Bez przemysłu też zatruwaliśmy atmosferę. Ślady sadzy w lodzie sięgają XIV wieku

Ziemia w czasach przedindustrialnych wcale nie była taka dziewicza i czysta, jak się może niektórym wydawać, bo jak pokazują najnowsze odkrycia, już setki lat temu mieliśmy na nią negatywny wpływ.

Ziemia w czasach przedindustrialnych wcale nie była taka dziewicza i czysta, jak się może niektórym wydawać, bo jak pokazują najnowsze odkrycia, już setki lat temu mieliśmy na nią negatywny wpływ.
Człowiek zanieczyszczał atmosferę na długo przed rewolucją przemysłową /123RF/PICSEL

Analiza sześciu lodowych rdzeni wywierconych na Antarktydzie pokazuje istotny wzrost poziomu atmosferycznej sadzy w XIV wieku, czyli na długo przed tym, jak ludzie zamieszkujący południową półkulę zaczęli palić węgiel. Oznacza to, że zanieczyszczenie pochodzi z przedprzemysłowych ognisk zasilanych naturalną biomasą, co bardzo zainteresowało naukowców, którzy postanowili dokładniej zbadać to zjawisko. W pierwszej kolejności prześledzili drogę, jaką przebyły cząsteczki węgla, co doprowadziło ich na tereny Tasmanii, Patagonii i Nowej Zelandii. 

Reklama

Ta ostatnia zatrzymała ich na dłużej, bo wiąże się z nią najciekawsze zjawisko, a mianowicie mówimy o czasach, kiedy Nową Zelandię za dom wybrali sobie Maorysi. Informacje te pokrywają się również z lokalnymi zapisami, co może sugerować, że za znaczne zanieczyszczenie atmosfery w tych czasach odpowiadało wypalanie lasów w Nowej Zelandii. Wydaje się więc, że początkowa migracja na wyspy musiała być bardzo duża, żeby osiągnąć tak szybki i rozległy wpływ.

Do tej pory przyjęło się uważać, że wpływ człowieka na atmosferę przed rewolucją przemysłową był nieznaczący, ale jak się właśnie okazuje najpewniej niesłusznie. Badania takie jak to najnowsze pokazują, że nasza zdolność do zmiany środowiska na tak dużą skalę nie jest wcale współczesnym fenomenem. Nowa Zelandia była ostatnim zdatnym do zamieszkania miejscem na Ziemi, które zostało zamieszkane i co warto przypomnieć, przed przybyciem Maorysów jej powierzchnię w 85% pokrywały lasy, tymczasem obecnie jest to zaledwie 25%. 

Oznacza to, że nowi mieszkańcy systematycznie wypalali lasy, żeby zrobić sobie miejsce do życia, a że nie mieli doświadczenia w tego typu działaniach i nie byli w stanie za bardzo kontrolować ognia, to efekty w postaci niekontrolowanych pożarów były powszechne. A jaką siłę miało to zjawisko, dobrze widzimy w śladach z wywierconego lodu - skoro sadza była w stanie dotrzeć aż do Antarktydy, to musiało jej być naprawdę dużo. Oczywiście, w kontekście dzisiejszych emisji to ilości śladowe, ale do tej pory nie sądziliśmy, że zjawiska przedprzemysłowe mogły mieć wpływ na tak odległe części globu.

Wszystkie te odkrycia nie tylko dają nam lepsze podstawy do pomiarów współczesnej aktywności industrialnej, ale i ujawniają prawdę o pierwszych osadnikach Nowej Zelandii i dokładnym czasie ich przybycia. Co więcej, naukowcy sugerują też, że wydarzenia zapoczątkowane 700 lat temu przez Maorysów do dziś mają swoje konsekwencje i dla przykładu część lokalnych insektów straciła przez deforestację zdolność latania - no bo skoro nie ma drzew do ochrony przed wiatrem, to latanie stało się nieefektywne i zbyt niebezpieczne. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Antarktyda | lód | Nowa Zelandia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama