak on było w Warszawie wielu: młodych chłopaczków pragnących w jakikolwiek sposób przyłożyć rękę do zwycięstwa.

- Opaskę biało-czerwoną nosiłem, tyle że bez napisu AK. Dla takich jak my pracy i tak nigdy nie brakowało.

Ludzi bez nóg, ze strzępami ciała ciągnącymi się po ziemi

- Zdarzało się, że nosiliśmy ludzi bez nóg, ze strzępami ciała ciągnącymi się po ziemi. Sami też ryzykowaliśmy - opowiada.

Często płacili za tę pomoc najwyższą cenę. Ze swojej klasy pan Janusz nie doliczył się potem dziesięciu osób. - Jednego kolegi nie mogliśmy nawet pochować, bo zginął w strefie zagrożonej ostrzałem. To był fajny chłopak, nazywał się Czarnecki.

- Miałem dobrą pozycję do obserwowania tamtego dachu. Był oświetlony przez płonące budynki, podczas gdy z mojej strony zawsze było ciemno. Mógłby to zmienić tylko pożar ambasady japońskiej na Foksal, ale ta, nie niepokojona zarówno przez powstańców, jak i Niemców, stała nienaruszona. Na nocne dyżury chłopiec dostał nawet broń.

Podejrzane ruch na dachu

Mimo to na Kopernika sytuacja powstańców była coraz bardziej rozpaczliwa. Pod bombami sztukasów zawaliła się kamienica pod numerem 9. Jej mieszkańców cudem odkopano. Szpital przy ulicy Kopernika 11 stawał się miejscem coraz bardziej przerażającym, pełno w nim było konających. Od września 1944 roku przez Wisłę niosły się rosyjskie piosenki wojskowe, czasem było słychać też polską - "Kiedy ranne wstają zorze". 6 września powstańcy musieli ewakuować się z tej części Powiśla. Następnego dnia rano przyszli tam Niemcy.

----------

Rodzice nie chcieli go zostawić i powiedzieli Niemcom, że niech robią, co chcą, ale nie pozwolą się rozdzielić. - Kiedy obejrzałem się za siebie, widziałem, jak na ulicę wkraczali hitlerowcy z miotaczami ognia.

Mieszkańców ulicy Kopernika popędzono w kierunku uniwersytetu. W groteskowym pochodzie szły starsze panie i panowie o laskach, objuczeni naprędce spakowanym dobytkiem i prowadzący dzieci. Wszyscy, mimo gorąca, byli w zimowych ubraniach. Zbliżała się zima i nie wiadomo było, czy w najbliższych miesiącach będzie można liczyć na ciepłe schronienie.

Na dziedzińcu uniwersyteckim Niemcy postawili wszystkich pod ścianą. Wtedy z miasta przywieziono zastrzelonego wyższego rangą oficera Wehrmachtu. Niedoszli oprawcy zajęli się jego pogrzebem, a Polakom kazali się wynosić. Grupkę popędzono bez eskorty do Ogrodu Saskiego. Minęła zastawiony czołgami i artylerią Adolf-Hitler-Platz (obecnie plac Piłsudskiego), fontannę i zatrzymała się dopiero koło pałacu pod Blachą. Tam Niemcy kazali ludziom czekać i zniknęli. Grupa rozsiadła się i z rezygnacją czekała na swój los.

Kawałki materiału pod świeżą ziemią

Po kilku godzinach oczekiwania od strony placu Bankowego nadszedł niemiecki oficer w towarzystwie jakiejś Polki. Kiedy dowiedzieli się, że mieszkańcy Kopernika mają czekać w parku Saskim, poradzili im uciekać w kierunku Hal Mirowskich. "W nocy przyjdą tutaj Ukraińcy i wszystkich zabiją", przetłumaczyła słowa swojego partnera kobieta. W ten sposób grupa została ocalona po raz drugi. Wypędzonym nie trzeba było dwa razy powtarzać. Przy halach dołączyli do większej liczby cywilów.

Rodzina zamieszkała na warszawskiej Pradze i zaczęła wszystko od nowa. Po wojnie dowiedzieli się przypadkowo, że przeżyli też ludzie, którzy wówczas zostali razem z rannym synem na Kopernika 10. Niemcy nie dość, że ich nie zamordowali, to jeszcze umieścili poszkodowanego w szpitalu wojskowym, gdzie przeprowadzono niezbędną operację.

- Wojna była pełna takich paradoksów. Z jednej strony metodycznie niszczący miasto Niemcy czy wyróżniający się szczególnym okrucieństwem wschodni kolaboranci z brygady RONA, z drugiej Międzynarodowy Czerwony Krzyż rozdający dzieciom suchary i sok owocowy, i Niemiec z kobietą volksdeustchem, którzy bezinteresownie uratowali życie tylu ludziom.

Bezpieczna łączność między NRD i ZSRR

W wieku dwudziestu lat trafił do wojska, a w 1955 roku, 11 lat po pierwszej próbie, złożył przysięgę wojskową. Był fachowcem, więc został skierowany do Wojskowej Szkoły Lotniczej Wojska Polskiego w Zamościu, gdzie służył jako... nauczyciel oficerów. Przygoda z wojskiem określiła więc jego karierę na kolejne lata. Po powrocie do cywila podjął pracę w PZL.

Gołębiarze

Ich tropieniem, wykrywaniem i likwidacją zajmowały się specjalne jednostki powstańcze. W rejonach najbardziej zagrożonych kulami "gołębiarzy" pojawiały się ostrzegające przed nimi tablice.

Maciej Szopa

Polska Zbrojna
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas