Megalodon: Rekin na sterydach
Zdaniem uczonych megalodony wymarły 2,5 miliona lat temu… z głodu. Właśnie wtedy miało miejsce jedno ze zlodowaceń. W rezultacie dużym osobnikom zaczęło brakować jedzenia, zaś młode padły ofiarą nowych drapieżników – orek. Czy wyginęły bezpowrotnie?
W 1954 roku australijski statek Rachel Cohen przechodził remont kapitalny w jednym z doków portu Adelaide. Naprawę rozpoczęto od "generalnych porządków": zabrano się za oczyszczanie spodu konstrukcji z muszli. Wówczas znaleziono 17 ogromnych zębów, które utkwiły w poszyciu statku. Każdy z nich mierzył 8 cm u podstawy i miał długość ponad 10 centymetrów.
W całej historii Ziemi takimi zębami mógł pochwalić się tylko jeden morski drapieżnik - megalodon. Problem polega na tym, że gatunek, o którym mowa, wymarł 2,5 mln lat temu. Albo i nie...
Zęby wielkości męskiej dłoni
Jeszcze kilkanaście milionów lat temu gigantyczny krwiożerczy rekin, znany pod nazwą megalodon (Carcharodon megalodon), królował we wszechoceanie. Wydawało się, że przyroda nie stworzyła niczego bardziej przerażającego.
Według obliczeń naukowców megalodon osiągał długość 20 metrów! Ważył od 50 do 100 ton. Jego ulubionym pokarmem były kaszaloty oraz fiszbinowce.
Aż trudno wyobrazić sobie rozmiary paszczy tej potwornej ryby, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że pożarcie 10-metrowego wieloryba nie stanowiło dla niej żadnego problemu. Te superdrapieżniki znajdowały się na końcu łańcucha pokarmowego i, jeśli można tak powiedzieć, terroryzowały mieszkańców głębin.
Ogromne zęby, które są znajdowane niemal na całej kuli ziemskiej, świadczą o rozległym obszarze występowania megalodonów: posiadają trójkątny kształt i przypominają uzębienie rekinów. Różnica tkwi jedynie w skali. Ząb jednego z największych obecnie rekinów - żarłacza białego - nie przekracza 6 cm.
W przypadku megalodona tylne osiągały długość 10 cm, a średni rozmiar przednich, służących do schwytania i rozszarpania zdobyczy, dochodził do 17-18 cm. Komplet jego "sztućców" liczył 276 zębów ułożonych w pięciu rzędach!
Na podstawie znalezionych skamieniałości uczeni byli w stanie odtworzyć wygląd, a także rozmiary ogromnego drapieżcy. Najpierw zrekonstruowano szczęki, a potem całą głowę wraz z tułowiem. Wzięto pod uwagę fakt, że najbliższym krewnym megalodonów jest żarłacz biały.
W efekcie powstał jego starszy krewniak, podobny - tyle że o wiele większy. Obecnie imponujący szkielet można obejrzeć w Muzeum Morskim w Maryland (USA). Nie da się przejść obok tego eksponatu i nie wzdrygnąć się ze strachu: szeroka czaszka, masywne szczęki oraz krótki pysk robią niesamowite wrażenie.
Goście wystawy, widząc dwumetrową paszczę z pięcioma rzędami zębów, nabierają mimowolnego szacunku do megarekina i.... cieszą się, że tych potworów nie ma już w oceanie. Ale czy faktycznie tak jest? Na to pytanie trudno jednoznacznie odpowiedzieć.
Pochowany za życia?
Z geologicznego punktu widzenia za wymarłe uznaje się zwierzęta, których śladów egzystowania nie odnotowano na przestrzeni ponad 400 000 lat. Co zatem znaleziono w poszyciu kadłuba wspomnianego na początku australijskiego statku?
Wyniki badań nie są oczywiste. Analizy wykazały, iż zęby znalezione na spodzie konstrukcji rzeczywiście należały do jakiegoś olbrzymiego rekina. Ale czy megalodona? Możemy, rzecz jasna, założyć, że to była mistyfikacja. Ale jak w takim razie wytłumaczyć inne liczne znaleziska paleontologów i ichtiologów? Ostatnie zęby wielkich rekinów wyłowione z wód w okolicach Tahiti oraz z naszego Morza Bałtyckiego datuje się na "zaledwie" 11 tysięcy lat. Nawet nie zdążyły jeszcze skamienieć!
Weźmy poza tym pod uwagę fakt, że ziemskie morza i oceany zostały zbadane jedynie w 5%. Nie możemy wykluczyć, że gdzieś tam, w głębi wód, ciągle pływają potomkowie gigantów pliocenu. Ale czy tak olbrzymie rekiny mogłyby pozostać dla nas niezauważone? No cóż, rekina nazwanego wielkogębowym ludzie "dostrzegli" dopiero w 1976 roku, i to zupełnie przez przypadek: jeden osobnik utknął w łańcuchu kotwicznym okrętu marynarki wojennej USA w pobliżu wyspy Kāne‘ohe na Hawajach.
Od tamtej pory minęły 43 lata i przez cały ten czas rekina wielkogębowego widziano zaledwie 25 razy, przy czym jedynie pod postacią zwłok, które fale wyrzuciły na brzeg. Mitsukurina, rekin zaopatrzony w wysuwalne szczęki i charakterystyczny "dziób", pokazała się światu w 1898 roku w pobliżu Japonii. Wcześniej uznawano ją za gatunek dawno i bezpowrotnie wymarły. Z kolei rekin wielorybi został "namierzony" po raz pierwszy w 1828 roku. Do tamtej chwili ludzie pozostawali w błogiej nieświadomości co do jego istnienia.
Nikt do tej pory nie przeczesał gruntownie naszych mórz, a przecież megalodony nigdy nie zbliżą się do wybrzeży: nie pozwalają im na to ich imponujące rozmiary. Dlatego też wielu kryptozoologów uważa, iż bytują one, o ile faktycznie ciągle żyją, z dala od strefy obecności człowieka, w głębokich wodach oceanicznych.
Jak głębokich? Dobre pytanie. Na przykład kaszaloty, czyli największe spośród znanych nauce zwierząt drapieżnych, potrafią zanurzyć się na głębokość 3000 m i doskonale znoszą panujące tam warunki: większe ciśnienie wody nie stanowi dla nich problemu. Prawdą jest, że muszą co jakiś czas wynurzać się na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza.
Rekiny nawet tego nie potrzebują - w tlen zaopatrują je skrzela. Podsumowując: być może zbyt wcześnie wykreśliliśmy megalodony z listy żyjących gatunków!
Postrach australijskich rybaków
Ważny dowód potwierdzający istnienie megalodonów przytoczył w swojej książce Rekiny i płaszczki w morzach Australii (1963) znany australijski ichtiolog David George Stead. W 1918 roku naukowiec ów jako urzędnik państwowy odpowiadał za połowy w południowych wodach Australii.
Pewnego dnia pilnie wezwano go do Port Stephens: miejscowi rybacy odmawiali wychodzenia w morze, ponieważ obawiali się jakiejś ogromnej ryby. Potrzebowano konsultacji ze specjalistą. Stead szybko przyjechał na miejsce i po rozmowie z załogami kutrów ustalił następujące fakty: wczesnym rankiem poławiacze langust wypłynęli w stronę pułapek rozstawionych dzień wcześniej. Kiedy przybyli na miejsce, nurkowie zeszli pod wodę, by przyczepić kosze do łodzi motorowych. Pozostali spokojnie czekali na ich powrót.
Jednak w pewnym momencie nurkowie w panice zaczęli wypływać spod wody i wdrapywać się na pokład, krzycząc wniebogłosy: - Rekin! Olbrzymi rekin! Szybko, odpływajmy stąd!
I rzeczywiście, kiedy rybacy spojrzeli w wodę, zobaczyli zarys ogromnej ryby. Bez chwili wahania opuścili niebezpieczne miejsce. Gdy nurkowie doszli do siebie, powiedzieli, że po zejściu na dno dostrzegli gigantycznego popielatobiałego rekina. Pożarł on rozstawione pułapki z langustami: nie zatrzymały go ani łańcuchy kotwiczne, ani liny. Według relacji rybaków rekin miał długość około 35 metrów!
Ichtiolog nie od razu uwierzył tym opowieściom: zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że megalodon (a sądząc na podstawie rozmiarów, mógł to być tylko on) nie byłby w stanie odrodzić się i zamieszkać w australijskich wodach. Z drugiej strony Stead zdawał sobie sprawę, iż rybacy nie mieli najmniejszego powodu, by kłamać czy uchylać się od pracy, ponieważ od wielkości połowów zależała ich wypłata.
Poza tym, by wymyślić podobną historię, trzeba było mieć naprawdę bujną wyobraźnię. Ci ludzie byli doświadczonymi marynarzami, a nie gawędziarzami tworzącymi z nudów "morskie opowieści".
Ostatecznie Stead nie rozwiązał zagadki: nie mógł ani podważyć, ani potwierdzić słów poławiaczy langust. Jedno stało się dla niego jasne: istnieje możliwość, iż megalodony do tej pory zamieszkują naszą planetę...