Amerykański kuzyn Yeti: Na tropie śmierdzącej małpy
Na bulwarach Florydy można spotkać nie tylko najsłynniejszych aktorów i celebrytów. Chodzą słuchy, że czasami pod tamtejszymi palmami przemyka się nie mniej intrygująca postać, a mianowicie – Skunk Ape, czyli człekokształtny olbrzym o wysokości prawie 2,5 metra.
Ten niezidentyfikowany człekokształtny stwór poza wybrzeżem Florydy był widziany także w pobliżu bagien w kilku południowych stanach Ameryki. Nazwę zwierzę zawdzięcza zewnętrznemu podobieństwu do wielkich małp oraz swojemu odrażającemu zapachowi, bardzo przypominającemu odór skunksa. Skunk Ape uważa się za kuzynkę Wielkiej Stopy lub yeti, choć oficjalna nauka nie uznaje jej istnienia. Pierwsza odnotowana informacja dotycząca spotkania człowieka ze Skunk Ape pochodzi z lat 70. XX wieku. W Zatoce Meksykańskiej, 20 mil od brzegu, poławiacze krewetek zauważyli kilka ogromnych istot pokrytych prawie w całości ciemną sierścią.
Rok później "śmierdząca małpa" wystraszyła grupę turystów, którzy odpoczywali na łonie przyrody. Obudziwszy się o wschodzie słońca, urlopowicze zobaczyli wielką, włochatą postać przypominającą człowieka, która stała obok namiotu. Zaczęli krzyczeć z przerażenia. Dziwne stworzenie wystraszyło się hałasu i pośpiesznie opuściło obozowisko, przy czym okropny smród jeszcze przez długi czas przypominał o jego wizycie. Poza tym zwierzę tu i ówdzie zostawiło ślady swoich stóp o wymiarach mniej więcej 44 na 29 centymetrów.
Na początku stycznia 1974 roku Skunk Ape widziano na południu USA. Ogromne stworzenie z łatwością oderwało głowę źrebięciu na jednym z rancz, po czym uciekło w nieznanym kierunku. Mniej więcej w tym samym czasie Richard Smith jechał jedną z ulic miasteczka Fort Lauderdale. Nagle na jezdni, tuż przed jego samochodem, pojawił się wielki czarny człowiek.
Kierowca nie był w stanie zahamować na czas i potrącił "pieszego". Kiedy Smith wyszedł z auta, jeszcze bardziej się przeraził. Pod kołami jego pojazdu leżała człekokształtna istota o wzroście około dwóch metrów. Była rozjuszona, najpewniej wskutek bólu. Niefortunny kierowca rzucił się w stronę samochodu i szybko odjechał z miejsca zdarzenia. Jednak jeszcze długi czas słyszał ryczenie potwora.
O tym, że mężczyźnie nie przywidziała się cała ta sytuacja, świadczyły wgniecenia oraz krew na przednim zderzaku samochodu. Smith nie zamierzał uchylać się od odpowiedzialności, dlatego zgłosił się na policję. Kiedy policjant przybył na miejsce wypadku, zobaczył "ofiarę", która jak gdyby nigdy nic stała w tym samym miejscu. Gdy funkcjonariusz próbował przywołać do siebie dziwną istotę, ta rzuciła się w jego stronę. Po wystrzale ostrzegawczym w powietrze stworzenie uciekło w kierunku bagien. Tymczasem telefon na komisariacie rozgrzał się do czerwoności. Na policję nieprzerwanie dzwonili świadkowie, którzy twierdzili, że na własne oczy zobaczyli niecodzienne zwierzę.
Włochatego człekokształtnego olbrzyma widziano w okolicy drogi stanowej nr 27. Ponoć wlekł się po poboczu, utykając i kierował się na południe. Następnego dnia ekipa obserwująca teren z helikoptera zauważyła wielkie stworzenie, które na dwóch nogach pokonywało tamtejsze bagna.
Wiarygodni świadkowie
Oczywiście, wszystkie opowieści o Skunk Ape można traktować w kategorii bajek, jednak są wśród relacji świadków takie, w które trudno nie uwierzyć. Pewnego razu na obrzeżach wspomnianego Fort Lauderdale kapral US Army Wiggins potrącił duże człekokształtne zwierzę. Ranne ukryło się w lesie, z kolei samochód podczas zderzenia uległ bardzo poważnym uszkodzeniom.
Niestety fragmentów sierści i śladów krwi, które pozostały na chłodnicy, nie udało się zidentyfikować. Kapral tak bardzo upierał się przy tym, co widział, że stracił nawet z tego powodu pracę. Najwidoczniej jego przełożony był sceptykiem, jeśli idzie o istnienie "śmierdzącej małpy".
Mniej więcej miesiąc później, w tym samym miejscu, Skunk Ape widział wielebny S.L. Watley, który akurat spacerował w lesie nieopodal drogi. Według jego słów stojące nieruchomo pomiędzy drzewami stworzenie miało minimum 2,4 metra wysokości, zaś jego ciało pokrywała gęsta, ciemna sierść. Jedynie płaski pysk z szerokim nosem oraz głęboko osadzonymi oczami był pozbawiony szczeciny. Nie istniały żadne podstawy ku temu, by nie wierzyć w świadectwo pastora kościoła baptystów. Duchowny był znany w okolicy i powszechnie szanowany.
W 1993 roku Jeff Leitner, inżynier w jednej z firm będących częścią Centrum Kosmicznego imienia Johna F. Kennedy’ego, wraz z żoną i ośmioletnią córką wracał od krewnych drogą nr 407 niedaleko Titusville. Nagle w świetle reflektorów zobaczył - jak mu się wydawało - wielką małpę ze zjeżoną sierścią. Ręce i nogi stworzenia były nieproporcjonalnie długie, zaś sposób poruszania bardzo przypominał chód małpy. W związku z tym pomylenie zwierzęcia z niedźwiedziem było po prostu niemożliwe. Olbrzym kroczył po drodze, nie zwracając uwagi na samochód. Potem nieoczekiwanie zniknął w przydrożnych zaroślach.
Najbardziej poszczęściło się byłemu oficerowi wywiadu Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, stojącemu później na czele dużej jednostki straży pożarnej - Vince’owi Doerrowi. Mężczyzna zawsze i wszędzie nosił ze sobą aparat fotograficzny. Dzięki temu mógł robić zdjęcia tuż po wypadku lub w trakcie pożaru i w 1997 roku miał możliwość uwiecznienia oddalającego się w stronę bagien stworzenia będącego najprawdopodobniej Skunk Ape. To najsłynniejsze, jak dotychczas, zdjęcie tajemniczej małpy.
Polowanie na żaby
Istnieją relacje dotyczące także późniejszych spotkań ze Skunk Ape. Tego rodzaju historia została opublikowana w listopadzie 2004 roku w gazecie "Orlando Sentinel". Kilka miesięcy wcześniej 30-letnia Jennifer Ward z Lakeland na Florydzie wracała do domu samochodem z dwiema małymi córkami. Gdy dziewczynki smacznie spały na tylnym siedzeniu, Jennifer zobaczyła w rowie jakąś dziwną kucającą istotę. Stworzenie z takim zapałem łapało żaby, że nie od razu zauważyło pojazd. Gdy wreszcie dostrzegło powoli przejeżdżający samochód, błyskawicznie się wyprostowało. Jennifer ani na chwilę nie zatrzymała pojazdu, ponieważ bała się olbrzyma pokrytego długą sierścią - jednak co nieco zdążyła dostrzec.
Kobieta opowiadała później, że wzrost zwierzęcia wynosił ponad dwa metry, zaś jego oczy okalały obwódki z białej szczeciny - bardzo kontrastujące z ciemną resztą ciała. Być może to kwestia zapadającego zmierzchu, ale Ward twierdziła, jakoby stworzenie nie miało uszu ani nosa, zaś jego usta mocno przypominały poduszki psich lub kocich łap. Cała ta historia była dot ego stopnia nieprawdopodobna, że Jennifer - obawiając się, iż zostanie uznana za osobę niezrównoważoną psychicznie - nieprędko zdecydowała się, żeby opowiedzieć dziennikarzom o tym niecodziennym zdarzeniu.
We wrześniu tego samego roku pewną rodzinę mieszkającą w pobliżu parku narodowego na Florydzie obudziło stukanie w okno oraz szczekanie pitbulli, które, jak wiadomo, do szczególnie strachliwych nie należą. Kiedy domownicy wyszli z domu, żeby sprawdzić, co się stało, poczuli okropny smród, podobny do woni padliny, a potem zobaczyli ogromne człekokształtne stworzenie pokryte ciemnobrązową sierścią, które na dwóch nogach oddalało się od ich domostwa. Kiedy zwierzę zrównało się z drzewem pomarańczowym, stało się jasne, że są tej samej wysokości. Roślina, jak twierdzili, mierzyła wówczas 2,4 metra.
Nierozwiązana zagadka
Co ciekawe, informacje o spotkaniu ze Skunk Ape pochodzą od przypadkowych ludzi, którzy wcale nie szukali kontaktu z tym stworzeniem. Z kolei grupom organizowanym wyłącznie w tym celu zupełnie się nie wiedzie. Mimo że istnieją próbki krwi i sierści "śmierdzącej małpy", zdjęcia oraz filmy z jej udziałem, specjaliści nie śpieszą się z rozpoczęciem badań. Jak nietrudno się domyślić, oficjalna nauka nie uznaje istnienia tej tzw. kryptydy.
Powstaje zatem uzasadnione pytanie: dlaczego? Pikanterii tej sprawie dodaje fakt, iż wokół parku, w którym widziano Skunk Ape, władze poleciły zbudować płot o wysokości około czterech metrów, zwieńczony drutem kolczastym. Dla kogo powstało ogrodzenie? Dla tych, którzy chcą wejść do parku? A może dla tych, którzy nie powinni z niego wychodzić...?