Podziemia niepamięci

Gabriel Kubicki ze Świnoujścia był od 1943 r. robotnikiem przymusowym. Najbardziej tajemniczym miejscem, w jakim pracował, był odludny zakątek prowincji Schlesien, gdzie budował tajemniczy obiekt podziemny.

Fragment kompleksu Riese w Górach Sowich /fot. Graf
Fragment kompleksu Riese w Górach Sowich /fot. Grafpoboczem.pl

Wysłany gdzieś na Śląsk

Było to w połowie 2009 roku. Do redakcji zadzwonił telefon. Sądząc po głosie starszy człowiek, chciał podzielić się z nami swoimi wspomnieniami. Tego typu kontakt jest dla nas zawsze niezwykle wartościowy, dlatego też z zaciekawieniem rozpoczęliśmy rozmowę. Pan Gabriel Kubicki ze Świnoujścia w czasie ostatniej wojny był robotnikiem przymusowym zatrudnionym przez Organizację Todt. W 1943 r. został wywieziony jako młody chłopak w okolice Stuttgartu, gdzie pracował przy budowie podziemnego obiektu. Po pewnym czasie, w sierpniu 1944 r. firma wysłała go wraz z jego brygadą, jak się wyraził, gdzieś na Śląsk.

Został zakwaterowany w barakach położonych wśród pokrytych gęstym lasem wzgórz, razem ze zbrojarzami, cieślami i betoniarzami oraz grupą specjalistów górniczych z Włoch i Śląska. Kilkadziesiąt metrów poniżej znajdować się miały dwa wejścia do tunelu. Z ekipą cieśli pracował przy stawianiu szalunków na obetonowanych już powierzchniach do lutego 1945 roku, kiedy został skierowany do Berlina, gdzie z kolei brał udział w budowie wielkiego schronu przeciwlotniczego. Tam też zastał go koniec wojny, i wówczas powrócił szczęśliwie do domu. Ciekawa rozmowa dobiegła końca, jak zwykle pozostał pewien niedosyt, i co najmniej setka pytań do zadania. Ustaliliśmy, że jeżeli tylko nadarzy się okazja, będziemy musieli się spotkać. Pan Gabriel mieszka obecnie w Świnoujściu, więc podczas tegorocznej, majowej Konferencji Odkrywcy mogliśmy się wreszcie osobiście poznać.

Posłuchajmy historii pana Gabriela:

Wczesnym rankiem zajechaliśmy na stację kolejową położoną wśród wzgórz. Potem szliśmy jakiś czas piechotą do lazaretu, gdzie nas przebadano i odwszawiono. Mieszkaliśmy w dwóch barakach położonych w gęstym lesie, jakieś 5 km od najbliższego miasteczka. W pierwszym mieszkało kilkudziesięciu jeńców włoskich, wśród których było sporo górników, a także paru Ślązaków - wiertaczy i strzałowych, którzy kierowani byli przez dwóch włoskich inżynierów.

My zajmowaliśmy drugi barak, w którym mieszkali sami Polacy - cieśle, betoniarze i zbrojarze. Byłem wówczas pomocnikiem majstra i pracowałem z nim głównie na zewnątrz. Planowaliśmy ilość drewna, jaka miała być potrzebna do postawienia szalunku, a także ustalaliśmy wymiary potrzebnych desek. Następnie koledzy z naszej ekipy wycinali drzewa, korowali gałęzie, i cięli je na deski. Oddzielna grupa zajmowała się montażem szalunku na wylanym betonie. Przez cały czas pobytu wiedziałem jedynie o dwóch wejściach do sztolni, byłem wręcz przekonany, że to jedyne obiekty tego typu w pobliżu.

Włosi i Ślązacy pracowali głównie w nocy

Kiedy przybyłem do pracy w sierpniu, była już wykuta. Stawialiśmy tam rusztowania, a po obetonowaniu montowaliśmy szalunki. W momencie mojego wyjazdu w lutym 1945 roku była już w całości wykończona. Pracowaliśmy również w trzech innych pomieszczeniach, gdzie betoniarze zatapiali w betonie zbrojenia, my zaś robiliśmy szalunki. Kilka dni spędziliśmy również na szalowaniu małego szybu. W trakcie wykańczania pierwszego tunelu, cały czas trwały prace w drugim. Właśnie w nim pracowali Włosi i Ślązacy, głównie w nocy. Zakładali ładunki, i wysadzali skałę. Wielokrotnie słyszeliśmy huk eksplozji. Rano odbywało się przewietrzanie tunelu, po czym do środka wchodziło kilku więźniów obozu koncentracyjnego z żelaznymi prętami z zadaniem sprawdzenia czy wybity tunel jest stabilny. Mieli najbardziej niebezpieczne zajęcie. Potem do pracy wkraczali wiertacze. Urobek wywożono wózkami na zewnątrz, a następnie ładowany na ciężarówki.

Wielka katastrofa kolejowa

Po wojnie wróciłem do Polski do rodziny, później zostałem oficerem marynarki wojennej. Stacjonowałem w Świnoujściu, gdzie po przejściu na emeryturę zdecydowałem się pozostać. Po wojnie wielokrotnie spotykałem ludzi, z którymi pracowałem na robotach przymusowych w Niemczech, lecz zawsze wspominaliśmy okolice Stuttgartu i przede wszystkim Berlin. Do Śląska jakoś wracaliśmy wspomnieniami najrzadziej, bo i z naszej perspektywy tam działo się najmniej. W latach 60., kiedy o podziemiach w Górach Sowich zrobiło się głośno, pomyślałem, że mogłem pracować w Walimiu. Długo byłem też przekonany, że cały ten Walim to były te dwie nasze sztolnie. Kiedy jednak zacząłem czytać "Odkrywcę", dowiedziałem się, że sztolni było znacznie więcej. Gdzie konkretnie więc byłem w czasie wojny na Śląsku niestety nie wiem.

To mogło być wszędzie...

...ale wydaje się, że było to w Górach Sowich

Co więcej, firma Butzer Holzmann zatrudniała w Sierpnicy m.in. Włochów, co również jest wspólnym elementem z opowieścią Pana Gabriela. Działalność koncernu zresztą została dość dokładnie opisana na naszych łamach przez Romana Owidzkiego ("Philipp Holzmann AG w Górach Sowich", "Odkrywca" 1/2009), głównie w kontekście prac w Górach Sowich. Ponadto nazwa tej firmy pojawia się nie tylko w relacjach byłych więźniów AL Riese oraz robotników przymusowych pracujących przy kompleksach "Olbrzyma", ale również w opracowaniu dotyczącym historii koncernu (Manfred Pohl "Philipp Holzmann. Geschichte eines Bauunternhemens 1849-1999", Monachium 1999).

Piotr Maszkowski

Odkrywca
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas