Na afgańskim patrolu
Wyjeżdżają poza bazę kilka razy dziennie. W "Rośkach" spędzają kilka, a czasem kilkanaście godzin. O zadaniach, jakie wykonują żołnierze przemierzający bezdroża Afganistanu, opowiada porucznik Jerzy Kilarski, dowódca plutonu 1 kompanii piechoty zmotoryzowanej w bazie Warrior.
Wszystko rozpoczyna się tuż przed świtem. Choć nie można zapominać o patrolach nocnych, bo i takie należą do zadań naszych żołnierzy. Dowódca kompanii ustala skład patroli, rozkład grupowy żołnierzy, którzy na pół godziny przed wyjazdem stawiają się na zbiórce. Przed każdym wyjazdem informowani są o aktualnych niebezpieczeństwach w strefie. Największym zagrożeniem wciąż są tzw. ajdki, czyli IED (ang. Improvised Explosive Device - improwizowane urządzenie wybuchowe).
Długie patroleŻołnierze wsiadają do przydzielonych pojazdów - najczęściej są to Rosomaki, zwane pieszczotliwie "Rośkami". Każdy z nich, oprócz załogi, mieści ośmiu żołnierzy. Pojazdy w kolumnie wyjeżdżają poza bazę. Czas trwania patrolu zależy od trasy, jaka jest do pokonania. Jeżeli żołnierze poruszają się po Highway 1 - jednej z nielicznych dróg asfaltowych w Afganistanie - zajmie on około 3-4 godziny.- Częściej poruszamy się po drogach nieutwardzonych, kamienistych. Wygląda to mniej więcej tak, jakby co kilka metrów ustawiony był próg zwalniający - opisuje porucznik Kilarski. Najczęściej patrole trwają ok. 9 godzin. Choć jak przyznaje Kilarski, jego najdłuższy patrol trwał 23 godziny. W tym czasie żołnierze pokonali odległość o ok. 70 km z bazy Warrior do bazy Giro. Pytany o to, jak można wytrzymać tyle czasu w transporterze, tłumaczy, że to nie do końca tak to wygląda. - Żołnierze wychodzą z pojazdów, obserwują okolice, stawiają check pointy - mówi.
Zagrożenie na każdym kroku
Choć największym zagrożeniem dla patroli jest IED, bywały sytuacje, w których pojazdy były ostrzeliwane. - Raz granat RPG eksplodował obok naszego Rosomaka. Jechałem w pierwszym pojeździe, w MRAP-ie (mocno opancerzonym pojeździe, o zwiększonej odporności na miny i ataki z zasadzki). Odwróciłem głowę, zobaczyłem tumany kurzu i puste włazy w pojeździe. Byłem przekonany, że straciłem ludzi. Na szczęście nikomu nic się nie stało - opisuje.
Przykład idzie z góry
Przyznaje, że podobne sytuacje jednoczą grupę. Żołnierze wiedzą, że w sytuacjach kryzysowych muszą na sobie polegać. Bez dobrej współpracy, jednostka ma marne szanse. - Tutaj żołnierze bardzo dobrze sobie radzą, są zdyscyplinowani i doświadczeni. Dla wielu to już piąta misja - wyjaśnia porucznik Kilarski.
Choć jego pluton często wyrusza w niebezpieczne rejony, żołnierze mają do niego zaufanie i na wyjazdy chcą jeździć tylko z nim. Chwalą go za to, że nigdy nie narzeka na zmęczenie, choć zdarzyła się sytuacja, gdy był na jedenastu patrolach pod rząd. On sam na te stwierdzenia uśmiecha się tylko skromnie. - A jaki mają wybór? Przecież jestem ich dowódcą - żartuje.
Przyznaje, że stres na misji jest rzeczą normalną. Każdy ma swój sposób na jego pokonanie. A on? - Ja nie mam czasu na myślenie o stresie. Jutro mam przecież następny patrol - zdradza swoja tajemnicę dowódca plutonu.
Anna Pawlak, PKW Afganistan