Wielkie roboty: Jak daleko jesteśmy od spełnienia się popkulturowego snu?

Wielkie roboty to wyłącznie fikcja z anime? Nie do końca... /Getty Images
Reklama

Mechy, czyli wielkie i najczęściej walczące ze sobą roboty, są jednymi z najciekawszych inwencji popkultury. Superbohaterów dbających o bezpieczeństwo ziemi raczej się nie doczekamy, ale jak ma się sprawa z wysokimi nawet na kilkadziesiąt pięter dwunogimi gigantami ze stali i co ma z nimi wspólnego pewien polski twórca?

Myśląc o mechach wielu z nas kieruje swe myśli w stronę Kraju Kwitnącej Wiśni. Motywy związane z podobnymi konstrukcjami funkcjonują w tamtejszej popkulturze właściwie od lat 40. ubiegłego wieku. Jednak wbrew pozorom to nie Japończykom zawdzięczamy ten arcyciekawy - i wywołujący w głowie "efekt wow" - pomysł pilotowania wielkiej maszyny zaprojektowanej - najczęściej - na podobieństwo człowieka.

Badacze popkultury zwracają uwagę, że stalowi giganci tak naprawdę narodzili się w USA. W amerykańskiej powieści science-fiction z 1868 roku "The Steam Man of the Prairies" (w wolnym tłumaczeniu "Człowiek na parę z prerii") autor Edward S. Ellis przedstawia nam konstrukcję nastoletniego wynalazcy Johnny'ego Brainerda - człowieka na parę. Sporych rozmiarów twór przypominający Cynowego Drwala z "Czarnoksiężnika z Krainy Oz" na sterydach miał za zadanie... zastąpić konia ciągnąc powóz z młodym konstruktorem na jego kolejne przygody. 

Swoje trzy grosze do dopiero co powstającego motywu dorzucił sam Juliusz Verne. W jego powieści "Dom parowy" z końca XIX w. brytyjscy kolonizatorzy podróżują przez Indie w tytułowym domu - tyle że ten znajduje się na grzbiecie ogromnego, mechanicznego słonia! W roli innej niż tragarzy wielkie maszyny przedstawił H.G Wells w "Wojnie światów". To właśnie w tym wiekopomnym dziele po raz pierwszy ukazano militarny potencjał protoplastów mechów. Sęk w tym, że giganci, tym razem trójnodzy, nie byli po stronie Ziemian...

Reklama

W tym miejscu wracamy do odległej nam Japonii, gdzie koncept wielkich robotów dojrzewał na kartach rozmaitych mang i seriali anime przez długie dziesięciolecia. W końcu wielkie roboty, tym razem bardziej kolorowe i często potrafiące przyjmować również inne kształty, stały się fenomenem zbyt dużym nawet na ich nową ojczyznę. 

Nie można w tym miejscu zapomnieć o polskim wątku, czyli pracach Jakuba Różalskiego, który kroczące machiny wkomponował w polską rzeczywistość na obrazach stylizowanych na XIX i XX wiek. Mroczne, czasami bardzo niepokojące wizje artysty stały się podstawą dla gry wideo Iron Harvest, która ukaże się na rynku już 1 września 2020 r. Więcej na temat tego intrygującego tytułu dowiecie się z naszej zapowiedzi.

Popkulturowej ekspansji mechów w latach 80. i 90. ubiegłego wieku nie towarzyszyło - jeszcze - pytanie "czy skonstruowanie takich maszyn jest możliwe?". Trzy dekady później możemy zadać je całkowicie na serio i po raz kolejny zwrócić wzrok w stronę Dalekiego Wschodu.

Pod koniec lipca 2020 r. sieć obiegło wideo z japońskiego miasta Jokohama, na którym widzimy nic innego jak mierzącego aż 18 metrów i ważącego 25 ton... robota żywcem wyciągniętego z anime "Gundam". Na nagraniu widać, jak gigant podnosi nogę, aby wykonać swój pierwszy krok. I chociaż był to zaledwie test największej atrakcji powstającego parku rozrywki, to nie tylko maniakom materiału źródłowego opadły szczęki - przynajmniej w internetowym komentarzach.

Za kilka miesięcy (prace opóźniła pandemia) robot ma poruszać także górnymi kończynami i wykonywać kilka różnych póz. Na tę chwilę to najbardziej "rzeczywisty" z wielkich robotów na całej planecie. Jest on zdecydowanie największym, ale niejedynym  - i nie najgroźniejszym - przedstawicielem swojego "gatunku".

Również z Japonii pochodzi Kuratas, czyli... mobilny czołg (to chyba mimo wszystko najlepsze określenie) do indywidualnego użytku. Konstruktorzy z firmy Suidobashi postawili na mniej zaawansowany, ale sprawdzony napęd kołowy. Cała reszta zgadza się z tym, czego oczekujemy od prawdziwego mecha - łącznie z uzbrojeniem! Konstruktorzy opracowali nawet system aktywacji działek obrotowych... uśmiechem pilota. Mimo zapowiedzi Kuratas nie wszedł do masowej produkcji, ale przez chwilę można było kupić swój własny egzemplarz na japońskim Amazonie. Cena: okrągły milion dolarów. To trochę dużo, jak na śmiercionośną maszynę poruszającą się maksymalną prędkością 10 km/h...

O niecodziennym projekcie firmy Suidobashi wspominamy tu także z innego powodu. Jej inżynierowie zostali wyzwani przez Amerykanów na pojedynek na... wielkie roboty. Potomkowie samurajów podnieśli rzuconą im rękawicę. Rezultaty pracy ekip z obu państw mogliśmy oglądać w 2017 r. Rzeczony pojedynek był serią wyzwań dla zaprojektowanych robotów, która kończyła się potyczką dwóch maszyn w iście filmowym stylu. A przynajmniej takie było założenie całego przedsięwzięcia, gdyż to, co mogli zobaczyć widzowie i inwestorzy w internetową zbiórkę umożliwiającą zorganizowanie tego wydarzenia było - lekko mówiąc - "rozczarowujące". 

Konstruktorzy dali z siebie wszystko, ale na przeszkodzie stanęły ograniczenia technologiczne i te wynikające z praw fizyki. Krótko mówiąc, na jaw wyszło to, czego można było się spodziewać: gigantyczne roboty przez swoją masę nie są w stanie poruszać się z taką gracją, jak ich filmowe odpowiedniki. Starcie wyglądało bardziej na niedolną próbę zrobienia komuś krzywdy wózkiem widłowym, niż honorowe starcie dwóch supermocarstw. 

Czy to zatem koniec snów ludzkości o wielkich robotach? Marny potencjał militarny nie zwiastuje ogromnych inwestycji w rozwiązanie mające na celu urzeczywistnienie wizji twórców anime. Z drugiej strony, gigantyczne maszyny mogą mieć zastosowanie tam, gdzie się ich wcześniej nie spodziewaliśmy. 

Przykłady? Timberjack - prototypowa chodząca maszyna do wycinki drzew w trudnym terenie. EksoVest, czyli zakładane na plecy egzoszkielety pozwalające zwiększyć udźwig pracownika, które coraz częściej wdraża się w wielkich fabrykach. I wreszcie METHOD-2, który opisane przed chwilą rozwiązanie przenosi na zupełnie inny, choć wciąż daleki od praktycznego zastosowania poziom. 

Może przy okazji rozpoczętego na nowo wyścigu kosmicznego marzenia o wielkich robotach wrócą do łask. Kto wie, czy podczas powrotu człowieka na Księżyc wraz z nim na srebrnym globie nie stanie także mechaniczny, dwunogi pomocnik? Mniejsza siła przyciągania rozbudza nadzieje na zastosowanie podobnych rozwiązań. A nuż zainteresuje się nimi Elon Musk? W końcu jego konkurent, Jeff Bezos, już usiadł za sterami jednego z nich...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy