Jak Polak Gestapo przechytrzył...
Niemiecki wywiad był dla polskich konspiratorów bardzo trudnym przeciwnikiem. Dziś prezentujemy kolejną część historii kapitana Władysław Boczonia, ps. "Pantera".
Najpierw uwaga metodyczna - jeśli nie znasz poprzednich części tego cyklu, przeczytasz pasjonującą historię, ale nie wszystko będzie dla ciebie zrozumiałe. Lepiej więc zapoznaj się z poprzednimi odcinkami:
Na początku 1941 roku do kierownika kontrwywiadu "Muszkieterów" inż. Kazimierza Leskiego (ps. "Bradl") zaczęły docierać niepokojące meldunki dotyczące działań bardzo aktywnego w Warszawie "pułkownika Baczewskiego":
"(...) będącym jeśli nie motorem, to w każdym razie jedną z głównych sprężyn różnych działalności konspiracyjnych. Informacje te były przy tym tak częste i napływały z różnych środowisk, że wydawało się niemożliwe, aby o działalności Pułkownika Baczewskiego nie wiedzieli również Niemcy, a przecież go nie aresztowali".
Między "Muszkieterami" a ZWZ istniała od przełomu 1940/1941 roku dosyć intensywna współpraca, która zakończyła się przejściem części członków tej organizacji, na czele z K. Leskim, do struktur ZWZ. W ramach tej współpracy "Bradl" przekazał informacje o "pułkowniku Baczewskim" zastępcy szefa kontrwywiadu ZWZ - Stefanowi Rysiowi ps. "Józef".
Za każdym razem miał alibi
Baczewskiego wzięto pod ścisłą obserwację, która przyniosła zaskakujące wyniki. Józef Hammer - bo tak naprawdę nazywał się Baczewski - przed wojną był zawodowym podoficerem WP we Lwowie. Jeszcze podczas I wojny światowej służąc w Armii Cesarskiej współpracował z wywiadem niemieckim, którego agentem pozostał najprawdopodobniej w okresie XX-lecia międzywojennego. Z końcem 1939 roku Hammer wmieszał się pomiędzy powstające masowo organizacje konspiracyjne, tworząc jednocześnie własne zaprzysiężenia, do których wciągał znanych sobie sprzed wojny oficerów, żołnierzy i patriotycznie nastawionych cywili. Wszystkich następnie przekazywał w ręce Gestapo, za każdym razem zapewniając sobie alibi, bądź zrzucając odpowiedzialność za wsypę na innych konspiratorów.
Niewątpliwy urok osobisty
W okresie scaleniowym, gdy ZWZ zaczęła wchłaniać mniejsze organizacje, Hammer rozpoczął poważną operację. Na początku 1941 roku przybrał stopień i nazwisko pułkownika Baczewskiego - specjalnego wysłannika z Londynu. Posługiwał się przy tym sfałszowanymi i spreparowanymi dokumentami, m.in. odręcznym rozkazem Naczelnego Wodza gen. Władysława Sikorskiego, który nakazywał mu zorganizowanie specjalnej komórki "Nadwywiadu", mającej kontrolować bezpośrednio podziemie w Kraju. Wysoki, postawny, często noszący duże "stalinowskie" wąsy, wykorzystując swój niewątpliwy urok osobisty, zaczął wciągać do organizacji wielu członków ZWZ nieświadomych dla kogo naprawdę pracował - efekt był porażający...
Edmund Banasikowski jeden z późniejszych dowódców jednej z grup dywersyjnych "Wachlarza", przydzielony w owym czasie do Wywiadu Ofensywnego wspominał: "(...) Idąc któregoś dnia Marszałkowską, przypadkowo spotkałem kolegę z SPP z Komorowa, z mego rocznika - Stefana. Krótka rozmowa na ulicy wstrząsnęła mną do głębi. Skamieniałem, gdy powiedział mi, że pracuje dla Hammera. Wierzył święcie, że służył dobrej sprawie. Oburzył się, gdy mu powiedziałem, że jest w rękach agenta, i że jest członkiem prowokacyjnej organizacji. Przestrzegałem go, że zgubi siebie i innych swoją naiwnością. W końcu wyczułem, że mięknie, że rozsądek bierze górę nad podrażnioną ambicją (...)".
Pomógł wystawić "pułkownika"
Kazimierz Leski oraz kontrwywiad ZWZ ustalili, że Hammer przejął praktycznie całą siatkę łączności z "Pawiakiem". Składała się ona z kilkunastu przedwojennych jeszcze funkcjonariuszy straży więziennej współpracujących z "Muszkieterami" i ZWZ, przemycających grypsy i informujących o sytuacji na terenie więzienia. Szefowi "Nadwywiadu" udało się przekonać większość z nich, w tym komendantkę oddziału kobiecego, tzw. Serbii, Wandę Gawryłow do kopiowania grypsów - "w celu kontroli".
W marcu 1942 r. Gestapo rozpoczęło akcje aresztowań polskich strażników, wysyłano ich do Auschwitz i rozstrzeliwano. W ich miejsce sprowadzono Niemców i Ukraińców. Udało się przeżyć jedynie tym, którzy nie pracowali dla konspiracji bądź zostali dla własnych celów pozostawieni przez Hammera. Komenda Główna AK zdecydowała o jego likwidacji, bez ostatecznego rozpracowania wszystkich jego kontaktów. Członkowie kontrwywiadu w dramatycznej rozmowie przekonali jednego z zaufanych współpracowników Hammera, przodownika straży więziennej na Pawiaku Władysława Roszkowskiego, że jego szef jest niebezpiecznym prowokatorem i konfidentem Gestapo. Początkowo mocno sceptyczny Roszkowski ostatecznie pomógł wystawić "pułkownika Baczewskiego".
Wierzchołek góry lodowej
30 czerwca 1942 roku o godzinie 13., na ul. Tamka pod nr 52, gdzie miał lokal (z zainstalowaną stacją podsłuchową rozmów telefonicznych), do szefa "Nadwywiadu" oddano kilka celnych strzałów... Przy jego ciele znaleziono prawdziwą fortunę, ok. milion złotych, sporo dolarów, złoto i brylanty oraz cztery dowody i legitymację Gestapo. Jakiś czas potem "Bradl", który w tym okresie przeszedł już do ZWZ, otrzymał informację, że teraz "grupą kieruje pułkownik Dobrzański, który jest bardzo dobrze zakonspirowany i niewidoczny, a bezpośrednio podejmuje kontakty pułkownik Zawadzki i jego adiutant Edward Zajączkowski". "Muszkieterom", jak i kontrwywiadowi ZWZ wydawało się, że działalność "Nadwywiadu" kierowanego przez następców Hammera skupiła się głównie na kontroli łączności z więzieniem, nie zdawali sobie jednak sprawy, jak wielu ludzi zostało wciągniętych do stworzonej pod "opieką" Niemców siatki, i że jest to jedynie wierzchołek góry lodowej...
Hauptsturmführer dr Alfred Spielker należał do najbardziej niebezpiecznych funkcjonariuszy Gestapo i SD jacy zostali skierowani na teren okupowanej Polski. Doświadczony i pomysłowy, dysponował olbrzymimi możliwościami i kredytem zaufania, jakim obdarzyła go centrala w Berlinie. Wytypowano go na szefa specjalnej jednostki Policji Bezpieczeństwa Sonderkommando IV AS, działającej początkowo w Krakowie, a następnie przeniesionej do Warszawy. Jej zadaniem było koordynowanie działań przeciwko polskiej konspiracji oraz wykonywanie zadań specjalnych.
Spielker zgodził się na wszystko...
Spielker, mimo iż formalnie podporządkowany dowódcy Policji Bezpieczeństwa i SD w Generalnej Guberni, był faktycznie odpowiedzialny jedynie przed Głównym Urzędem Bezpieczeństwa Rzeszy, dokąd kierował swoje raporty i analizy. Latem 1942 roku Spielker oczekiwał z niecierpliwością na przyjazd świeżo pozyskanego z wrocławskiej Abwehry specjalisty - dr. Richarda Wagnera. Na jego przyjęcie przygotowano cały zestaw materiałów dokumentujący dotychczasowy przebieg operacji "Nadwywiad" oraz koncepcje jej dalszego kontynuowania.
Pewnego lipcowego dnia na biurku Spielkera zadzwonił telefon. Oczekiwany od kilku dni dr Wagner dzwonił z dworca kolejowego w Warszawie, proponując spotkanie w odosobnionym miejscu. Spielkerowi spodobała się dyskrecja nowego współpracownika, jak również fakt, iż odmówił objęcia biura w siedzibie Gestapo przy Al. Szucha, twierdząc, że mogło by go to zdekonspirować przed warszawskim podziemiem. Na spotkaniu dr. Wagnerowi przekazano wszystkie pomocne informacje i materiały, oraz zadanie - objęcie funkcji szefa "Nadwywiadu". Wrocławianin sprawiał wrażenie kompetentnego oficera wywiadu, poprosił jedynie o kilka dni zwłoki na zapoznanie się z materiałem i sprowadzenie zaufanego współpracownika z dotychczasowej placówki. Spielker zgodził się na wszystko...
Informacje na wagę złota
Kapitanowi Boczoniowi, choć był pod wielkim wrażeniem propozycji Gestapo, dopiero pobieżny wgląd w materiały i rozmowa z niemieckimi oficerami pozwoliły ogarnąć przerażający obraz. Całe kierownictwo "Nadwywiadu" znajdowało się w rękach Gestapo! W zastępstwie Hammera organizacją kierował Edward Zajączkowski, bardzo zdolny V-mann i wieloletni agent niemiecki, dodatkowo wspierali go umieszczeni także w strukturach ZWZ "pułkownik Zawadzki" - gestapowiec Gustav Schulz oraz jego brat Otto "kapitan Pasławski vel Zalewski".
Kontrolowana przez Niemców organizacja miała liczyć ponad 200 członków - nieświadomych niczego Polaków, myślących, że pracują na rzecz prawdziwego podziemia. Co najgorsze, wszystko wskazywało, że wśród nich znajduje się spora grupa oficerów związanych z wywiadem "Wschód". Ponadto gestapowcom znany był skład personalny, pseudonimy, przydziały, a często i prawdziwe nazwiska wszystkich wyższych oficerów Komendy Głównej Armii Krajowej. Wyglądało również na to, że Gestapo szykuje polowanie na Komendanta Głównego AK generała "Grota" Roweckiego. Te informacje były na wagę złota...
Strzały na ulicach Warszawy
Z rozmów z gestapowcami Boczoń zorientował się, że struktury dowódcze Komendy Obrońców Polski są prawdopodobnie infiltrowane przez Gestapo, w tym momencie nie można już było ufać nikomu. Meldunek o tak poważnej niemieckiej operacji musiał dotrzeć do Warszawy, do samego kierownictwa AK lub szefa kontrwywiadu KG AK Bernarda Zakrzewskiego ps. "Oskar". Szczęśliwym trafem w Krakowie przebywał jego dobry kolega z okresu studiów na wydziale prawa w Poznaniu - Stanisław Rączkowski ps. "Sołtan" (pozostał on kontaktem "Pantery" aż do końca wojny). Był związany z Kwaterą Główną Szarych Szeregów i posiadał możliwości kontaktu z kierownictwem AK w stolicy. Boczoń przybrał nowy pseudonim "Luiza" i przygotował szczegółowy raport, który zawierał m.in. kopie grypsów, wewnętrzne materiały "Nadwywiadu" i spisy niemieckich konfidentów. Całość przekazał do rąk własnych "Oskara". Kontrwywiad KG AK rozpoczął intensywne działania dysponując praktycznie "wykładką" najgroźniejszych V-mannów. Na ulicach Warszawy zaczęły rozbrzmiewać strzały, po których ginęli kolejni konfidenci.
W trakcie spotkania ze Spielkerem "Pantera" zdecydował się na sprowadzenie do Warszawy swojego zaufanego współpracownika por. Stanisława Szczepańskiego (ps. "Robak"), działającego dotychczas w jednej z jego siatek w Katowicach. Por. Szczepański był wcześniejszym pracownikiem Oddziału II występującym pod nazwiskiem Arnold Kröger. Szczepański został ulokowany przez Boczonia przy głównym agencie "Nadwywiadu", adiutancie Hammera, Edwardzie Zajączkowskim. Por. Szczepański zaprzyjaźnił się z Zajączkowskim, jako "człowiek Abwhery z Wrocławia" traktowany był z najwyższym zaufaniem wyciągając kolejne sensacyjne szczegóły dotyczące działalności Gestapo. Ten etap gry dobiegł końca w dramatycznych okolicznościach.
W imieniu Rzeczpospolitej...
We wrześniu 1942 roku, do mieszkania przy ulicy Marszałkowskiej 81, gdzie rezydował Edward Zajączkowski, zadzwonił w umówiony sposób dzwonek. Agent spodziewał się kogoś znajomego. Za drzwiami stali jednak członkowie komórki likwidacyjnej kontrwywiadu AK. Wpadli do środka, po chwili rozległy się strzały, które śmiertelnie raniły Zajączkowskiego, vel "pułkownika Zawadzkiego" - gestapowca Gustava Schulza oraz nieznanego mężczyznę, znajdującego się w tym czasie w mieszkaniu. Dokumenty wskazywały, że był nim Volksdeutsch Arnold Kröger - por. Stanisław Szczepański, (wg K. Leskiego w mieszkaniu piątka likwidacyjna "993 W" zastrzeliła jedynie "pułkownika Zawadzkiego" - Edwarda Zajączkowskiego).
Niestety, zbytni pośpiech jakim wykazał się szef KW AK "Oskar" i niepoinformowanie o akcji "Pantery", doprowadził do śmierci jednego z bardziej ofiarnych oficerów polskiego podziemia. Na spotkaniu, do jakiego doszło kilka dni później, niepoczuwający się do winy za tragiczną pomyłkę "Oskar" miał jedynie cynicznie powiedzieć: "Gdzie drwa rąbią tam wióry lecą".
Przeciek na wysokim szczeblu
Tymczasem Niemcy zareagowali bardzo gwałtownie. Na tajnej naradzie Hauptsturmführer Spielker pieklił się żądając uruchomienia wszelkich sił i środków w celu odnalezienia przecieku. Rozpoczęło się polowanie. Kapitan Boczoń czuł, że każdy telefon z Alei Szucha, zapraszający go na kolejną naradę kierownictwa Gestapo, mógł stanowić pułapkę. Choć śmierć jego współpracownika przez jakiś czas mogła odsunąć od niego podejrzenia, to ciągłe akcje likwidacyjne konfidentów z listy, jaką przekazał Boczoń, sugerowała, że przeciek znajduje się gdzieś na wyższym szczeblu. Ponadto miotający się z zadaniem jego wyszukania agenci Gestapo mogli w końcu natknąć się na ślad działalności pozostawiony w raportach kierowanych przez "Luizę". Boczoń podjął decyzję o wycofaniu się z Warszawy - a zamachy podpowiedziały mu pewien wybieg.
"Jeszcze się spotkamy"
W październiku 1942 roku na Aleję Szucha zadzwonił rozgorączkowany funkcjonariusz Bahnschutzu z dworca centralnego w Warszawie. Twierdził, że przed chwilą miał miejsce nieudany zamach na Niemca Richarda Wagnera, który poprosił o natychmiastowy kontakt z Gestapo. Untersturmführer Alfred Otto, który odebrał telefon, natychmiast skierował na miejsce samochód z obstawą.
Dr Wagner był bardzo zdenerwowany, na peronie "polscy bandyci" oddali do niego kilka, na szczęście niecelnych strzałów. Chwilę później w dramatycznej rozmowie z szefem Sonderkommando IV AS zażądał przeniesienia z powrotem do macierzystej jednostki w Breslau. Argumentował to faktem rozpracowania go przez polskie podziemie oraz nie powiadomieniem go o losie swojego poprzednika Hammera.
W odpowiedzi Spielker proponował mu... przejście na oficjalne stanowisko do SD: "przecież - argumentował - do oficera w mundurze bandyci nie będą strzelać". Jednak ostatecznie zgodził się na oddelegowanie dr Wagnera z powrotem do Wrocławia.
Boczoń wracał z mieszanymi uczuciami. Udało mu się wyrwać z gorącego rejonu - zamach oczywiście był w całości sfingowany - nie mógł jednak pogodzić się ze śmiercią swojego podwładnego, który mu zaufał. Czuł również, że szef kontrwywiadu "Oskar" traktował go z rezerwą. Nie spodziewał się, że przekazywane przez niego ostrzeżenia o próbach zlokalizowania i aresztowania Komendanta Głównego ZWZ-AK, zostaną zignorowane... Mijając kolejne stacje, zastanawiał się, jakie kolejne zadanie zleci mu wrocławska Abwehra i co mogły oznaczać słowa Spielkera, rzucone od niechcenia na pożegnanie, że "jeszcze się spotkają"...
CDN.
Łukasz Orlicki