Ucieczka Hansa Franka
Co takiego zaszło w domu pisarza, że ten aż zachrypł? Bo z pewnością nie takim tonem rozmawia się o sztuce w takim towarzystwie... Przedstawiamy nieznany, "karkonoski", epizod z jednej z najbardziej spektakularnych ucieczek z Polski - rejterady Hansa Franka, nierzadko nazywanego "katem Polaków".
Kat Polaków oraz erudyta
Nie były to pierwsze odwiedziny Hansa Franka w domu tego ostatniego. Dokładnie rok wcześniej, 4 stycznia 1944 roku o wpół do ósmej wieczorem żona pisarza, Margareta, odbiera telefon. Generalny gubernator osobiście awizuje swój przyjazd do Hauptmanna za dwa dni.
Archiwum w basenie
Osiemdziesięciodwuletni Hauptmann - o dziwo - znakomicie wytrzymuje to 7-godzinne urodzinowe przyjęcie. Następnego dnia rankiem Frank odprawia żonę Brigitte do Krakowa a sam... korzysta z okazji i pogrąża się w lekturze. Bogate archiwum Hauptmanna w Agnetendorf pozostaje w jego dyspozycji. Powstało w latach 1928-1931 dzięki archiwiście Ludwikowi Jaunerowi. Wykorzystano do tego celu część dolnego parteru "Łąkowego Kamienia", gdzie w jednym z pomieszczeń wybudowano pierwotnie basen kąpielowy. Po 30 latach przekształcono go na archiwum.
Składały się nań szkolne i młodzieńcze wiersze, warianty tekstów, nie drukowane poezje, rękopisy, utwory autobiograficzne, teksty do filmów, dziennik, blisko 2,5 tys. nadanych listów (był wówczas zwyczaj pisania przez kopię i zachowania jej w zbiorach nadawcy) oraz ponad 40 tys. listów otrzymanych. Potem gubernator i pisarz odbywają wspólny godzinny spacer.
Jest dobrotliwy i przyjazny, jak zwykle. W niczym nie przypomina groźnego kata Polski. Dopiero 10 stycznia o 9 rano wraz z adiutantem Pfaffenrothem opuszcza gościnną willę i odjeżdża do Krakowa. Ale więź z pisarzem będzie nadal podtrzymywana. Osobiście wyda zezwolenie, aby, np. w kwietniu 1944 roku, w Generalnym Gubernatorstwie zgodzić się na teatralne przedstawienia dla jednostek Wehrmachtu. W repertuarze znajdzie się "Michael Kramer" Hauptmanna i... "Świętoszek" Moliera.
"W razie potrzeby pobrać do sztuk tekstylia (kostiumy, garderoba, materiały - przyp. J.S.) z żydowskiego magazynu SS" - proponuje Frank. Późną jesienią na urodziny Hauptmanna wyśle z Krakowa życzenia: "Choć tak strasznie ciąży na nas brzemię czasu i choć tak przerażająco ukazuje się cierpienie naszego narodu, wielkość ducha i kultury, którą obdarowali nas wielcy, jest niezniszczalna. To nią się pokrzepiamy. A do tego potężnego bogactwa wewnętrznego narodu niemieckiego Pan, Wielce Szanowny Mistrzu, przyczynił się w kolosalnej mierze" (14 XI 1944).
To ni była ucieczka lecz "przegrupowanie"
Josef Bühler, sekretarz stanu Rządu Generalnego Gubernatorstwa oszukując do końca powie, iż owo "przegrupowanie" przeprowadza się nie po to, aby pożegnać się z Krakowem, lecz by "zapewnić możliwość podjęcia na powrót związanych z tym miastem obowiązków". Tego dnia "wrażliwy erudyta" Frank wyda swój ostatni rozkaz - rozstrzelania w Dąbiu nad Wisłą 79 mieszkańców tej przyłączonej w 1911 roku do Krakowa miejscowości. 15 stycznia Rosjanie będą już w Kielcach, dzień później zajmą Radomsko i Częstochowę.
"Wszystkie rzeczy uratowane"
Frank swoim mercedesem z tablicą rejestracyjną Ost-47 jechał przez Mogilany, Kalwarię, Bielsko, Ostrawę, by dotrzeć do Opola około 22 wieczorem. Następnego dnia część samochodów udała się do Wrocławia, zaś sam Frank do Sichowa na Dolnym Śląsku. Towarzyszyła mu liczna 20-25 osobowa eskorta. Wszyscy zakwaterowali się w pałacu hrabiego Manfreda von Richthofena.
"Oto dowód - pisał do żony Brigitte już z Sichowa 18 stycznia Frank - że w ostatniej chwili cały i zdrowy wyjechałem z Krakowa. Wszystkich naszych ludzi zdołałem uratować. To było strasznie trudne zadanie. Jutro jadę do Wrocławia, do Boepplego. Przyjadę, jak tylko się da. Opowiem Wam wiele ciekawego. Wszystkie rzeczy uratowane". To ostatnie zdanie dotyczyło zrabowanych w Polsce dzieł sztuki.
Zapewne ma obmyślony wcześniej jakiś plan, związany z Gerhartem Hauptmannem. Już 18 stycznia, a więc w pierwszym dniu przybycia do Sichowa, Frank natychmiast telefonuje stamtąd do pisarza. I zapowiada swój przyjazd do niego, w Karkonosze. Odnotowuje to w "Dzienniku" żona pisarza. Jednak Frank nie przybywa ani 19, ani też 20 stycznia.
Co zdarzyło się w domu pisarza?
Frank, który również prowadził "Dzienniki", a było ich aż 39, odnotował jedynie pobyt w Agnetendorf. Co więc takiego zaszło w domu pisarza, że ten aż zachrypł? Bo z pewnością nie takim tonem rozmawia się o sztuce w takim towarzystwie.
Milczące spojrzenie kosztowności
Od dwóch lat ten pochodzący z Berlina naukowiec i wydawca mieszkał w karkonoskiej wsi Agnetendorf. Zbliżający się front zmusił Behl'a do zintensyfikowania prac nad hauptmannowskimi zbiorami. "Wkrótce wszystko zostało uporządkowane. Behl otrzymał upoważnienie, aby w razie potrzeby wywieźć archiwum do Zachodnich Niemiec. (...) Hauptmann żegnał długim milczącym spojrzeniem kosztowności, które zgromadził przez ostatnie pięćdziesiąt lat: marmurowe torso Afrodyty, głowę Sokratesa, maskę Napoleona, cenne obrazy Liebermanna, Corintha, Leo Königa, wiele dużych i małych skarbów. Nadeszły dni nerwowego oczekiwania. Zapowiedziany samochód z Drezna nie przybywał (...)" - tak o pracy Behl'a pisał w "Czy jestem jeszcze w swoim domu?" Gerhart Pohl.
Frank następnego dnia po południu opuścił "Łąkowy Kamień", co odnotowała w swoim "Dzienniku" Margareta Hauptmann, by nigdy więcej się tu nie pojawić. Kiedy 6 lutego Hauptmannowie wyjechali na kurację do Drezna (tam przeżyli bombardowanie miasta 13 i 14 lutego) Carl Behl mógł się zająć dalszym porządkowaniem i w końcu - nie bez komplikacji - wywozem archiwum.
Podpisy Himmlera i Hitlera
Ten zgodził się, ale pod warunkiem, że transport uda się do Górnego Palatynatu przez... Poczdam i Berlin. Jakież było zdziwienie Amerykanów, gdy w kwietniu 1945 roku okazano im w jednej z miejscowości na zajętych na południu Niemiec terenach, archiwum Gerharta Hauptmanna. Rzucała się w oczy korespondencja na firmowych papierach RSHA, Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, z oryginalnymi podpisami Himmlera a nawet Hitlera! Goebbels rozegrał znaczne lepiej to, co nie udało się wcześniej Hansowi Frankowi. "Przykrywką" do wywozu z Berlina dokumentacji RSHA były zbiory archiwalne Hauptmanna.
Hulaszczy tryb życia
Obaj rozmawiali o powojennej przyszłości. Hauptmann oczekiwał dla siebie zapewnienia ze strony rządu polskiego ochrony i bezpieczeństwa, do czego - pośrednio - Lorentz się zobowiązał i słowa dotrzymał. Podczas tego spotkania nigdy nie padło nazwisko Hansa Franka, który ledwie pół roku wcześniej gościł w tych samych progach "Łąkowego Kamienia", a teraz w Bad Mondorf , przy granicy z Luksemburgiem, w jenieckim obozie dla prominentów III Rzeszy czekał na to, co przyniesie mu los i decyzje wojennych zwycięzców. Niemieckiemu pisarzowi dzielenie się wiedzą o tym, że gdzieś między Sichowem, Cieplicami a Przesieką, Frank mógł "pogubić", a tak naprawdę ukryć zrabowane Polsce dzieła sztuki, mogło tylko zaszkodzić. A Polacy? Szukali zrabowanych dzieł sztuki dalej, nawet z dobrym skutkiem. Choć często przy kolejnych "trafieniach" na polskie skarby pomagał przypadek. Zbyt często...
Janusz Skowroński
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL