W samo południe
Spektakularna akcja "Weffels" przez lata pozostawała w cieniu zamachu na Kutscherę.
Zakatowani na śmierć
Większość przetrzymywanych tam osób trafiała do gmachu przy alei Szucha na przesłuchania, po których więźniowie wracali na Pawiak nierzadko z poważnymi urazami wewnętrznymi, połamanymi kończynami, wybitymi zębami, wyrwanymi paznokciami, a wielu z nich zostało zakatowanych na śmierć.
Wyrok na Weffelsa
Największym problemem było jednak samo wykonanie wyroku, gdyż esesmani byli uzbrojeni, a poza tym pracowali i mieszkali w dzielnicy, która podlegała szczególnej ochronie policji i żandarmerii. Jednym ze skazanych przez podziemny sąd zbrodniarzy był SS-Sturmmann Ernst Weffels - kierownik zmiany oddziału kobiecego na Pawiaku. Nawet jak na esesmana wykazywał się niespotykanym bestialstwem. Był groźny z innego jeszcze powodu.
Do akcji przygotowano się starannie. Ustalono najpierw, jaki tryb pracy mają strażnicy. Otóż pełnili oni dyżur przez 24 godziny, następnie mieli dzień odpoczynku, i znów całą dobę spędzali na służbie.
Sprawdzono również, że esesmani są przewożeni na Pawiak z alei Szucha 23, a po zakończonej pracy odwożeni w to samo miejsce. Dopiero stamtąd wracali do swoich kwater. Wywiad polegał zatem na codziennej obserwacji ciężarówek przewożących strażników na Pawiak. Po pewnym czasie rozpoznano osobę odpowiadającą rysopisowi zbrodniarza.
Dalsza obserwacja wykazała, że Niemiec mieszka przy ulicy Koszykowej 6. Potwierdził to jeden z byłych więźniów Pawiaka, który rozpoznał Weffelsa. Ustalono, że esesman udaje się co drugi dzień na Szucha około godziny 12.00, a wraca około 14.00 następnego dnia. Dalsze obserwacje niczego nie zmieniły i 25 września 1943 roku zakończono ten etap akcji.
Agat w akcji
Od tamtej pory żaden kat z gestapo czy SD (niemiecka Służba Bezpieczeństwa) nie mógł czuć się pewnie na ulicach Warszawy. Każde wyjście z domu, pomimo wzmocnionej ochrony, stało się dla oprawców niezwykle ryzykowne. Podobnie jak ludność stolicy, żyjąca w ciągłym lęku przed łapankami i rozstrzeliwaniami, również najbardziej sadystyczni hitlerowcy odczuli strach na własnej skórze.
Weffels wyszedł z domu zgodnie z przewidywaniami, o godzinie 12.02. Po dwóch minutach, gdy znajdował się na skrzyżowaniu Koszykowej i 6 Sierpnia, podbiegł do niego "Orkan" i oddał w jego kierunku kilka strzałów z bliskiej odległości.
Niemiec, choć został trafiony kilkoma pociskami, nie upadł. Mało tego - zaczął uciekać w stronę pobliskiego parku. Zanim jednak tam dotarł, znów został trafiony przez podporucznika Kardasia, któremu skończyła się w tym momencie amunicja. Weffels skorzystał z tego, że Polak wymieniał akurat magazynek, i schronił się w parku. "Orkan" bez trudu odnalazł ciężko rannego esesmana i z bliskiej odległości strzelił mu w głowę, zabrał broń i dokumenty.
Strach wśród oprawców
Akcja "Weffels" miała ogromny wydźwięk psychologiczny. I to zarówno wśród Polaków, jak i funkcjonariuszy niemieckiego aparatu terroru. Społeczeństwo podtrzymywała na duchu, dawała wyraźny sygnał, że polskie państwo działa. Niemcom natomiast uświadomiła, że ich zbrodnie nie są bezkarne i że żaden oprawca nie może być pewny dnia ani godziny.
Mało znana akcja
Ten spektakularny wyczyn oddziału Agat jest stosunkowo mało znany, gdyż przez lata pozostawał w cieniu najsłynniejszej akcji bojowej sprzed powstania - zamachu na szefa SS i Policji Franza Kutscherę.
W niej również brał udział "Orkan". Niestety, 6 maja 1944 roku został ciężko ranny w nieudanej akcji "Stamm" (była to próba likwidacji wysokiej rangi funkcjonariusza warszawskiego gestapo) i zmarł tego samego dnia w konspiracyjnym szpitalu w wieku 25 lat. W miejscu dawnego więzienia przy ulicy Pawiej mieści się obecnie muzeum.
Jakub Czarniak
Sródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.