Więzienne wigilie S. Sikory
Sławomir Sikora, morderca, ofiara, więzień, pisarz, pierwowzór jednego z bohaterów filmu "Dług", opowiada o swoich Wigiliach przed, w trakcie i po...
W marcu 1994 roku Sławomir Sikora i Artur Bryliński zamordowali dwóch ludzi, po czym odcięli im głowy. Pomogli im brat Sikory oraz ich dwóch znajomych. Sprawcy zostali ujęci i skazani. Sikora i Bryliński za zbrodnię ze szczególnym okrucieństwem otrzymali wyroki 25 lat więzienia. Polska odetchnęła z ulgą.
W 1997 roku na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni opowiadający historię Sikory i Brylińskiego film Krzysztofa Krauzego "Dług" otrzymał Złote Lwy. Polska dowiedziała się, że mordercy byli również ofiarami...
W 2005 roku, po spędzeniu 10 lat w więzieniu, Sławomir Sikora został ułaskawiony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Na wolności znajduje się również Artur Bryliński, który jednak nie doczekał się na razie ułaskawienia. Od dawna cieszą się także wolnością trzej ich koledzy, którzy spędzili za kratkami trzy lata. - Tylko za to, że pomogli nam ich obezwładnić. A ludzie, którzy wymuszając haracze i spłacanie fikcyjnych długów, polewali wrzątkiem piersi kobietom, dostają po dwa lata - mówi Sławomir Sikora, z którym spotykam się w warszawskim klubie Harenda na rozmowę o świętach.
Marcin Wyrwał: - Lubisz Boże Narodzenie?
Sławomir Sikora: - Są ludzie, którzy nie lubią świąt, i ja do nich należę. Kiedyś często wsiadałem w popularną "rzeźnię" do Zakopanego i spędzałem święta z przypadkowymi ludźmi w schronisku lub w pociągu. Ja lubię święta, kiedy mogę patrzeć na ośnieżone Tatry i słuchać Benny'ego Goodmana czy George'a Gershwina.
Rok 1993
"jesteście wariaci!"
- Jak wyglądała Twoja ostatnia Wigilia przed pójściem do więzienia?
- Niestety nie spędziłem jej w górach, tylko u mojego brata i jego dziewczyny Ewy w ich mieszkaniu przy placu Bankowym. Zdarzyła się tam historia, która niekoniecznie będzie smutna. Ewa zrobiła nam piękną wigilię. My w ostatniej chwili kupiliśmy małe, karłowate drzewko, ubraliśmy je i usiedliśmy do stołu. O 8:30 daliśmy sobie prezenty, po czym Ewa poszła do kuchni posprzątać, a my z bratem doszliśmy do wniosku, że czas już chyba rozebrać choinkę. Po chwili wchodzi Ewa i pyta, gdzie choinka. A my na to, że na śmietniku. Myślała, że żartujemy, ale gdy zrozumiała, że nie, zaczęła płakać. Kiedy ją w końcu udobruchaliśmy, powiedziała nam: "Jesteście wariaci i nigdy nie zrobię wam już wigilii!". Faktycznie, nigdy już nie urządziła nam żadnej wigilii. Kilka miesięcy później siedzieliśmy w więzieniu.
- Co robiłeś po tamtej wigilii?
- Wróciłem do domu, kupiłem psu karmę dla zwierząt, posadziłem go naprzeciwko siebie i czekałem, aż przemówi. Wtedy byłem już nieustannie nękany przez moich prześladowców. Jednak wiedziałem, że nie przyjadą do mnie w Wigilię, bo wtedy sami mieli Wigilię.
Rok 1994
"zamknąłem za sobą drzwi"
- Pierwsza Wigilia w więzieniu?
- Oddział pięć trzy, obserwacja psychiatryczna, ulica Rakowiecka w Warszawie, godzina 19. Przebywam na dużej sali, gdzie jest dziewięć osób skazanych za najcięższe przestępstwa. Wszyscy się szykują do wigilii. Nie ma żadnego stołu. Każdy rozkłada na swoim łóżku przydzieloną mu kolację wigilijną, czyli śmierdzącego śledzia. Był tam taki Adam, starszy pan, który zabił syna siekierą, gdy tamten spał. To był zły człowiek. Przed linczem uratowała go policja, która przyjechała do wsi. I ten Adam, który dopiero co przyszedł do więzienia, chciał, żebyśmy tę wigilię wspólnie urządzili. Być może nie miałem do tego prawa, ale wtedy miałem to gdzieś - popatrzyłem mu prosto w oczy i powiedziałem: "Człowieku, czy wiesz, kim my jesteśmy? Jesteśmy mordercami! I ty chcesz się dzielić jakimś opłatkiem?". Usiadł na swoim łóżku i chyba coś do niego dotarło.
- Czym Wigilia różni się od innych więziennych dni?
- To jest ten czas w więzieniu, kiedy większość ludzi naprawdę cierpi. Po godzinie 19 poprosiłem oddziałowego, żeby puścił mnie na łaźnię. Chciałem pobyć sam ze sobą. Okna łaźni wychodzą na tak zwaną wolność - na kamienice wokół ulicy Narbutta.
Okna są zamalowane farbą olejną, ale ja zawsze wydrapywałem tam maleńką dziurkę. Wtedy patrzyłem przez nią na ludzi, którzy siadali właśnie do stołów wigilijnych. Myślałem sobie: rany boskie, tam ludzie siadają do stołów, a ja znajduję się prawie w tym samym miejscu, a jednak obserwuję ich z zupełnie innej rzeczywistości. To był moment, w którym zamknąłem za sobą drzwi do innego świata.
Rok 1995
"zabiłem takich jak ty!"
- Jak więc wyglądała kolejna Wigilia?
- Oddział trzeci, zakład karny Białołęka, ulica Ciupagi jeden. Siedzi ze mną trzech facetów, w tym jeden za haracze. Ja jestem już wtedy sam. Nie mam pomocy, przyjaciół, zostawiła mnie dziewczyna.
- Jakie były Twoje relacje z człowiekiem, który siedział tam za haracze?
- On dopiero przyszedł do więzienia, a wiedziałem, że ma żonę, dwoje dzieci i bardzo mu zależy, aby wyjść na Wigilię do domu. Wiedziałem, że nie wyjdzie. Prokuratury przetrzymują ludzi przez święta, bo wiedzą, że to jest ten moment, kiedy można człowieka złamać. Przed Wigilią coraz więcej rozmawialiśmy z chłopakami o świętach. Zaczęliśmy się z niego nabijać, mówiąc mu: "Jak kiedyś wrócisz do domu, to dziecko otworzy ci drzwi i powie, że mamy i taty nie ma, bo poszli na zakupy". W pewnym momencie on nie wytrzymał i krzyknął do mnie: "Zamknij się!".
A ja wtedy: "Co zamknij się, świeżaku? Leż! Wiesz, za co siedzę? Za to, że zabiłem ludzi, którzy wymuszali na mnie haracze! Takich jak ty!".
Rok 1997
"byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi"
- Kolejna przełomowa Wigilia?
- Wtedy skazali mnie na 25 lat. Wyrok dostałem w listopadzie, a 24 grudnia, w Wigilię, pozwolono mi wykonać pierwszy telefon z więzienia. Zadzwoniłem do mojej byłej już dziewczyny Magdy. Ale nie po to, żeby o sobie przypomnieć, ale żeby usłyszeć, co się z nią dzieje, ponieważ siedząc z przestępcami, mordercami, gwałcicielami, zacząłem tracić dystans. Wydawało mi się, że w każdej chwili może jej się coś stać. Zrobiłem to też po to, aby zamknąć za sobą kolejne drzwi. Powiedziałem jej: "Magda, ja nie będę dzwonił do ciebie, tylko cieszę się, że ci się nic nie dzieje". I odłożyłem słuchawkę. Wróciłem do celi i byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Rok 1999
nadzieja
- Jak spędziłeś tę Wigilię?
- Zakład karny Potulice. Spędzam ją, jak ja to nazywam, w domu starców. Mam 74-letniego starszego pana bez nogi, który walnął laską swoją konkubinę, przez co ta zmarła. Dostał osiem lat. Był też 68-letni Ziutek, alkoholik, bez zębów, i jeszcze dwóch facetów w podobnym wieku. Wigilia minęła bez większej pompy. Rozmawialiśmy. Żyliśmy bez telewizora. To był fantastyczny okres, bo poznałem starych ludzi.
- To była też Wigilia po emisji filmu "Dług".
- Tak. Wtedy pomyślałem sobie, że może coś się teraz stanie. Bo społeczeństwo się dowiedziało...
Rok 2005
"wróciłem do punktu wyjścia"
- Pierwsza Wigilia na wolności...
- Ale co ja wtedy robiłem? Czy ja w ogóle byłem na wigilii?? Wiesz co? Spędziłem ją sam, pisząc swoją książkę. Czyli wróciłem do punktu wyjścia. Bo na wolności znowu Wigilie przestały być dla mnie czymś specjalnym.
Jest tak, jak było przed...