W lipcu 1997 roku cała Polska żyła zmaganiami z wielką wodą. Przyczyn tragicznej w skutkach powodzi szukano w spiskowych teoriach o manipulacjach pogodą przeprowadzanych przez Rosję oraz USA i w średniowiecznych przepowiedniach. Dziś wiemy, że winowajca pochodził z... północnych Włoch
Na początku lipca 1997 roku nad Genuą uformował się rozległy niż. To zjawisko znane meteorologom, ale zawsze budzące ich lekki niepokój. Dlaczego? Otóż owe obszary niskiego ciśnienia, powstające po południowej stronie Alp i psujące pogodę turystom wypoczywającym na Riwierze Włoskiej, mają pewną zadziwiającą właściwość: przemieszczają się uparcie na północ. Jeśli napotkają tam wystarczająco silne wyże - zostają zatrzymane.
W ten sposób przybysz z północnych Włoch zalega nad wielkim obszarem Europy Środkowo-Wschodniej i przez kilka-kilkanaście dni dyktuje tam warunki pogodowe.
A te w przypadku każdego niżu są takie same i oznaczają jedno: deszcz. Wędrowcowi z Genui co parę lat udaje się wezbrać wodę w rzekach i podtopić niżej położone tereny w Polsce, Austrii, Czechach czy na Węgrzech. Co
kilka dekad doprowadza do klęski żywiołowej.
Co jednak, gdy przynosi ulewę trwającą nieprzerwanie przez dziesięć dni? Wtedy przychodzi powódź tysiąclecia...
Ta sprzed 21 lat, która rozszalała się w dorzeczu Odry, spowodowana została opadami o rzadko spotykanej intensywności. W ciągu kilku dni do rzek wlało się tyle deszczu, ile normalnie przez całe lato. Odra, Nysa, Bóbr, Kaczawa, Ślęza czy Oława wystąpiły z koryt, zalewając rozległe tereny.
W Polsce zginęło wówczas 56 osób (do tego 58 w Austrii, Czechach i Niemczech). Koszty zniszczeń wyniosły ogółem 12 miliardów złotych. Destrukcji uległo około 1200 kilometrów wałów przeciwpowodziowych, ponad 7 tysięcy osób zostało bez domów, a prawie 700 000 mieszkań przestało nadawać się do użytku.
Krajobraz po kataklizmie uzupełniają spustoszone uprawy (ponad pół miliona hektarów), 4 tysiące zrujnowanych mostów i 15 tysięcy kilometrów zniszczonych dróg. Ulice miast takich jak Kłodzko, Opole czy Wrocław zamieniły się w rwące rzeki podmywające budynki, zalewające mieszkania i odcinające drogę ucieczki.
Już wkrótce pojawili się na nich szukający pomocy, wody oraz żywności mieszkańcy, korzystający nie tylko z kajaków czy pontonów, ale także z tak niecodziennych środków transportu, jak... rower - co dokumentuje zdjęcie główne artykułu, zrobione na wrocławskim Kozanowie.
Dziś niewiele miejsc przypomina o tamtych wydarzeniach: naprawiono drogi, odbudowano domy, a co najważniejsze, znacznie poprawił się stan zabezpieczeń przeciwpowodziowych na południu naszego kraju. Całe szczęście, bo włoski specjalista od mokrej roboty może nas jeszcze odwiedzić...