Cielenie lodowca szelfowego Brunt odsłoniło bogate życie na dnie oceanicznym

Na początku marca pisaliśmy o tym, że po latach oczekiwania ogromny fragment lodu oddzielił się od lodowca w okolicach stacji badawczej Halley British Antarctic Survey (BAS), wywołując ogromne zamieszanie.

I nic dziwnego, bo mowa o fragmencie lodu o powierzchni 1270 km2 i grubości 150 metrów, czyli wielkości Londynu albo dwóch Chicago! Oczywiście naukowcy od lat przygotowywali się na tę okoliczność, bo pęknięcia lodowca to dla nich codzienność. W ciągu ostatniej dekady na wspomnianym szelfie pojawiły się dwa nowe, Chasm 1 i Halloween Crack, a w listopadzie ubiegłego roku dołączyło do nich trzecie o nazwie North Rift. Wtedy wiadomo było już, że cielenie lodowca to pewniak i pozostało tylko go wypatrywać - doszło do niego 26 lutego, kiedy to na okolicznej stacji badawczej Halley British Antarctic Survey (BAS) nie było nikogo, bo w związku ze spodziewanym pęknięciem wszyscy pracownicy zostali ewakuowani kilka tygodni wcześniej. 

Reklama

Co warto zaznaczyć, chociaż wydarzenie to samo w sobie było bardzo ciekawe, to równie interesujące jest to, do czego dzięki niemu możemy dotrzeć. A mowa o niedostępnym wcześniej dnie oceanicznym, które okazało się… tętnić życiem. Wcześniej ocean pod tą masą lodu skrywał się w ciemności, a teraz docierają do niego promienie słoneczne, które sięgają na głębokość 810 metrów. A że w okolicy znajdowała się akurat niemiecki statek badawczy, to możemy dowiedzieć się nieco więcej o mieszkańcach tej osobliwej okolicy. Lodołamacz Polarstern od tygodni czekał na odpowiednie warunki pogodowe, by opłynąć ogromną górę lodu i zająć miejsca „w pierwszym rzędzie”.

Dzięki temu wiemy już, że pomimo dekad w całkowitej ciemności, dno oceaniczne pod lodem zaskakuje różnorodnością form życia. Naukowcy zlokalizowali tu zarówno filtratory (grupa bezkręgowców wodnych odżywiająca się małymi fragmentami detrytusu i cząstek organicznych odfiltrowanych z wody), jak i stacjonarnych gatunków, jak gąbki, ukwiały, strzykwy, rozgwiazdy, korkowce, mięczaki, ryby i kałamarnice. Wiele z tych organizmów było skupionych wokół kamieni, które spadły na dno z lodowców. Szczególnie interesująca jest tu obecność tych pierwszych, bo filtratory odżywiają się głównie fitoplanktonem odfiltrowanym z wody, ale ten polega na promieniach słonecznych i zazwyczaj nie jest obecny w morskich głębinach. A może antarktyczne ciemności nie są wcale takie drastyczne, a może filtratory żywią się tu czymś innym? 

Przypominamy, że to już drugie takie odkrycie w ostatnich tygodniach, bo w połowie lutego naukowcy planujący pobrać próbki błota wwiercili się w Lodowiec Szelfowy Filchner-Ronne, sąsiadujący z Morzem Weddela, na głębokość 900 metrów, żeby przekonać się, że w absolutnych ciemnościach i temperaturach poniżej 0℃ żyją tam niespodziewane stworzenia mocno przyczepione do skał. Była to cała kolekcja nieruchomych zwierząt przypominających gąbki i innych wcześniej nieznanych gatunków, które nie miały wręcz prawa żyć w takich ekstremalnych warunkach, tak daleko od słońca i źródła pożywienia. Wygląda więc na to, że pod lodem czeka jeszcze wiele do odkrycia, ale miejmy nadzieję, że próbki pobrane z lodołamacza Polarstern przyniosą odpowiedzi na kilka pytań, m.in. czy to takie same gatunki jak żyjące w bardziej sprzyjających warunkach, czym się żywią, jak długo tam są i skąd się wzięły.

Źródło: GeekWeek.pl/ / Fot.

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy