Śmierć stała się widowiskiem
W starożytności śmierć była postrzegana jako naturalna część życia, choć zawsze towarzyszył jej niepokój. Ludzie i zwierzęta umierali, nie można było powstrzymać tego procesu i ta nieuchronność uspokajała, sprawiała, że śmierć nie była postrzegana jako tragedia.
Wyjątkiem były zgony nagłe, przedwczesne, haniebne. Śmierć przedstawiano jako leżącą postać, która opiera się na zgaszonej pochodni, co upodabniało zmarłego do śpiącego. Zdarzyły się też bardziej krwawe wizje kobiet "z potwornymi zębami i zakrzywionymi pazurami, podobnych do dzikich bestii szykujących się do rozszarpania ofiary", przedstawiających śmierć.
Starożytni filozofowie zachowywali w obliczu śmierci spokój. Zanim Sokrates wypił truciznę i zmarł, kazał swojemu uczniowi złożyć ofiarę, jak zwykle składano w podzięce za uzdrowienie "albo z jakiejś niemocy dzięki lekarstwu, albo z choroby życia przez śmierć". Epikur z kolei zauważał, że "śmierć nie jest dla nasz niczym, bo gdy my istniejemy, śmierć jest nieobecna, a gdy tylko śmierć się pojawi, wtedy nas już nie ma". Strach przed śmiercią miał pojawić się wraz z nastaniem chrześcijaństwa, które przedstawiło śmierć jako konsekwencję i zapłatę za grzech.
Taniec ze śmiercią
W średniowieczu miała dominować postawa "zżycia się" ze śmiercią. Chorzy przeczuwali jej nadejście i się przygotowywali, wzywali rodzinę i sąsiadów, żeby ogłosić ostatnią wolę, pożegnać się. W umieranie jednego człowieka zaangażowane były całe wioski, śmierć wychodziła poza krąg rodzinny.
Z taką wizją średniowiecznej śmierci nie zgadza się N. Elias, który uważa, że w czasach kiedy "wojna była regułą, a pokój wyjątkiem", śmierć z powodu epidemii lub z głodu nie była tak spokojna. Nie było rozwiniętej pomocy najbiedniejszym (szczególnie w miastach), dlatego żebracy umierali na ulicy wśród brudu i w samotności. Autor zgadza się jednak, że śmierć miała wymiar publiczny. Umierający był jednak w centrum i toczył najważniejszą bitwę o duszę. Powszechne było przekonanie, że w chwili śmierci umierający jeszcze raz widzi całe swoje życie. Może żałować za grzechy i prosić o przebaczenie, wtedy nie będzie potępiony. Jeśli zaś nie dostrzeże grzechów, a będzie się chwalił kilkoma dobrymi uczynkami, trafi do piekieł.
W XVI i XVII w. pojawiła się wizja danse macabre (makabrycznego tańca). Na obrazach przedstawiano siłowanie się umarłych z żyjącymi, którzy opierali się przejściu na drugą stronę, ale zdawali sobie sprawę z nieuchronności śmierci. Podobne cele edukacyjne ("pamiętaj, że umrzesz") miały przedstawienia "Triumfu śmierci". Śmierć, w postaci kostuchy z sierpem w ręce, zabierała na swój wóz młodych i bogatych, pozostawiając przy życiu ubogich, podkreślając w ten sposób, że w momencie umierania wszyscy są równi (co było nieczęstą wizją w podzielonej na stany Europie).
Nie śmierć ale odejście
Dziś proces umierania jest postrzegany jako coś bardzo intymnego. Czasem może w nim uczestniczyć rodzina, ale coraz częściej ludzie umierają w samotności na szpitalnych łóżkach. O śmierci się nie mówi, została zepchnięta to sfery zakazanej (tabu). Chorzy umierają w lepszych warunkach niż kilkaset lat temu, ale, jak pisze Aries, "śmierć w szpitalu, naszpikowana rurkami, staje się dziś bardziej przerażającym obrazem niż rozkładające się zwłoki albo szkielet z makabrycznej retoryki". Zmiany widać również w języku. Nie używamy słów "umarł, zmarł", ale "odszedł, wydał ostatnie tchnienie, wyzionął ducha, zasnął w Panu", lub "kopnął w kalendarz, przeszedł na drugą stronę, wącha stokrotki".
Śmierć jednostki z powodu choroby stała się czymś wstydliwym, natomiast śmierć mas, najlepiej w odległych krajach i w niezwykłych okolicznościach, stała się czymś pociągającym. Media pokazują ludzi zmarłych w wypadkach samochodów, podczas działań wojennych. Śmierć stała się widowiskiem, które sprawia, że staje się czymś jeszcze bardziej odległym.
Współczesne doświadczenie śmierci
Od lat 70. ub.w. obserwowany jest wzrost zainteresowania historiami ludzi, którzy zostali uznani za zmarłych, ale powrócili do życia (Near Death Experience). Historie te mają wiele wspólnych mianowników. Końcowym etapom procesu umierania mają towarzyszyć "uczucia przyjemności, wrażenia błogości i ogromnego spokoju". I tunel, którym wędrowali, a w którym miało pojawić się światło, a w nim jasna postać (dla chrześcijan był to Jezus), która pomagał dokonywać retrospektywnego rachunku sumienia, poznać grzechy. Na końcu spotkania osoby wyrażały życzenie powrotu i wracały do rodzin. Nad wizjami "wracających do życia" prowadzone są badania, jednak historie te cieszą się niesłabnącym powodzeniem - są kolejną metodą na łagodzenie lęku przed śmiercią.
Fragment opowieści Betty Maltz , która doświadczyła śmierci klinicznej:
"Wchodziłam na wzgórze o barwie głębokiej zieleni, na którym każde źdźbło trawy tętniło życiem. Wspinaczka nie sprawiała mi żadnej trudności. Ktoś ubrany na biało otworzył perłowe wrota i zaprosił mnie, bym przyłączyła się do niebiańskiego chóru, lecz ja odpowiedziałam, że chcę powrócić do rodziny. Nigdy nie zapomnę doznania majestatu obecności Bożej w niebie. Gdy schodziłam ze wzgórza, rozpościerał się przede mną najwspanialszy zachód słońca, jaki kiedykolwiek widziałam. W tym właśnie czasie słońce wpadało przez okno do pokoju szpitalnego w którym się znajdowałam, przenikając przez przykrywające mnie prześcieradło. Spojrzałam w górę i zobaczyłam wysokie na pięć cm litery koloru kości słoniowej tańczące jak cząstki kurzu w promieniach słońca. Były to słowa Jezusa z Ewangelii św. Jana (11,25) Jam jest zmartwychwstanie i życie. Sięgnęłam po nie ręką, by dotknąć każdego ze słów, które widziałam w promieniach słonecznych. Gdy ich dotknęłam, ciepło i uzdrawiająca moc ogarnęły moje ciało, napełniając mnie życiem."
Katarzyna Pruszkowska
-----