Ogólnoświatowa wojna o... wodę
Rzeki przecinają granice wielu krajów, stając się przyczyną konfliktów. To dlatego, że popyt na wodę rośnie błyskawicznie, a tej nie przybywa.
Okiełznać rzekę
Aby chińskie hydroelektrownie na Mekongu mogły stale dostarczać prąd w potrzebnych ilościach, trzeba rzekę okiełznać. Jej wody zostaną zmagazynowane podczas wysokich stanów występujących w okresie letnich deszczy monsunowych. Dzięki temu w porze suchej trwającej od listopada do maja turbiny będą mogły pracować na pełnych obrotach. Za tamą Xiaowan powstanie zbiornik długości ponad 100 km i powierzchni ok. 190 km2. Chińczycy twierdzą, że wznoszone przez nich zapory nie zagrażają środowisku rzeki. Wskazują na zalety inwestycji, np. ograniczenie ryzyka powodzi oraz zwiększenie dostępu do rzeki dla większych statków.
Innego zdania są eksperci Programu Narodów Zjednoczonych ds. Środowiska (UNEP), którzy w zeszłym roku opublikowali raport, w którym można przeczytać, że zlikwidowanie odwiecznych wylewów Mekongu doprowadzi do katastrofy ekologicznej i społecznej. Mekong ma ok. 4350 km długości. Jego źródła znajdują się we wschodniej części Wyżyny Tybetańskiej. Przez ponad 2 tys. km płynie przez terytorium Chińskiej Republiki Ludowej, gdzie nosi nazwę Lancang. Następnie przepływa przez Birmę, Laos, Tajlandię, Kambodżę i Wietnam. Przy ujściu tworzy wspaniałą deltę o długości i szerokości ok. 200 km. Pod względem bioróżnorodności ustępuje tylko Amazonce. Naliczono w nim ponad 1200 gatunków ryb. Blisko setka jest regularnie poławiana, stanowiąc główne źródło białka dla ok. 60 mln ludzi w regionie.
W połowie lat 90. XX wieku, gdy Chińczycy przedstawili swoje zamiary wobec Mekongu, cztery kraje - Wietnam, Laos, Kambodża i Tajlandia - stworzyły Mekong River Commission (MRC), która troszczy się o wspólne zarządzanie zasobami rzeki. Jednak Chiny nie należą do tej organizacji i nic nie wskazuje na to, aby miały zamiar się do niej zapisać. Eksperci MRC wielokrotnie, choć w dość łagodnej formie, przestrzegali przed konsekwencjami chińskich inwestycji w górnym odcinku rzeki. Autorzy raportu UNEP są mniej oszczędni w słowach. Ich zdaniem chińskie zapory mogą być szczególnie niebezpieczne dla mieszkańców biednej Kambodży, którzy dzięki Mekongowi nigdy nie głodowali.
Sieci pełne ryb... ale czy tak będzie w przyszłości?
W centralnej części Kambodży znajduje się wielkie jezioro Tonle Sap, z którego wypływa rzeka o tej samej nazwie. Przez siedem miesięcy w roku rzeka ta wpada do Mekongu, ale w czerwcu, wraz z pojawieniem się monsunów, zawraca w stronę jeziora. Zasilany deszczami monsunowymi Mekong prowadzi bowiem kilkadziesiąt razy więcej wody niż w porze suchej, i nie mieści się w korycie. Znaczna część tej wody wlewa się do jeziora Tonle Sap, które w rezultacie powiększa swoje rozmiary, stając się matecznikiem dla wielu gatunków ryb. Gdy w listopadzie deszcze zanikają i rzeka znów odwraca swój bieg, rozpoczyna się wędrówka miliardów ryb. Płyną w dół i w górę Mekongu, napełniając sieci rybackie.
To pokazuje, jak bardzo region ten jest czuły na zaburzenia środowiska naturalnego. Chiny twierdzą, że zagrożenia nie ma, ponieważ większość deszczy monsunowych zasilających Mekong spada poniżej ich zapór. Podkreślają też, że nie zamierzają pobierać wód rzeki do konsumpcji i nawadniania pól. Jednak zdaniem ekspertów z UNEP wiele będzie zależało od tego, kiedy i jak zbiorniki będą zamykane i otwierane, a Chiny nie wykazują obecnie większej chęci do współpracy z sąsiadami z południa.
Spór o Eufrat
Tureckie plany i inwestycje nieraz były przedmiotem sporów i napięć przede wszystkim z Syrią, ale także z Irakiem. Oba państwa także korzystają z wód Eufratu i Tygrysu, ale są w gorszej sytuacji, bo leżą w dolnych odcinkach rzek.
Wojna o wodę wisiała już w powietrzu. Było to w latach 70., kiedy na Eufracie powstały w tym samym czasie dwa zbiorniki: al-Thawra w Syrii i Keban w Turcji. Zbiegło się to z okresem kilkuletniej suszy w regionie. Irak oskarżył wtedy Syrię o pobieranie zbyt dużych ilości wody i zagroził zbombardowaniem syryjskiej zapory. Rozmieścił też wojska wzdłuż granicy z tym krajem. W ostatniej chwili konflikt został zażegnany dzięki mediacji Arabii Saudyjskiej.
Wynegocjowano wówczas, że Syria będzie zatrzymywała 40 proc. wody płynącej Eufratem z Turcji, a resztę dostanie Irak. Przy okazji zakończenia przez Turcję tamy Atatürka (w latach 80. XX wieku) kraj ten uzgodnił z Syrią, że będzie oddawał jej nieco ponad połowę wody Eufratu. Problem w tym, że wiele z tych umów jest odmiennie interpretowanych przez każdą ze stron albo zwyczajnie naruszanych. Dopiero w zeszłym roku zgodzono się zbudować wspólny system monitorowania przepływu wody w rzekach. Kiedy on jednak powstanie, nie wiadomo.
Konflikt o wodę może też pewnego dnia wybuchnąć w Azji Środkowej, gdzie pięć krajów - Kazachstan, Uzbekistan, Turkmenistan, Tadżykistan i Kirgistan - musi się podzielić dwiema rzekami: Amu-darią i Syr-darią. Do dziś państwa te nie zdołały się porozumieć w sprawie wspólnego zarządzania nimi. Tymczasem popyt na wodę szybko rośnie, a wraz z nim - temperatura sporów.
Kłócą się wszyscy ze wszystkimi. Trzy większe i bogatsze kraje położone w dolnych biegach rzek (Kazachstan, Uzbekistan i Turkmenistan) domagają się, by dwa pozostałe oddawały im więcej wody. Słabsze ekonomicznie Tadżykistan i Kirgistan mają jednak własne plany rozwojowe, w których woda odgrywa ważną rolę. Poziom nieufności jest bardzo wysoki. Uzbekistan zarzuca Turkmenistanowi podkradanie wody z Amu-darii, a sam jest oskarżany przez Kazachstan o nadmiernie uszczuplanie zasobów wody w Syr-darii. Uzbekistan próbuje też zablokować budowę olbrzymiej zapory Rogun w Tadżykistanie (z braku pieniędzy prace na razie zatrzymano).
Co gorsza, z powodu ocieplenia klimatu ilość wody niesionej przez obie główne rzeki Azji Środkowej może się zmniejszyć już w drugiej połowie XXI wieku. Stanie się tak po zniknięciu wielu lodowców w Pamirze, Hindukuszu i górach Tien-Szan. Wtedy ryzyko konfliktu zbrojnego znacznie by wzrosło. Mógłby on wybuchnąć np. pomiędzy Uzbekistanem a Kirgistanem. Oba kraje nie pałają do siebie sympatią. Pierwszy przeprowadził nawet kilka lat temu ćwiczenia wojskowe, które wyglądały tak, jakby chciał wziąć szturmem kirgiski zbiornik Toktogul. Kirgizi z kolei potrafili zwiększyć odpływ wody z tego zbiornika w środku zimy, zalewając uzbeckie wsie w Dolinie Fergańskiej, oraz przykręcić śluzy w środku lata, kiedy woda potrzebna jest Uzbekom do nawadniania pól bawełny.
Bitwa o Nil
Dlatego kraje leżące nad Nilem coraz ostrzej kłócą się o to, który z nich może korzystać z największej afrykańskiej rzeki. Obecnie tylko Egipt i Sudan mają prawo pozyskiwać wodę do nawadniania pól i konsumpcji, reszta ma zakaz. To pozostałość z czasów faraonów. Władcy antycznego Egiptu nieraz za pomocą oręża upominali sąsiadów, aby ci nie ważyli się umniejszać zasobów wodnych rzeki. Starożytni Egipcjanie wierzyli, że otrzymali ją od bogów na wyłączność, a każdy, kto nie zgadzał się z tą opinią, był traktowany jak śmiertelny wróg.
Dla reszty nie przewidziano nawet kropli
Czy wybuchnie wojna z Egiptem?
Ta ostatnia uważa się za szczególnie poszkodowaną. Zachodnia część tego kraju leży na wyżynie, z której spływają liczne rzeki zasilające Nil. Dzięki wyżynnemu położeniu i żyznym wulkanicznym glebom kraj ten ma dogodny dla rolnictwa klimat. Ma też największe w Afryce zasoby wody, których jednak nie może wykorzystać. Teoretycznie mógłby się nie oglądać na umowy, których nie jest stroną. Ale to grozi wybuchem wojny z Egiptem.
Próby znalezienia porozumienia na razie się nie powiodły. W maju tego roku pięć krajów - Etiopia, Kenia, Tanzania, Kenia i Rwanda - podpisało umowę, w której nie ma wyraźnie określonych przydziałów wody w Nilu. Jest w niej tylko ogólny zapis mówiący, że żaden kraj nie będzie szkodził drugiemu. Rozdziałem wody zajmie się międzynarodowa komisja. Zatem koniec z hegemonią Egiptu i Sudanu. Oba państwa wydają jednak coraz groźniejsze pomruki. Egipt tłumaczy, że poza Nilem nie ma innych źródeł wody, podczas gdy inne kraje mają coś, co jest dla niego niedostępne, czyli deszcz. Dlatego nie może ustąpić.
Jednak z tym deszczem nie jest wcale tak dobrze. Od wielu lat w Afryce Wschodniej panuje susza. W zeszłym roku ponad 20 mln ludzi cierpiało tam z niedożywienia i braku wody. Wysychają rzeki i uprawy, masowo padają zwierzęta hodowlane. Tak jest w północno-wschodniej Ugandzie oraz wschodniej i środkowej Etiopii. Wyludniają się też całe rejony północnej Kenii. Poziom jeziora Wiktorii zasilającego Nil spadł do najniższej wartości w ostatnich 80 latach. Trzy lata temu Ugandyjczycy przymknęli nawet zaporę na Nilu, zmniejszając przejściowo o jedną trzecią ilość wody w rzece, co oczywiście nie zostało dobrze przyjęte przez Egipt.
W raportach sporządzanych dla potrzeb ONZ, NATO czy Pentagonu eksperci zgodnie ostrzegają, że właśnie woda może być jednym z głównych źródeł sporów politycznych, a nawet wojen w XXI wieku. Pod koniec lipca tego roku Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych przyjęło rezolucję głoszącą, że dostęp do czystej wody jest podstawowym prawem człowieka. W dorzeczu Nilu nie ma jeszcze otwartego kryzysu - kolejne rozmowy zaplanowano na jesień, ale z tej rzeki niewiele już można wycisnąć. Najlepiej byłoby po prostu trochę jej ulżyć. Swego czasu raport OECD zalecał przede wszystkim Egiptowi, jako najbogatszemu krajowi w regionie, aby przystąpił jak najszybciej do inwestycji uniezależniających go od Nilu. Proponowano zbudowanie oszczędnych systemów nawadniających, w których ta sama woda jest wykorzystywana wielokrotnie, sięgnięcie po zasoby wód głębinowych oraz zbudowanie odsalarni wody morskiej. Wtedy kłótnia o Nil stałaby się bezprzedmiotowa.
Andrzej Hołdys, dziennikarz popularyzujący nauki o Ziemi, współpracownik "WiŻ"