Handel zwłokami: Ciała na sprzedaż

Handel zwłokami to intratny interes. Na czarnym rynku ludzkie organy osiągają wysokie kwoty /Świat Tajemnic
Reklama

Dziś przeszczepia się niemal wszystko: narządy, ścięgna, kości. Powstał też wart miliardy złotych czarny rynek. W poszukiwaniu zdobyczy łowcy organów plądrują kostnice, a nawet cmentarze.

Mężczyzna z piłą nazywał się Ernest Nelson. Zjawiał się trzy razy w tygodniu. Podjeżdżał samochodem pod Wydział Medyczny Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA). Wszystko, czego potrzebował do swojej pracy mieściło się w małej torbie lekarskiej. Były to piły chirurgiczne. Jego miejsce pracy znajdowało się w podziemiach uniwersytetu: w kostnicy, w której leżały martwe ciała, przekazane uczelni do celów medycznych. Nelson wybierał w zamrażarkach odpowiednich zmarłych. Potem rozpoczynał pracę. Osiągająca do 6500 obrotów na minutę piła oscylacyjna precyzyjnie wrzynała się w mięso.

Nelson działał szybko i rutynowo. Oddzielał stopy od nóg, stawy kolanowe, dłonie, odsłaniał ścięgna i włókna mięśniowe, ściągał skórę. W UCLA nie przebywał nigdy dłużej niż kilka godzin. Nie z powodu strachu, że zostanie nakryty, ale dlatego, iż zleceniodawcy wciąż go ponaglali. Jego firma Empire Anatomical Co. miała dziesiątki zamówień od przedsiębiorstw medycznych i farmaceutycznych oraz prywatnych instytutów badawczych. Zleceniodawców nie interesował fakt, że działania Nelsona były nielegalne.

Nikt nie zastanawiał się nad tym, w jaki sposób jest on w stanie tak szybko realizować zamówienia i skąd pochodzą dostarczane części ciała. - Rynek handlu zwłokami potrzebuje nieboszczyków jak wampiry krwi. Niektóre fragmenty ludzkiego ciała są cenniejsze od diamentów - twierdzi bioetyk Arthur Caplan. Empire Anatomical Co. zarabiała na nich miliony dolarów rocznie - dopóki agenci FBI nie ujęli Ernesta Nelsona oraz kierownika programu donacji ciał na UCLA, który za udział w zyskach pozwolił "mężczyźnie z piłą" na wykradanie fragmentów zwłok.

Reklama


Majątek z kostnicy

Ludzi podobnych do Ernesta Nelsona nie brakuje. Transplantologia to jedna z najprężniej rozwijających się gałęzi przemysłu medycznego. W cieniu obwarowanych surowymi regulacjami prawnymi przeszczepów rozwinął się niekontrolowany czarny rynek, warty miliardy dolarów. Każdego roku w samych tylko Stanach Zjednoczonych dochodzi do miliona zabiegów, podczas których dokonuje się przeszczepów tkanki. Eksperci prognozują wzrost obrotów do ponad 400 miliardów złotych.

Większość firm aktywnych na rynku tkanek działa całkowicie legalnie. Ale na ludzkim ciele można zarobić ponad 700 tysięcy złotych - nie dziwi więc, że biznes ten przyciąga także "łowców skór". Zwłoki zawierają blisko 130 części, które są interesujące z punktu widzenia przemysłu transplantologicznego. Kości, zastawki sercowe, skóra, naczynia krwionośne, ścięgna, opony mózgowe - popyt na części zamienne z ludzkiego magazynu jest coraz większy. Już choćby centymetr sześcienny medycznie przygotowanych kości wart jest setki euro. Tysiące osób w Polsce straciłyby wzrok, gdyby nie przeszczepiono im rogówki - taka operacja kosztuje około 10 tysięcy złotych. Jednak kogo odstraszy cena, jeżeli oznacza ratunek dla wzroku?

- Popyt na organy do transplantacji jest co najmniej trzy razy większy od podaży - twierdził kilka lat temu właściciel Biomedical Tissue Services, Michael Mastromarino. Wtedy nikt jeszcze nie przypuszczał, że jego firma próbuje wypełnić tę lukę, poszukując deficytowego "towaru" w kostnicach i na cmentarzach. Michael Mastromarino nie patyczkował się w sytuacjach, w których trzeba było wykonać zlecenie szybko i bez biurokracji. Pod jego skalpele i piły trafiały wybrane zwłoki - czyli młode i zdrowe. A jeżeli ich brakowało, to robiono je z dostępnych.

Przekupieni łapówkami pracownicy zakładów pogrzebowych szybko wystawiali zaświadczenia, w których zarażony wirusem HIV za-mieniał się w sportowca, a osiemdziesięciolatek w nastolatka. W USA zdarzyły się nawet przypadki zakładania firm handlujących ludzkimi tkankami przez... przedsiębiorstwa pogrzebowe! "Porywacze ciał" mają łatwiej, jeśli zaplanowano sekcję zwłok. Powodem jest określona hierarchia panująca w wielu krajach na szpitalnych oddziałach patologicznych. Zmarłymi, którzy z powodu niejasnych przyczyn zgonu mają zostać zbadani na wniosek policji lub rodziny, rzadko zajmuje się sam patolog. Te czynności wykonuje najczęściej kiepsko opłacany personel niższego szczebla.

Łowcy organów wiedzą, że najlepiej pracuje się tam, gdzie dolar i euro są cenioną walutą. W 1996 roku pojawiły się przerażające pogłoski z meksykańskich miast: Tijuany i Ciudad Juárez, położonych przy granicy ze Stanami Zjednoczonymi. Podobno patroszono tam martwe niemowlęta, aby ich tkanki i organy wszczepiać później bogatym obywatelom USA. Nie można było jednak zweryfikować tych plotek. Jeśli była to prawda, z pewnością sprawcy robili wszystko, żeby nie zostawić po sobie żadnych śladów. Udowodniono natomiast, iż w Rydze, stolicy Łotwy, latami bezczeszczono zwłoki i pozyskiwano z nich tkanki oraz kości dla niemieckiej spółki córki amerykańskiej firmy Tutogen Medical.

Przeszczepiona śmierć

Tylko w pierwszych siedmiu miesiącach 2013 roku przeszczepiono w Polsce w sumie 622 nerki, 191 wątrób, 47 serc i 8 płuc, które pobrano od zmarłych. Dla porównania: w tym samym czasie przeprowadzono transplantacje zaledwie 37 nerek i 11 fragmentów wątroby pochodzących od żywych dawców. Czy jednak koniecznie trzeba wykorzystywać w tych zabiegach materiał organiczny? Wielką nadzieją dla transplantologii jest drukowanie 3D: w 2011 roku w Szwecji dokonano pierwszego w historii przeszczepu organu - tchawicy - wykonanego z tworzyw sztucznych i pokrytego komórkami macierzystymi pobranymi od pacjenta. Być może pozwoli to w przyszłości wyeliminować oszustwa firm zajmujących się dostarczaniem organów do transplantacji. Bo mogą one prowadzić do tragedii...

W czerwcu 1998 roku Karen Bissell źle się poczuła. Uskarżała się na bóle potylicy. Dwa miesiące później doszło do tego jeszcze uczucie odrętwienia - wylądowała na wózku inwalidzkim. W tym samym czasie straciła wzrok. Pięć tygodni później była już martwa. Przyczynę śmierci stanowiła choroba Creutzfeldta-Jakoba. W 1992 roku kobieta przeszła operację górnego odcinka kręgosłupa, a na ranę nałożono obcą tkankę pochodzącą z opon mózgowych. Okazała się ona zainfekowana, co potwierdziły później badania. Dostawcą "towaru" była firma z Florydy o nazwie Biodynamics International. Otrzymała ona tkankę od niemieckiego partnera Pfrimmer-Viggo, który z kolei pozyskał ją od pacjenta cierpiącego na cały szereg dolegliwości, w tym chorobę serca i schorzenia neurologiczne. Jednak prokuratura nie wniosła oskarżenia, ponieważ brakowało jej niezbitych dowodów. Biodynamics zmieniła nazwę na Tutogen Medical.

W sierpniu 2009 roku wybuchł kolejny skandal: niemiecka firma farmaceutyczna zlecała pozyskiwanie części zwłok na Ukrainie. W latach 2000-2001 firma Tutogen Medical wykorzystała ciała 1152 martwych Ukraińców do celów handlowych...

Przypadek Karen Bissell jest symptomatyczny. Zazwyczaj kości i tkanki są wygotowywane w temperaturze 80°C, poddawane obróbce chemicznej lub naświetlane i zamrażane. Wiosną 2006 roku stosowne instytucje wykryły jednak, że amerykański bank tkanek, który wyspecjalizował się w ich dostawie, w ponad 1600 przypadkach dostarczył do 80 szpitali zainfekowane tkanki. Nie wiadomo, skąd B.C. Ear Bank pobierał ten materiał. Pewne jest tylko tyle, że amerykańskie władze wezwały zagrożonych pacjentów do przebadania się pod kątem HIV, wirusa zapalenia wątroby typu B i C oraz kiły.


Terenówka pełna czaszek

W Stanach Zjednoczonych odbyły się już dziesiątki procesów dotyczących wykorzystania podczas operacji skażonych tkanek. Zgromadzenie dowodów jest trudne. W wielu krajach handel częściami zwłok został na tyle nieprecyzyjnie uregulowany, że pochodzenie materiału jest często nieznane. Kiedy indyjska policja otworzyła klapę bagażnika terenówki, obecni przy tym dziennikarze myśleli, że znaleźli się na planie filmowym horroru. Z bagażnika wytoczyła się setka czaszek, które upadły na asfalt, tracąc przy tym część zębów. Miały wartość rynkową ponad 300 tysięcy złotych. Kiedyś urządzano w Indiach polowania na członków tzw. nieczystych kast.

Obecnie wyławia się ciała z Gangesu lub plądruje cmentarze. Można jednak powiedzieć, że indyjscy "kolekcjonerzy kości" są żółtodziobami w tym biznesie. Pojawiają się doniesienia, że w Ameryce Południowej usuwa się chorym psychicznie ścięgna i części skóry. Szacuje się, że również liczba zbezczeszczonych zwłok jest tam bardzo wysoka. Do grobu składane są przeważnie dobrze spreparowane ciała, na których nie widać żadnych ran ani ubytków.

Kiedy klęski żywiołowe, wojny lub inne okoliczności doprowadzają do tego, że rośnie zapotrzebowanie na ludzkie tkanki, wzrasta również cena za tętnice sercowe z Francji, skórę z Danii, żyły z Kanady czy kości z Indii. Gęsta sieć szlaków handlowych pokrywa całą kulę ziemską. Co roku w samych tylko Stanach Zjednoczonych i Europie handluje się dziesiątkami tysięcy zwłok. Eksperci przewidują, że liczba ta będzie cały czas rosła, zwłaszcza że w wielu krajach można już pobrać komórki, tkanki i narządy po śmierci osoby, która za życia nie wyraziła w tej sprawie sprzeciwu. To prawo obowiązuje również w Polsce i pozwala uratować życie wielu potrzebującym. Ale czy pomaga także "łowcom skór"?

Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy