Myślenie ucieka z uniwersytetu

Polska przoduje w niechlubnym rankingu krajów przeznaczających najmniejsze dotacje na sektor nauki. W spadku po PRL-u odziedziczyliśmy instytuty, jednostki badawczo-rozwojowe, na które po prostu brakuje pomysłu. Panuje w nich marazm i przyzwolenie na bylejakość.

W sali wykładowej Politechniki Warszawskiej /fot. Lech Gawuc
W sali wykładowej Politechniki Warszawskiej /fot. Lech Gawucpoboczem.pl

Chałupnictwo uprawiane od lat

Wydawało się, że samo otwarcie na Zachód uzdrowi polskie uczelnie, a system pracy w instytutach badawczych zreformuje się automatycznie pod naporem napływającej zewsząd nowoczesności.

Po 20 latach transformacji ustrojowej możemy śledzić katastrofalne skutki tych zaniechań. Na uczelniach technicznych naukowcy borykają się ze starym, zużytym sprzętem, brakiem odczynników, a często i samych laboratoriów. Humaniści od lat uprawiają chałupnictwo, nie mają komputerów, drukarek, skanerów, projektorów ani sprzętu dokumentacyjnego.

Wyjeżdżają, bo muszą

O wysokości pensji adiunktów i profesorów rozstrzygają widełki z rozdzielnika, a nie indywidualne osiągnięcia. To najlepszy dowód, mawiają krytycy obecnego systemu, że polskie uczelnie i instytuty badawcze są niekonkurencyjne, nieinnowacyjne, źle zarządzane. Nic dziwnego, że młodzi naukowcy wybierają emigrację.

Zdolny matematyk, ambitny filozof czy odnoszący sukcesy chemik wyjeżdżają za ocean lub na uniwersytety niemieckie, francuskie lub angielskie. Najczęściej decyzja o wyjeździe nie jest dla nich łatwa. Wyjeżdżają, bo muszą.

Szczupłe grono dydaktyków obsługuje dzisiaj dwumilionową rzeszę studentów. W rezultacie obniżyły się standardy nauczania, zwłaszcza na uczelniach prywatnych, na których wykład dla setek studentów i "taśmowy" system egzaminowania jest normą. W takich warunkach indywidualny kontakt studenta z wykładowcą jest jedynie chwytem reklamowym, wiarygodnym tak samo jak reklama kremów na zmarszczki.

Informacja, że nawet najlepsze polskie uczelnie, jak Uniwersytet Warszawski i Uniwersytet Jagielloński, sytuują się w czwartej setce (ranking szanghajski) uczelni na świecie, pozbawiła nas złudzeń, że kryzys dotyczy uczelni prywatnych lub małych prowincjonalnych ośrodków.

Masowy student, czyli kto?

Jeszcze kilka dekad temu młodzi ludzie, podejmując studia na kierunkach humanistycznych, chcieli zaspokoić ciekawość, dojrzeć intelektualnie i emocjonalnie. Obecnie wszystko zostało podporządkowane pragmatyzmowi, przede wszystkim budowaniu CV pod kątem przyszłej pracy. - Stąd też uczelnie stały się pasażami, w których studenci pojawiają się i znikają, ponieważ udają się na drugi fakultet, do pracy, działają jako wolontariusze, zdobywają jakieś doświadczenie - wszystko fluktuuje, ponieważ o wszystkim rozstrzyga wszechogarniający pragmatyzm - mówi prof. filozofii Tadeusz Gadacz (Kronos 2011, nr 1, Przyszłość uniwersytetu. Debata z udziałem Włodzimierza Boleckiego, Tadeusza Gadacza, Małgorzaty Kowalskiej, Jacka Migasińskiego i Piotra Nowaka).

Presja rynku na kierunkach ex definitione nierynkowych sprawiła, że sami studenci nie traktują już studiów jako okresu wyjątkowego w ich życiu, przeznaczonego na czytanie lektur czy doskonalenie umiejętności pisania. Dla większości z nich lata studiów stały się okresem przejściowym, rodzajem przymusowej kwarantanny przed podjęciem pracy.

Wymownym świadectwem tego zjawiska jest lament dydaktyków, który niesie się od Gdańska po Wrocław, Białystok i Warszawę, że studenci nie czytają zadanych im lektur, ściągają z bryków, przepisują z internetu prace pisemne, słowem oszukują siebie i wykładowcę. Chcą odbębnić studia i pójść dalej.

Liczy się trwanie

Dlatego właściwym adresatem pytania o stan placówek badawczych są młodzi naukowcy, którzy odbyli długie zagraniczne staże.

Po powrocie do macierzystych instytucji w kraju z całą ostrością widzą wszystkie słabości polskiego systemu. Naukowcy ci przemówili w książce Izabeli Wagner: "Becoming Transnational Professional. Kariery i mobilność polskich elit naukowych" (Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2011).

Wywalić człowieka z roboty

- ...Zaczęłam mieć problemy ze swoim środowiskiem. Po powrocie okazuje się, że człowiek zaczyna być postrzegany jako konkurencja. (...) po stypendium, kiedy oni zauważają, że zna się zupełnie inną literaturę - której oni nie znają, że się porusza w pewnej przestrzeni, do której oni nigdy nie dotarli, nawet jeżeli jeździli na Zachód, to było to 20 lat temu, to były zupełnie inne wyjazdy (...) wtedy zaczyna się problem. Zaczyna się udowadnianie, że nic się nie wie albo że trzeba człowieka odsadzić, można mu dać gorsze zajęcia albo nie dać w ogóle, i można człowieka wywalić z roboty.

I to niestety jest powszechne, im mniejszy ośrodek, tym jest gorzej. W Warszawie mnóstwo osób jest zaangażowanych politycznie albo w pola eksperckie i osoba, która wróciła z zagranicy, nie jest żadnym zagrożeniem. Oni mają swoje własne obszary działalności. Ale w innych miastach - to wielki problem.

Zmarnowane stypendia

- Ja tu wracałem z bardzo dużymi nadziejami - mówi inny anonimowy rozmówca. - Porównując się do kolegów, których poznałem za granicą, widziałem, że oni wracali do swoich krajów, jeśli nie na lepsze pozycje - bo im oferowano - to na jakieś stanowiska, z których mogli realizować to, czego się nauczyli... Natomiast w Polsce, a przynajmniej w ośrodku, do którego wróciłem, nie stworzono żadnych możliwości realizacji tego, czym mógłbym się zajmować. Wręcz musiałem walczyć o to, żeby wrócić po prostu do pracy - zajmować się tym, czym przed wyjazdem.

Reprezentanci nauk empirycznych mówią o marnowaniu całego potencjału badawczego, z którym wrócili, o feudalnych stosunkach na uczelni, o braku perspektyw indywidualnego rozwoju i kariery zawodowej:

- Tam [w USA - dop. M.G.] ludzie dokładnie wiedzą, to nawet nie jest napisane, to jest w powietrzu, to każdy z nich wie po prostu, że jak zrobi dobrze doktorat, to pójdzie na dobrego postdoca i później albo zostanie profesorem, albo dostanie dobrze płatną posadę w przemyśle. A u nas tego przełożenia nie ma. Raczej w powietrzu wisi - jakoś to będzie, bo i tak nie będzie to zależało ode mnie.

- Ten nowy kierunek mnie fascynuje, ale nie mogę zmienić, bo nasza nauka jest chora. Nasza nauka jest chora, ponieważ siedzą tam te stare dziady, za przeproszeniem, i są pewne struktury... Oni tam mają moc decyzyjną; to chodzi między innymi o habilitacje.

W zebranych głosach wskazywano, że uczelnie stają się szkołą konformizmu z przyczyn czysto praktycznych; lęku przed utrąceniem habilitacji. Los nowatorskich badań zależy od kaprysu i dobrej woli kierownika zespołu czy pracowni. Nad publikacjami zespołowymi zwykle się nie dyskutuje, nie omawia się ich słabych i mocnych stron. Chodzi o to, żeby były, ich merytoryczna wartość nie podlega żadnej ocenie.

- Moja ocena tego, w jaki sposób funkcjonuje nauka w Polsce w porównaniu z tym, w jaki sposób funkcjonuje w nauka w Stanach Zjednoczonych, w tych miejscach, które znam, polega na tym, że tam liczy się efekt, a tu liczy się trwanie.

Reforma - ratunek czy katastrofa

Na wydziale historii spowodował on de facto zaniechanie kształtowania warsztatu historyka polegającego na pracy z przekazami źródłowymi. Argumenty za prowadzeniem dwuetapowego kształcenia wskazywały, że nowy system zwiększy mobilność studentów (po trzech latach nauki w kraju, mogą wybrać dowolną uczelnię europejską, na której mogą kontynuować edukację), radykalnie podwyższy statystyki ludzi z wyższym wykształceniem (wytyczne Unii Europejskiej), wyprodukuje odpowiednią liczbą fachowców, poza tym - dobrze funkcjonuje od lat za granicą. W opinii pracowników naukowych dwuetapowy system kształcenia nie zwiększył znacząco mobilności studentów, ale zdecydowanie obniżył prestiż studiów wyższych. Polska prowincjonalna zaroiła się od uczelni wyższych (dających licencjat), których poziom pozostawia wiele do życzenia.

Monografia będąca efektem żmudnej kilkuletniej kwerendy archiwalnej, prasowej, literatury polskiej i obcej, jest oceniana na 12 punktów, podczas gdy za jeden artykuł w języku polskim w czasopiśmie o największej liczbie punktacji przyznaje się dziewięć punktów. Za monografię w jęz. angielskim można otrzymać 24 punkty, ale za jeden artykuł w czasopiśmie z listy filadelfijskiej sześć punktów więcej.

Recenzja, od której pisania zaczynały całe pokolenia humanistów i która stanowi istotny wkład do naukowych czasopism, oceniona została na 0 pkt., podobnie jak cała działalność translatorska. Od tej pory praca filozofa dokonującego nowego przekładu dzieła z greki lub łaciny, historyka idei lub socjologa tłumaczącego na język polski trudny, wymagający dużej erudycji tekst z rosyjskiego, angielskiego czy niemieckiego - jest bezużyteczna, bo nie stanowi wkładu do uzyskania habilitacji.

Absurd nowego systemu

Absurd nowego systemu sprawia, że monografie, tworzące kanon nauki, będące podstawą narracji historycznej i literackiej, staną się zadaniem dla hobbystów, podczas gdy reszta podryfuje w kierunku międzynarodowych grantów. Czyżby piszący książki humaniści mieli dołączyć do grona filatelistów i wielbicieli złotych rybek .

Wizerunek współczesnego humanisty

Na Zachodzie, gdzie system punktacji wprowadzono już wcześniej, doszło do poważnej zmiany stylu życia i aspiracji naukowców. Transnarodowy humanista uczestniczy i kieruje dużymi grantami naukowymi, za które pracowicie zdobywa kolejne punkty. Precyzyjnie planuje swój zawodowy grafik, na dwa lata z góry wpisując terminarze konferencji, grantów, spotkań etc. Zna masę podobnych do niego ludzi, na których spotkanie przemierza nieprawdopodobnie długie trasy. Ale czy nowa generacja transnational professionals zmienia paradygmaty badawcze, opracowuje oryginalne koncepcje, inspiruje oryginalnymi ujęciami tematu? Wydaje się, że nie.

Zakompleksiony naukowiec z Europy Wschodniej

Ironia historii sprawiła, że na przeciwległym biegunie zakompleksionego naukowca z Europy Wschodniej pojawił się jego konkurent; prowadzący nomadyczny styl życia, pewny siebie, sprawny w korporacyjnym działaniu, profesjonalista. Tylko czy o taki efekt zmian nam chodzi?

Ucieczka myślenia

Obecne reformy zbliżają polską naukę do wariantu anglosaskiego, gdzie ważniejsze od głębi i dostojeństwa były innowacyjność badań i współpraca - w przypadku humanistyki nader problematyczna - z rynkiem. Proces reformowania instytucji naukowych w Polsce nałożył się na analogiczny proces w Europie, którego efekty już widać. Dlatego należy obserwować z uwagą zachodnie uczelnie i korzystać z ich systemowych doświadczeń, ale selektywnie. Nie wszystko, co na Zachodzie funkcjonuje dobrze, będzie się sprawdzało w polskich warunkach, nie wszystko zasługuje na naśladowanie, pomimo że istnieje za granicą.

Niegdyś humanistyka opierała się na istnieniu szkół filozoficznych i historycznych, seminariach, które obrastały legendą, i bezpośrednich relacjach mistrz-uczeń. Nie każdy mógł doświadczyć bycia uczniem i nie każdy zasługiwał na miano mistrza, ale nie ma powodu, żeby ten wzorzec uprawiania nauki odrzucać na rzecz "transnarodowych profesjonalistów".

Terror odgórnie rozpisanych grantów

Nie wiadomo, czy w systemie zcentralizowanej i zglobalizowanej humanistyki, poddanej terrorowi odgórnie rozpisanych grantów, presji intelektualnych mód, znajdzie się miejsce na bogatą, oddolną, zróżnicowaną narrację. Międzynarodowy system grantów z pewnością nie zastąpi też umiejętności samodzielnego myślenia, a wiele wskazuje na to, że może je osłabić. Prof. Małgorzata Kowalska zauważyła: - W miarę łatwo uzyskać granty na badania problemu tolerancji, odmienności czy mniejszości. O wiele trudniej na analizę np. czystych form w metafizyce.

Tymczasem to dobre, sprawne pisarstwo jest znakomitym narzędziem popularyzacji rodzimej humanistyki na Zachodzie. Żadna reforma nauki się nie powiedzie, gdy z budżetu państwa będzie skapywało pół procenta PKB na naukę, gdy nie będzie programów dotujących translacje na języki obce, wydawnictw naukowych z dobrą dystrybucją, ale przede wszystkim merytorycznej oceny osiągnięć, której nie zastąpią żadne wydumane parametry.

Sami sobie jesteśmy winni

Krytyczne myślenie wraz z umiejętnością stawiania nowych pytań badawczych ogniskuje się już teraz poza skostniałymi instytucjami naukowymi. Współcześnie najżywszych intelektualnie środowisk nie tworzą uniwersytety, ale redakcje czasopism, takich jak: "Kronos", "Teologia Polityczna", "Kultura Liberalna", "Krytyka Polityczna", "Arcana", "Przegląd Polityczny" i wiele innych. Zjawisko to przypomina przełom XIX i XX w., kiedy intelektualiści nad przyszłością i teraźniejszością nauki debatowali w redakcjach czasopism "Głosu" i "Prawdy".

O ile jednak za tamtą sytuację odpowiadała polityka zaborcy, o tyle za obecną odpowiadamy, najkrócej ujmując, my sami.

dr Magdalena Gawin, Instytut Historii PAN

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas