Jak płonęła Rossija?
Skłonność do gigantomanii od zawsze była właściwa reżimom totalitarnym. Szczególnie często ulegali jej przywódcy Związku Radzieckiego. W 1964 roku Nikita Chruszczow postanowił zadziwić Europę największym na kontynencie hotelem, który wzniesiono w samym centrum Moskwy. Trzynaście lat później gigant stanął w płomieniach…
Przed zbliżającą się rocznicą 800-lecia powstania Moskwy miasto zaczęto sukcesywnie niszczyć - oczywiście zgodnie z planem. Tak zwany "Czeczuliński walec" (określenie pochodzi od nazwiska głównego architekta stolicy) zmiótł z powierzchni ziemi wszystko, co cudem ocalało z czasów wojny z Napoleonem i pożaru trawiącego Moskwę w 1812 roku. Na jednym z powstałych w ten sposób rozległych placów planowano wznieść ósmą "wysotkę", czyli kolejny radziecki drapacz chmur. Miał to być 32-piętrowy budynek o wysokości 275 metrów.
Wiosną 1953 roku prace budowlane związane z gigantycznymi fundamentami zostały w zasadzie zakończone, a stalowy szkielet sięgał już ósmego piętra. Jednak po śmierci Stalina budowa została wstrzymana. Metalową konstrukcję rozebrano i odesłano na Łużniki. Tam miała posłużyć do wzniesienia najważniejszego stadionu w Związku Radzieckim. Fundamenty oszczędzono, i dlatego - żeby nic się nie zmarnowało - przedsiębiorczy Nikita Chruszczow postanowił wykorzystać je podczas stawiania przyszłego hotelu.
Jeszcze zanim budynek powstał, otrzymał dumnie brzmiącą nazwę Rossija (Rosja). Za projekt zabrał się wspomniany już Dmitrij Czeczulin. Architekt przez pewien czas przebywał za granicą, gdzie zdobywał doświadczenie przy budowie hoteli sieci Hilton. Jednak we własnym kraju miał związane ręce. Władze na każdym kroku ograniczały jego twórczą fantazję oraz wpływały na decyzje dotyczące kształtów i rozmiarów obiektu.
Według założeń hotel miał składać się z czterech 12-piętrowych korpusów z 23-piętrową wieżą, salą koncertową oraz kinem. Ponieważ Rossija pretendowała do zaszczytnego miejsca w Księdze rekordów Guinnessa, musiała stać się wizytówką całego ZSRR.
Byle nie spóźnić się na jubileusz
Prace budowlane trwały prawie trzy lata. Od pierwszych dni zaczęła się walka z czasem, a to dlatego, że wielkimi krokami zbliżała się kolejna znacząca data - 50-lecie przejęcia władzy w Rosji przez bolszewików. Budowniczowie brali na siebie kolejne zadania i pobijali rekordy, niekiedy lekceważąc wszelkie normy - wzniesienie tego rodzaju konstrukcji w bardzo krótkim czasie, przy ówczesnym poziomie techniki i z zachowaniem standardów budowlanych, było po prostu nierealne.
Oszczędzano na jakości, a wszelkie niedociągnięcia uznawano za "normalkę" - przecież można je usunąć później... Na wydanie aktu odbioru nowego obiektu nie wyraziła zgody niemal połowa organów nadzoru budowlanego, w tym straż pożarna.
Mimo to największy hotel w Europie (liczył prawie 3200 pokoi mieszczących 5300 gości) rozpoczął swoją działalność... Mijały lata. Nieustannie zapełniony hotel Rossija przeżywał prawdziwy boom, tyle że nikt nie zamierzał zająć się licznymi mankamentami budynku. Strażacy co roku wysyłali do dyrekcji obiektu poważne ostrzeżenia, ale ta po prostu machała na nie ręką. Ostatnie pismo w tej sprawie wpłynęło 25 lutego 1977 roku. Do tragedii doszło niecałą dobę później...
W piątkowy wieczór, 25 lutego 1977 roku, w wypełnionej po brzegi sali koncertowej występował aktor Arkadij Rajkin. Z kolei w sali bankietowej na dwudziestym drugim piętrze absolwenci Moskiewskiego Uniwersytetu Technicznego świętowali 20-lecie ukończenia studiów. Poza tym w wielu pokojach odbywały się prywatne imprezy z różnych okazji. W hotelowym radiowęźle na piątym piętrze północnego korpusu też nikt się nie nudził: do dyżurnych techników zawitali dwaj przyjaciele w damskim towarzystwie.
Zaimprowizowane przyjęcie rozpoczęło się w jednym z pomieszczeń rozgłośni, w sąsiednim (roboczym) pokoju ktoś włączył grzałkę, by zagotować wodę na kawę. Szybko o niej zapomniano. Po jakimś czasie pusty, rozgrzany do czerwoności czajnik spadł na podłogę w pobliżu kabla od telefonu. Izolacja się zapaliła i to ona stała się źródłem wielkiego pożaru.
Nie wiadomo, czy podchmielone towarzystwo próbowało walczyć z ogniem, ale przez prawie czterdzieści minut nikogo nie poinformowano o pożarze. Właśnie wtedy dały o sobie znać zaniedbania, do których dopuszczono w trakcie budowy obiektu: duszące gazy swobodnie rozprzestrzeniały się po niezabudowanych wnękach między piętrami, a syntetyczne dywany i obicia okazały się bombą z opóźnionym zapłonem.
Początek tragedii
Dyżurny straży pożarnej pierwszy sygnał odebrał o godzinie 21:23. Wkrótce rozdzwoniły się telefony od gości oraz pracowników Rossiji. Pożar w bezpośrednim sąsiedztwie Kremla, w dodatku trawiący najsłynniejszy hotel w kraju, nie zdarzał się codziennie. Dosłownie pięć minut później pierwsze strażackie samochody były już na skwerze przed obiektem.
W północnym skrzydle dym buchał z piątego piętra i wyższych; z hukiem pękały kolejne okna. Najgorsze było to, że najwyższa drabina, jaką dysponowali strażacy, sięgała zaledwie do siódmej kondygnacji. Ogłoszono pożar piątego stopnia - najwyższego, wymagającego sprowadzenia na miejsce wszystkich dostępnych jednostek straży pożarnej.
Pierwsi śmiałkowie wdrapywali się już na górę, biegali po piętrach i stukali we wszystkie drzwi, ostrzegając przed śmiertelnym niebezpieczeństwem. Do tego czasu wielu gości hotelowych wyczuło już zapach spalenizny i starało się samodzielnie opuścić pokoje, jednak znaleźli się również tacy, którzy nie byli w stanie uwierzyć, że w prestiżowym gmachu mogło w ogóle dojść do sytuacji zagrażającej życiu. Wielu spośród tych, którzy próbowali uciekać schodami, udusiło się dymem.
Taki sam los spotkał czekających na ratunek w toaletach. Goście restauracji na dwudziestym drugim piętrze znaleźli się w płonącej pułapce. Kierownik sali podjął więc decyzję o zabarykadowaniu drzwi, żeby ogień i dym nie dostał się do środka pomieszczenia.
Na nic to się nie zdało - kłęby trujących gazów sączyły się przez wszystkie szczeliny. Wybuchła panika, ktoś stracił przytomność, ktoś inny wpadł w histerię. Muzycy z orkiestry zaczęli rzucać w kierunku okien ciężkie fotele, które wraz z wybitymi szybami leciały w dół z wysokości siedemdziesięciu metrów. Razem z powietrzem przez uszkodzone okna do sali trafiał dym z płonących niższych pięter.
Szef zarządu ochrony przeciwpożarowej w Moskwie, generał Antonow, postawił na baczność jednostki z całej okolicy. Przed płonącym hotelem w krótkim czasie pojawiło się 140 wozów gaśniczych i około 1600 strażaków. Na niewielkiej przestrzeni zrobiło się zbyt ciasno. Sytuacji nie ułatwiała liczna ochrona przybyłych na miejsce zdarzenia członków Biura Politycznego.
Goście hotelowi z górnych pięter próbowali schodzić po powiązanych ze sobą prześcieradłach, jednak te nie wytrzymywały obciążenia i ludzie spadali na ziemię. Niektórzy wyskakiwali na materacach. Krótkie drabiny strażackie okazały się bezużyteczne, natomiast jedyna w mieście 62-metrowa - była zepsuta.
Wyjście z tej niezwykle trudnej sytuacji znalazł dowódca jednostki straży pożarnej Wiktor Kononow. Zaproponował on skonstruowanie "pionowej ścieżki" przy użyciu czterometrowych drabin szturmowych, zwykle wykorzystywanych przez strażaków do ćwiczeń. Należało zaczepiać je, jedna za drugą, o balustrady balkonów. Pomysł zadziałał - zmontowana w ten sposób "drabina życia" sięgnęła okien restauracji. Po niej do pomieszczenia dotarli ratownicy.
Jak wspominał później jeden z ocalałych, wraz ze strażakami przybiegł przedstawiciel Inturistu, czyli państwowej agencji turystycznej, który wzywał: - Towarzysze, przepuście obcokrajowców! I przepuszczono ich. Miał miejsce też inny tragikomiczny epizod: schodzący po składanej drabinie mężczyzna trzymał napchaną czymś teczkę, owiniętą w restauracyjny obrus. Ludzie krzyczeli do niego, żeby wyrzucił balast, ale jegomość nie miał najmniejszego zamiaru tego zrobić. Uznano, że w aktówce znajdują się pewnie jakieś cenne dokumenty.
Jednak gdy ów człowiek znalazł się na ziemi, położył teczkę pod nogami strażaków i powiedział: - To dla was - za ratunek. Okazało się, że była wypełniona po brzegi butelkami wódki i koniaku. Po pięciu godzinach walki z ogniem pożar ugaszono. Żywioł pochłonął życie 42 osób. Znacznie więcej zostało rannych i poparzonych.