Najdłuższe bloki w Polsce. Falowiec, jamnik i inne rekordy PRL
Najdłuższe bloki w Polsce to nie tylko betonowe giganty rodem z PRL. To miasteczka w jednym budynku, gdzie życie toczy się na kilkusetmetrowych korytarzach, a droga do sąsiada przypomina spacer ulicą.

Życie w najdłuższych blokach w Polsce to codzienność pełna kontrastów. Z jednej strony mamy wygodę - sklepy, punkty usługowe czy nawet przychodnie dostępne niemal bez wychodzenia z domu. Z drugiej zaś specyfikę "rozciągniętej" codzienności, gdzie droga do sąsiada pożyczyć sól potrafi zamienić się w kilkuminutowy spacer (choć z drugiej strony coraz mniej znamy swoich sąsiadów).
Fenomen najdłuższych bloków to nie tylko suche rekordy długości, ale też głębsza historia urbanistyki PRL, w której liczyła się szybkość, efektywność i kolektywne rozwiązania. Dziś te kolosy wciąż są zamieszkane, coraz częściej odnowione i postrzegane nie tylko jako relikty, lecz także ikony polskich miast, o przetrwanie których się walczy. Poznajcie poniżej rekordzistów.
Falowiec w Gdańsku. Blok jak mała miejscowość
Kiedy mówi się o rekordach długości, nie można pominąć gdańskiego falowca przy ulicy Obrońców Wybrzeża. Jego 860 metrów sprawia, że wydaje się nie mieć końca. W tym budynku mieszczą się 1792 mieszkania, a liczba lokatorów (łącznie z wynajmującymi) sięga nawet sześciu tysięcy. To tyle, ile liczy niejedna mała miejscowość.

Falowiec powstawał etapami na początku lat 70., a swoją nazwę zawdzięcza falującej linii elewacji. Co ciekawe, wzdłuż budynku znajdują się aż trzy przystanki autobusowe. Dziś falowiec jest znaną turystyczną atrakcją - coraz więcej osób przyjeżdża tu, by zrobić sobie zdjęcie z "blokiem bez końca".
Wrocławski mrówkowiec. Osiedle w jednym bloku
Stolica Dolnego Śląska ma własnego rekordzistę. To blok przy ulicach Drukarskiej jako mrówkowiec. Jego długość to 235 m, a liczba mieszkań wynosi 590. W czasach świetności mieszkało tu nawet 3 tysiące osób, a na dachu urządzono ogólnodostępne miejsce do opalania - rzadko spotykany luksus w epoce PRL.

Jamnik to przykład czystego modernizmu, w którym funkcjonalność liczyła się najbardziej. Budowa metra kwadratowego kosztowała ok. 1500 zł, a całkowity koszt wyniósł 63 mln zł, co czyniło go najtańszym budynkiem w Polsce.
Superjednostka w Katowicach. Blok, który stał się osiedlem
Katowicka Superjednostka to nie tyle blok, co wręcz samodzielne osiedle. Od 1994 roku ma oficjalnie taki status, a w jej 764 mieszkaniach żyje ponad tysiąc osób. Budynek stoi przy alei Korfantego i ma 187 metrów długości, 58 metrów wysokości i 18 kondygnacji, w tym 17 nadziemnych (parter, piętro techniczne i 15 pięter mieszkalnych) i 1 podziemną

Zaprojektował go architekt Mieczysław Król, inspirując się modernistycznymi koncepcjami, choć projekt został okrojony do realiów PRL. Superjednostka miała być symbolem nowoczesności - stoi na żelbetowych nogach, co miało nadać jej lekkości i ułatwić przepływ wiatru. Mieszkania ogrzewane są ścianami grzewczymi, a windy zatrzymują się tylko co trzy piętra, zmuszając mieszkańców do codziennej wspinaczki po schodach. Potocznie budynek nazywany jest "szafą", "żyletą" albo "termitierą".Jedni widzą w nim brzydotę, inni ikoniczny symbol Katowic.
Warszawski gigant na Pradze
Na stołecznej mapie rekordów znajdziemy blok przy ulicy Kijowskiej na Pradze-Północ. Potocznie nazywany jest Jamnikiem, Tasiemcem lub Deską.

Jego długość to około 500 metrów, co czyni go jednym z największych w Warszawie. Choć nie dorównuje rozmiarami gdańskiemu falowcowi, to również stanowi przykład monumentalnej zabudowy wielkopłytowej. Na parterach zaprojektowano sklepy, punkty usługowe i przestrzenie wspólne. Zgodnie z ideą, że mieszkańcy powinni mieć pod ręką wszystko, czego potrzebują na co dzień.
Łódzki statek przy Piotrkowskiej
Łódź także może pochwalić się blokowym kolosem, przy ulicy Piotrkowskiej 204/210. Ten 450-metrowy galeriowiec nazywany jest przez mieszkańców "statkiem".

Do mieszkań wchodzi się z długich korytarzy, co nadaje mu wyjątkowy charakter. Choć nie jest tak znany jak gdański falowiec czy wrocławski jamnik, w świadomości lokalnych mieszkańców stanowi równie rozpoznawalny punkt na mapie miasta.
Dlaczego budowano takie kolosy?
Wszystkie te giganty mają wspólną genezę - okres PRL, gdy Polska zmagała się z ogromnym deficytem mieszkań. Rozwiązaniem była wielka płyta, czyli prefabrykowane elementy pozwalające budować tanio i szybko. Długie bloki były opłacalne. Wymagały mniej wind, pionów instalacyjnych czy infrastruktury towarzyszącej. Miały też odpowiadać socjalistycznej wizji samowystarczalnych osiedli, gdzie w zasięgu kilku minut spaceru można było załatwić niemal wszystkie codzienne sprawy. Ale zobaczmy, że to wraca i dziś, tylko w innej formie - mamy koncepcje 15-minutowych miast, w których najważniejsze usługi powinny być w obrębie 1 kilometra, czyli właśnie 15 minut pieszo.
Mimo że dziś takie budynki mają już po kilkadziesiąt lat, wciąż tętnią życiem. Przeszły termomodernizacje, zyskały nowe elewacje, windy i udogodnienia. Dla jednych są przykładem betonowej monotonii, dla innych symbolem miejskiej tożsamości.
Źródła: Magazyn Miasta, Wikipedia, Geekweek