​Kielich litu, czyli o wylewaniu Dykiel z kąpielą

Bożena Dykiel, do niedawna jedna z ambasadorek Fundacji "Twarze depresji" wyleciała z hukiem, wróć, zakończyła za obopólną zgodą współpracę z owąż fundacją za słowa, które padły na antenie Dzień Dobry TVN. Bożena Dykiel znana jest z brawurowych ról nieszczególnie subtelnych, za to wyszczekanych baburów i przy całej sympatii do jej talentu w tym zakresie, tym razem chyba po prostu za bardzo się wczuła we własny stereotyp.

Za sprawą wywiadu z Bożeną Dykiel temat depresji trafił na usta wszystkich. Niestety z powodów, które lepiej byłoby przemilczeć
Za sprawą wywiadu z Bożeną Dykiel temat depresji trafił na usta wszystkich. Niestety z powodów, które lepiej byłoby przemilczeć123RF/PICSEL

Afera wystartowała z chwilą, gdy Aniołowa niefortunnie zasugerowała, że przy dopadającej człowieka melancholii warto poszukać sobie kumpla do kielicha i że proces leczenia zabójczej choroby startuje, gdy człowiek sobie po prostu chlapnie raz czy drugi. Voilà. Wprawdzie było tam jeszcze potem coś o niedoborach litu w jedzeniu, czyli w tym czymś "co się wpuszcza do pyska", ale generalnie istota wywodu została streszczona.

Wniosek ten, wedle wszelkiej zgromadzonej wiedzy psychomedycznej jest, delikatnie mówiąc, gruby. Środowisko na aktorce rozwiesiło już od soboty girlandy kundli, a ja mimo wszystko pozwolę ich sobie kilka zdjąć. Na takie chlapnięcia na lewo i prawo istnieje stosowne określenie w języku polskim - wylać dziecko z kąpielą. Ale po kolei.

Jak czytamy w komunikacie fundacji, Bożena Dykiel przez cały czas współpracy, aż do feralnego spięcia z Agnieszką Woźniak-Starak de domo Szulim, swoje obowiązki ambasadorki wypełniała dobrze i fundacja jest jej za to bardzo wdzięczna i pięknie dziękuje. To po pierwsze. W mojej skromnej ocenie przekaz dotyczący depresji został brutalnie przez aktorkę zdeflorowany, ale chcę wierzyć, że autorka słów o kolorowych okularach i kielichu chciała jedynie wskazać na pewne strukturalne korzenie problemu - i to jedne z wielu - oraz na semantyczny hałas, który w ostatnich latach wokół depresji narósł, a na którym gigantyczne lody kręcą psychoterapeuci wszelkiej maści, od wysokiej próby poznawczo-behawioralnych fachowców (którym rzeczywiście cześć i chwała za ich pracę z chorymi), aż po czarodziejów pokroju słynnego brodatego wróżba Ezoteriusza. (Desperatom nieufającym lekarzom a niemającym co zrobić z pieniędzmi radzę kupić psa - zrobi w naszym życiu więcej dobrego niż Ezoteriusz).

Przede wszystkim zgodzę się w 100 proc. z hipotezą pani Bożeny, że prawdopodobieństwo depresji wzrasta (choć nie wiem o ile punktów procentowych) w sytuacji, gdy nie masz kumpla do kielicha. Gwoli ścisłości - chodzi o poczucie samotności. Samotność zabija a stres z nią związany - mówią badania - bywa niekiedy równie śmiercionośny co wypalenie 15 papierochów dziennie. Człowiek to zwierzę społeczne. Bliscy ludzie wokół to nasz habitat, to nasze środowisko życia. Przyjrzyjmy się przedstawicielom innego gatunku wysoce społecznego i może nie inteligentniejszego, ale na pewno mądrzejszego od ludzi: słoniom. Zaniedbane i samotne słonie w ZOO zaczynają się kiwać przez cały dzień - widok wywołujący u postronnych współczucie i litość. Nie wiem, czy jest to u słonia na równi z depresją, ale z pewnością wymaga interwencji i do niczego fajnego nie prowadzi. Do kiwającego się tam i z powrotem człowieka po prostu wezwano by karetkę, a do słonia nie - co potwierdza wyżej postawioną tezę o umiarkowanej mądrości rodzaju Homo.

Tłumacząc na polski aforyzmy pani Dykiel, u ludzi absolutnym fundamentem zrównoważonego funkcjonowania nie jest wcale usilna metamorfoza w krynicę radości, ale możliwość okazania tak radości, jak smutku. To się nazywa bycie autentycznym. W powtórnym przekładzie na język Dykiel, gdy jest ci źle i masz kumpla do kielicha - po prostu możesz być sobą. A bycie sobą w świecie, który cały czas każe nam coś udawać, jest cholernie ważne. I tym sposobem oddalasz od siebie (nie zerujesz!) prawdopodobieństwo depresji. Gdy boli cię dusza po prostu musisz to z siebie wyrzucić. Jedni robią to przy pomocy przyjaciół, inny lądują u psychoterapeutów. A jeszcze inni poprawiają sobie dusze wizytą u dilera. Coś z tej trójcy musisz zrobić - wybieraj.

Oczywiście tutaj pojawia się zaproszenie dla innego groźnego nieporozumienia, bo jeszcze ktoś gotów wyciągnąć wniosek, że wygadanie się przyjacielowi jest skutecznym lekiem na depresję. Nie jest. Skuteczny lek na depresję - po jej uprzednim zdiagnozowaniu - to terapia farmakologiczna przy wsparciu dobrego psychoterapeuty, najlepiej tego z członem "behawioralny" w nazwie. Dykielowy "przyjaciel od kielicha" to ledwie profilaktyka, a dokładniej jedna z wielu jej form. Uwaga, bo uściślam: w profilaktyce pt. "przyjaciel od kielicha" bardziej znaczącym elementem jest "przyjaciel" a nie "od kielicha" i myślę, że autorka tej techniki się ze mną tutaj zgodzi.  Ale profilaktykę tę - i tutaj ponownie staram się wczuć w stan umysłu aktorki - warto wdrażać zwłaszcza ostatnimi czasy, kiedy zagraża nam nie tyle depresja kliniczna, co jej łagodniejsza siostra - depresja jesienna.

Całkiem naturalny spadek nastroju, aktywności, motywacji (w okresie, gdy skraca się dzień i słońce ogrzewa nas dużo krócej) ktoś może odebrać u siebie lub u bliskich jako początek grożącej śmiercią choroby i bardzo się tym "faktem" przerazić. To dużo łatwiejsze, gdy coraz więcej mówi się o epidemii depresji (co zresztą faktem już jest). Nie tylko Bożena Dykiel wylewa dziecko z kąpielą - hipochondrycy robią to każdego dnia.

Ja to wszystko rozumiem: praca, problemy, pośpiech i notoryczny brak czasu. Ale kumpla do wygadania się trzeba mieć choćby nie wiem co. I pokłócić się z kimś, na kim ci zależy jest lepiej, niż nie mieć z kim się kłócić. I to też zdaje się chciano w zapasach z redaktorkami sobotniego DDTVN przemycić, a na co potem wylała rzeka hejtu.

Zanim zatem zaczniemy diagnozować u siebie depresję, bo zrobiło nam się ostatnio smutniej i mniej rzeczy nam się zachciewa a coraz więcej odechciewa, zadajmy sobie pytanie, czy przypadkiem nie jest to zwyczajny smut, z angielska SAD - czyli seasonal affective disorder, który przy wsparciu przyjaciela, zegara dobowego i kalendarza powinien z czasem przejść. Jeśli z jakichś powodów nie przechodzi, jeśli nastrój się nie poprawia, choć minęła już deprecha jesienna, a potem zimowa, potem wiosenna i w sumie zaczyna ci się za moment deprecha letnia - idź do specjalisty. I nie mówię tu już o przyjacielu.

Podsumowując, "twarzy depresji" Bożenie Dykiel mój wywód raczej nie wróci, ale może uchroni kilku hipochondryków przed paniką. Choć w sumie w to też wątpię.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas