Kolekcjoner krajów

- Często spotykam się z zarzutami, że zaliczam kraje, że pędzę i że co ja właściwie zobaczę... Ale ja po prostu tak lubię - mówi portalowi INTERIA.PL Mariusz Majewski, pierwszy Polak, który przed 40. urodzinami odwiedził wszystkie kraje świata. Oprócz tego biegał z bykami w Pampelunie, skakał ze spadochronem w Australii, walczył na Tomatinie czy spędził noc... na cmentarzu.

Mariusz Majewski należy do niewielkiego grona ludzi świecie, którzy przed 40. rokiem życia postawili stopę na terytorium wszystkich 194, uznanych na arenie międzynarodowej, państw. Jak do tej pory jest jedynym Polakiem, któremu udało się to osiągnąć. Uśmiechnięty i niesamowicie inteligentny (należy do Mensy!) biznesmen i podróżnik (członek m.in. Travelers Century Club) jest uzależniony od podróży i przygód.

Razem z żoną Magdą, z którą ślub wziął na Fidżi, prowadzi rodzinny portal podróżniczy mamama.eu.

Marcin Wójcik, INTERIA.PL: Ile razy wymieniałeś w życiu paszport?

Reklama

Mariusz Majewski: - Nie liczyłem, ale myślę, że dziesięć razy.

W tym aktualnym też już brakuje wolnych kartek?

- Jest z listopada ubiegłego roku, więc jest zapełniony dopiero w 1/3. Ale w ostatnią podróż musiałem wziąć stary, bo miałem w nim niektóre wizy.

To na ile czasu wystarcza ci jeden paszport?

- Półtora roku. Trochę dziwią się w biurze paszportowym.

Pewnie masz już zniżkę.

- Jeżeli wymieniasz częściej niż raz na dziesięć lat, to płacisz tylko za ten okres, który wykorzystałeś.  Czyli jak opłata na 10 lat wynosi 140 zł, to płacisz tylko 28 zł, bo półtora roku liczone jest jak dwa. Kiedyś, kiedy jeszcze nie byliśmy w Unii Europejskiej, to kierowcy tirów tak często wymieniali paszporty. Dalej robią to ci, którzy jeżdżą do Rosji czy na Ukrainę.

Mimo że wszystkie kraje już odwiedziłeś, pewnie też zamierzasz dalej jeździć po świecie.

- Tak, mam kolejne plany podróżnicze. Teraz chcę trochę pozwiedzać, poeksplorować miejsca, w których postawiłem już stopę. Poza tym podróże kojarzą mi się z przygodą, więc myślę, że to nie ustanie. Tak już chyba zostanie do końca życia.

Jak się  zaczęło twoje podróżowanie?

- Kiedy byłem dzieckiem, bardzo lubiłem oglądać atlasy i mapy. Miałem też encyklopedię PWN - były w niej kolorowe flagi, a przy każdym opisie znajdowała się jakaś mapka. Kolory tych map, które oznaczały podział polityczny, wywarły na mnie wielki wpływ. Chyba właśnie wtedy zaczęły się moje podróże. Do dzisiaj uwielbiam mapy. W zasadzie to jest jedyna rzecz, którą zawsze mam w plecaku. Może zabraknąć ubrania czy czegokolwiek innego, ale mapa zawsze jest.

Gdzie pojechałeś pierwszy raz za granicę?

- To było jeszcze w bloku komunistycznym, chyba do Czechosłowacji. Potem była NRD. W szkole podstawowej jeździłem na obozy harcerskie i kolonie. A potem już sam.

Skąd pomysł, by odwiedzić wszystkie kraje?

- Od początku chciałem zobaczyć jak najwięcej i nie wracałem do tych miejsc, w których byłem. W pewnym momencie zorientowałem się, że lista odwiedzonych krajów robi się coraz dłuższa. Wtedy zacząłem się zastanawiać, ile ich jest  i dlaczego by nie postawić stopy we wszystkich. A ponieważ lubię statystyki i współzawodnictwo, to pomyślałem, że to dobry temat.

Mówisz, że "chciałeś postawić stopę w każdym kraju". Co jednak trzeba zrobić, by uznać kraj za "odwiedzony"?

- Każdy ma inny wyznacznik. Są nawet, jak to określa Magda, moja żona, kluby szaleńców. Takim najbardziej radykalnym jest MTP (www.mosttraveledpeople.com), którego jestem członkiem. To jest wirtualny klub ludzi, którzy po prostu zaliczają miejsca. W tym klubie jest dokładnie 872 destynacji, nawet USA jest podzielone na każdy stan jako oddzielną destynację.

- Według tego klubu, wyznacznikiem odwiedzenia kraju jest np. postawienie dwóch stóp w jakimś miejscu. Nie może to być strefa tranzytowa i dobrze jest mieć jakiś dowód odwiedzenia danego kraju. To może być np. rachunek za płatność kartą kredytowa, bilet lotniczy czy pociągowy. Poza tym, w MTP nawet bezludne wyspy, kawałki skały są liczone jako osobne destynacje. Bywają takie wyspy, które są rezerwatami przyrody i nie można oficjalnie wysiadać z łódki, ale ludzie, którzy chcą zaliczyć taką destynację jako odwiedzoną, muszą dotknąć ją ręką. Dokładnie nie czytałem tych regulaminów, bo to nie jest najważniejsze. Ja mam swoje wyznaczniki.

- Moim zdaniem, odwiedzeniem kraju na pewno nie jest przelecenie nad jego terytorium samolotem. MTP nie uznaje przejazdu samochodem albo pociągiem, jeśli się gdzieś nie wysiądzie. Załóżmy, możesz przejechać przez terytorium Szwajcarii samochodem, nie zatrzymując się. MTP tego nie zaliczy jako odwiedzenie kraju. W moim przekonaniu byłeś tam, widziałeś Szwajcarię. Mogłeś się zatrzymać, ale nie chciałeś. Poza tym wg mnie to jest  takie czepianie się... "Stanąć dwoma nogami". A jeżeli ktoś nie ma? To jest sprawa indywidualna. Każdy powinien czuć się z tym dobrze.

- Jeżeli  ktoś uważa, że gdzieś był, to powinien sam uznać, że tam był. To nie jest po to, by komuś coś udowadniać. Kluby pewnie muszą tworzyć jakieś normy, by każdego to obowiązywało, ale dla mnie takim wyznacznikiem jest po prostu fizyczna obecność na terytorium politycznie wyznaczonych granic.

To, co robisz, to jest jeszcze podróżowanie czy już ściganie się z samym sobą bądź innymi "szaleńcami"?

- Zależy, jak rozumiesz słowo "podróż". Dla mnie jest to przemieszczanie się. I to właśnie robię. W mojej ocenie, ktoś, kto siedzi od pół roku w Indiach, nie podróżuje. On tak naprawdę tam mieszka i eksploruje. A ja kocham podróż rozumianą właśnie jako przemieszczanie się. Za tym idą przygody, za tym idzie kupa wrażeń. Ideałem dla mnie jest spędzenie każdej nocy w innym miejscu. To jest bardzo fajne, bo przynosi bardzo dużo wrażeń. I tych wizualnych, i tych emocjonalnych.

- Lubię, kiedy dużo się dzieje. Lubię adrenalinę. Podroż dla mnie jest też zmianą. Lubię zmienność kulturową, obyczajową, ludzką... Troszeczkę to jest uzależnienie od nowości. Ale nie uważam tego za normę. Normą jest bowiem coś, co robi większość ludzi. A mój sposób podróżowania jest marginesem. Większość  ludzi, podobnie jak moja żona, lubi eksplorować. Magda lubi spędzać dwa tygodnie w jakimś miejscu, by je poczuć, by podotykać każdego murku, zobaczyć każdą uliczkę. A mnie coś ciągle gna.

Nie ciągnie cię, by posiedzieć gdzieś dłużej i poznać jakieś miejsce?

- Jeśli już, to ciągnie mnie, by wrócić do niego za jakiś czas. Siedzenie kojarzy mi się z nudą. To wynika z temperamentu. Po prostu się nudzę, siedząc dłużej w jakimś miejscu.

A nie męczy cię takie ciągłe jeżdżenie, spanie każdej nocy w innym miejscu?

- Jeśli masz krótki, dwutygodniowy, wypad i każdą noc śpisz w innym miejscu, a często i kraju, to w pewnym momencie przychodzi przemęczenie, takie "przebodźcowanie".  Dlatego potrzebuję wrócić i naładować akumulatory. Ale to jest dosłownie chwila. Po trzech-czterech dniach mogę znów wyruszać w podroż.

Czy podczas takiego rajdu po krajach jest w ogóle czas, by coś zobaczyć, zwiedzić jakiś zabytek?

- Często spotykam się z zarzutami, że zaliczam kraje, że pędzę i że co ja właściwie zobaczę... Ale ja po prostu tak lubię. Męczę się w inny sposób. Myślę, że nie jestem jednak odludkiem. Dostaję bardzo dużo serdecznych maili. To strasznie miłe, kiedy ktoś pisze, że jestem dla niego inspiracją. Sporo maili przychodzi też od rodzin, bo tak też podróżujemy. To niesamowite, kiedy ktoś pisze, że jesteśmy dla niego inspiracją i dzięki nam się odważył wyruszyć w świat. Ludzie biorą sobie z naszych podróży coś dla siebie. Ale nie jest bynajmniej tak, że ja promuję ten sposób podróżowania. Każdy ma swój sposób na życie, tak jak i na podróże. Wyznaję taką zasadę, którą uznaję za świętą: "żyj i  pozwól żyć innym". Ja żyję tak, jak lubię i podróżuję tak, jak lubię. Jeżeli ktoś podróżuje w inny sposób, to ja to bardzo szanuję.

Zanim jednak wyruszysz w podróż pewnie wiele czasu spędzasz na przygotowaniach. Co jest dla ciebie najważniejsze przy planowaniu wyprawy?

- Najważniejsza rzecz to czas. Muszę wiedzieć, kiedy na jaką podróż mam czas i ile czasu mogę na nią przeznaczyć. Potem do tego terminu staram się dopasować miejsce, które chcę odwiedzić. Na ogół ten czas wyznaczam z co najmniej półrocznym wyprzedzeniem. Chyba, że jest to wypad weekendowy, który wypadnie za miesiąc czy dwa. Takie ogólne plany na podróże mam nawet na kilka lat do przodu. Mniej więcej wiem, gdzie będę za trzy-cztery lata. Na ogół w 90 proc. moje plany się spełniają.

Jesteś strasznie ułożony.

- Wystarczy strategicznie planować, czyli ułożyć sobie odpowiednio wcześniej plan podróży, np. bilety kupuję z półrocznym wyprzedzeniem, czekam na promocje, co pozwala zaoszczędzić. Jeśli jadę w rejon, w którym wcześniej nie byłem, zastanawiam się co można zobaczyć w okolicy, by mnie nie męczyło, że trzeba tam wrócić, bo czegoś się tam nie zobaczyło. Wszystko staram się rozrysować na mapach.

A nie kusi cię, by jechać gdzieś absolutnie w ciemno, bez żadnych przygotowań?

- To jest fajne, ale pod warunkiem, że masz czas. Jest coś takiego tajemniczego, ciekawego w tym, że nie wiesz, co będziesz robił następnego dnia i gdzie się znajdziesz. Ja nie mogę sobie na to pozwolić, bo mam ograniczony czas. To się wiąże z urlopami. Mam co prawda troszeczkę więcej urlopu niż normalnie pracujący człowiek, ale naprawdę niewiele więcej. Także muszę wiedzieć, gdzie będę i kiedy wrócę.

Ile razy w roku wyjeżdżasz za granicę?

- Zależy co masz na myśli mówiąc "wyjazd", bo jeśli liczyć w ogóle opuszczenie terytorium kraju, czyli nawet wyjazdy krótkie, weekendowe, które nam się zdarzają, to pewnie średnio raz na miesiąc. Takich poważnych wyjazdów, czyli przynajmniej tydzień-dwa, choć teraz mieliśmy miesięczny, to mamy dwa-trzy w roku. I tak jest od 20 lat. Teraz mam rodzinę, więc jest ciężej podróżować, ale kiedyś do tego wykorzystywałem każde święta, każdy wolny czas. Nawet rodzina miała o to pretensje, bo kiedyś nie byłem nawet na wigilii. To był dla mnie pierwszy dzień urlopu i od razu wsiadałem w samolot. Teraz, kiedy mam małe dzieci, to jest to niemożliwe. W ubiegłym roku zdarzyło mi się wyjechać z rodziną na Wielkanoc. Magda się obraziła, że postawiłem ich przed faktem dokonanym... Ale tak już jest, zlepiam wolne dni, majowe weekendy itd. Sprawdzam dwa-trzy lata  do przodu, kiedy będzie np. Boże Ciało, by móc wziąć wolny piątek i gdzieś pojechać.

Czym ty się zajmujesz, że stać cię na tyle wyjazdów w roku?

- Mam firmę, która zajmuje się usługami marketingowymi. Pomagam firmom w sprzedaży ich produktów.

Kupujesz bilety w promocji, z wyprzedzeniem, wszystko dokładnie sprawdzasz, ale to i tak kosztuje. Nie powiesz mi przecież, że podróżujesz za dramo.

- Są podróże drogie i podróże praktycznie za darmo. Raz z Magdą polecieliśmy do Norwegii za zero złotych. Ryanair miał taką promocję na trasie z Łodzi do Torp. Myślałem, że gdzieś są ukryte koszty, ale faktycznie nic nie zapłaciliśmy. Lecieliśmy tylko z bagażem podręcznym, by zaoszczędzić. Na miejscu skorzystaliśmy z couchsurfingu, więc finansowy aspekt hotelu odpadł. Wiadomo, jakieś drobne pieniądze na miejscu wydaliśmy, ale praktycznie podróż była za darmo. W ogóle, około 30 proc. moich podróży samolotami to loty tanimi liniami.

- Najdroższe są natomiast podróże dookoła świata. Niedawno z takiej wróciliśmy. To wymaga wyrzeczeń. Trzeba zrezygnować chociażby z kupna nowego samochodu. Bilety na lot dookoła świata kosztują od 10 tys. zł, chociaż czytałem artykuł, że już za 4 tys. zł można polecieć. Ale wtedy trzeba być elastycznym w czasie, trzeba się dostosować do tego, jaka jest promocja. A jeśli chcesz zaplanować podróż w odpowiadającym tobie terminie, to jest to bardzo duży wydatek. Dla niektórych taka podróż jest nieosiągalna. W podróżach bowiem trzeba mieć czas albo pieniądze. A najlepiej jedno i drugie. Ale jeśli ktoś ma czas, to można naprawdę podróżować tanio. A jeśli nie masz czasu, to warto czytać fora internetowe, by było choć trochę taniej.

Jak najbardziej lubisz podróżować?

- Najbardziej lubię z plecakiem. Nie lubię hoteli. Nie lubię dużych miast. Lubię przemieszczać się. Ale nie samolotem, bo niewiele się zobaczy. Lubię samochodem, który sam prowadzę. Mogę pojechać tam, gdzie chcę i zatrzymać się w dowolnym miejscu. Mogę zboczyć z głównej drogi i pojechać boczną. Ciągle zmienia się przed oczyma krajobraz. Mogę w każdej chwili wpłynąć na swoja podróż. Dlatego nie lubię zorganizowanych wycieczek i jazdy autobusem. Lubię też podróżować pociągiem, bo się nie namęczę. Kiedy jedziesz samochodem musisz uważać cały czas, a w pociągu można się przespać. Ale z drugiej strony, jedzie on wyznaczoną drogą, czyli nie zatrzyma się tam, gdzie chcę.

Zabierasz ze sobą dużo bagażu?

- Nie. Jeżdżę z podręcznym, żeby zaoszczędzić na tanich liniach. One są nie tylko w Europie, ale także w Azji. Generalnie jestem mało wymagający. Mój plecak jest dość mały. Daję sobie radę. Jak coś trzeba przeprać, to przepiorę. Jeśli coś muszę kupić, to kupię. Ale jak z rodziną podróżujemy to bierzemy cztery ogromne plecaki. Ja mam jeden z Magdą. A dzieci mają pozostałe. I tak to wygląda.

Ciężko podróżuje się z małymi dziećmi?

- Mam dwójkę maluchów i tego nie można nazwać wypoczynkiem....

...a przepraszam bardzo, "zaliczanie krajów", to jest dla ciebie wypoczynek?

- Dla mnie jest to wypoczynek przede wszystkim psychiczny. Odcinam się od tego, co się dzieje w Polsce, w domu, w pracy. Fizycznie, faktycznie, niekoniecznie odpoczywam. Czasem mój organizm daje mi do zrozumienia, że jest zmęczony podróżowaniem. Choć ja się bardziej umęczę siedząc dwa tygodnie w hotelu w Egipcie, chodząc na basen i plażę, której nie cierpię, niż chodząc z plecakiem, jeżdżąc i śpiąc co noc w innym miejscu.

A wracając do podróży z dziećmi...

-  ...to jest to ciężka harówa. Czasem trzeba dziecko nieść, opiekować się jego bagażem i koszty są większe. A to, co sobie zaplanujesz, trzeba podzielić przez dwa albo trzy. Z takimi małymi przynajmniej. Po prostu nie przewidzi się wszystkich spraw i trzeba więcej czasu na taką podróż przeznaczyć.

To w ogóle warto z nimi jeździć?

- Warto, bo jesteśmy razem. Warto, bo dzieci się rozwijają, poznają inne kultury. To widać. Komuś, może się wydawać, że one z tego nic nie zapamiętają... Oczywiście, małe dziecko zupełnie inaczej odbiera świat. My się zachwycamy naturą czy zabytkami, a mój synek zachwycał się krowami i rikszami na ulicach indyjskich miast. To są rzeczy, które go rozwijają i otwierają. On jest bardzo komunikatywny i dobrze się rozwija. Jasne, są miejsca, gdzie jeżdżę sam i ich nie zabiorę, ale tam, gdzie można, to tak. Ale istotny jest też aspekt finansowy. Mała Marta kończy niedługo dwa lata i będziemy musieli za nią płacić pełny bilet na samolot. Już sobie na to nie pozwolimy. Kiedy dzieci mają do dwóch lat, to one prawie za darmo podróżują. Teraz będzie to trudniejsze. Pewnie przesiądziemy się na samochód albo pociąg. Zmieni się forma, ale nadal będziemy podróżować. Jeżeli ktoś załapał tego bakcyla, uzależnił się od niego, to już nie przestanie.

Wolisz jeździć samemu czy z rodziną?

- Najbardziej lubię tak, jak ostatnio: w podróż dookoła świata zabraliśmy się całą rodziną, ale sam pojechałem w kilka miejsc. Byłem z nimi, to jest dla mnie ważne, ale wyskakiwałem sobie na chwilę. Oni na przykład zostali w Australii na trzy dni, a ja poleciałem do Papui-Nowej Gwinei. W trakcie całej podróży miałem kilka takich wyskoków. Lubię, kiedy oni są cały czas blisko mnie, mogę do nich szybko wrócić i nie jestem sam. Ale tak naprawdę to najfajniej jest, gdy podróżuję sam. Wtedy mogę ryzykować. Wtedy mogę chodzić w takie miejsca, gdzie z rodziną nie pójdę.

Lubisz ryzykować?

- Lubię. To się wiąże z przygodami. Chodzę w takie miejsca, gdzie turyści się nie pojawiają: w ciemnych zaułkach, domach autochtonów. Turysta, czyli osoba która jeździ na zorganizowane wycieczki, nie widzi takich miejsc. Bo albo jest w hotelu, albo odwiedza miejsca turystyczne, albo chodzi od sklepu do sklepu... W poznawaniu takich miejsc niesamowicie pomaga couchsurfing.

No tak, nie ma lepszego przewodnika, niż ktoś miejscowy.

- Dokładnie. On ci powie, gdzie nie chodzić, bo niebezpiecznie, a gdzieś coś kupić, bo taniej. Pomoże ci, kiedy dziecko jest chore. Śpiąc w hotelu nie wiemy, gdzie jechać. A miejscowy wsadzi cię w samochód i zawiezie do lekarza. Wybieramy takie rodziny, które mają dzieci w podobnym wieku, więc i z domem pełnym zabawek. No i jeszcze zobaczysz, jak ludzie w danym kraju naprawdę żyją, spędzają czas wolny. Nie ma co porównywać między couchsurfingiem a hotelem. Bardzo lubię tę ideę, ale rozumiem ludzi, którzy z niej nie korzystają. Szukają czegoś innego. Każdy ma swoją drogę i trzeba to szanować. Myślę, że 70 proc. moich rodzinnych podróży jest z couchsurfingiem. Wybieramy hotele, gdy potrzebujemy prywatności albo niezależności. Bo jednak, gdy się wybiera couchsurfing, to wymaga jakiegoś zaangażowania, chociażby rozmowy z ludźmi, którzy cię goszczą.

Co najbardziej lubisz w podróżach?

- Naturę i ludzi. Nie chodzę od zabytku do zabytku. Szukam przygód. Ale nie jest tak, że czekam na nie. One głównie przychodzą same w czasie podróży. Życie i historie innych ludzi dają mi wiele pomysłów na spędzanie czasu. Stworzyłem listę stu rzeczy, które chcę zrobić zanim umrę. To jest taka lista z przygodami, m.in.: spędzenie nocy na cmentarzu czy skok ze spadochronem. Może się to wydać dziwne dla wielu osób, ale chciałbym też spędzić noc w więzieniu. Wiem, że w Polsce to jest niemożliwe. Można było wygrać kilka godzin w więzieniu na jednej z akcji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, ale to nie było zamkniecie, tylko zwiedzanie więzienia i kawa z dyrektorem. A ja chciałbym spędzić dzień tak, jak spędzają więźniowie. Nawet jestem gotów zapłacić za to w jakimś kraju. Jeśli się nie zgodzą, to może przeskrobię coś drobnego, by na 24 godziny zamknęli?

Naprawdę?

- Wiem, wiem... Normalny człowiek puka się w głowę, kiedy coś takiego słyszy. Ale myślę, że dojrzałość człowieka zależy od bagażu doświadczeń. Im więcej mamy ich w życiu, tym jesteśmy mądrzejsi, przygotowani na różne sytuacje. Dobrze, niech życie doświadcza, ale warto też szukać samemu. By uczyć się mądrości. Podróże to też są doświadczenia, to są umiejętności, to jest nauka życia. To takie doświadczenia, których chce mieć w życiu jak najwięcej.

- Podróże uczą mnie radzenia sobie z problemami. Uważam, że jeżeli się przemieszczasz, to twoja głowa musi cały czas pracować. A wracając do mojej pracy, podróże pomagają mi rozwiązywać różne problemy. Są różne sytuacje, które wydają się być beznadziejne. Ale szukanie rozwiązań do nich to wspaniała sprawa! Tego uczę się w podróżach. Czasami zdarzają się sytuacje kryzysowe. Moja żona nazywa je pechem, ja - przygodami. Jeśli jest problem, to jest to dla mnie przygoda. Kiedyś utknęliśmy miedzy granicami. Okazało się, że mamy wizę jednokrotną, chcemy wrócić, ale nie możemy. Jechać dalej też nie możemy, bo nie mamy wizy. Na granicy ich nie wydają. Magda się martwi, a ja się cieszę.

Gdzie ci najlepiej?

- Bardzo lubię Amerykę Południową ze względu na ludzi. No i naturę. Tam ludzie są bardzo biedni. Mają problemy, które trudno nam jest sobie wyobrazić siedząc w Polsce. Ale są uśmiechnięci. To jest niesamowite. Jakaś pozytywna energia, radość życia emanuję od nich. Bardzo dobrze się tam czuję.

A jest takie miejsce, gdzie nie chciałbyś już wracać?

- Miałem przygody straszne, ale nie wiem, czy jest jakieś szczególne miejsce, do którego nie chciałbym wrócić. W Kambodży zapuściliśmy się nocą w takie uliczki, w których grasowała mafia. Przystawiono broń do skroni mojego kierowcy. Mierzono w nas. Kiepsko się to zapowiadało, ale to była ciekawa przygoda. Mimo tego jeszcze raz odwiedziłbym to miasto. Chociaż gdybym wiedział, gdzie jest ta uliczka, to może bym ją omijał (śmiech).

Jak wybrnąłeś z tej sytuacji?

- To nie ja. To kierowca. On rozmawiał z tymi ludźmi w swoim języku. Ja nie wiedziałem dokładnie o co chodzi. Tam dużo ludzi ma broń i jest duża przestępczość. Mogliśmy się więc spodziewać najgorszego. Wydaje mi się, że zobaczyliśmy coś, czego nie powinniśmy widzieć. Po prostu byliśmy w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Podjechali do nas samochodem, mierzyli do nas z broni, było dużo krzyków... Ja się nie odzywałem, bo wiedziałem, że się nie dogadam. Wiedziałem, że mogę tylko pogorszyć sytuację. Bałem się chyba najbardziej w życiu. Siedziałem i czekałem na efekt. Zastanawiałem się czy to będzie ta chwila. Wszystko wtedy staje przed oczyma. Ale pozwolili nam odjechać.

Wracając do twojej listy stu rzeczy, które postanowiłeś zrobić przed śmiercią. Co już udało ci się zrealizować?

- Dużo. Zobaczyłem wszystkie kraje świata, uprawiałem sky diving, biegałem z bykami w Pampleunie, walczyłem na Tomatinie, spędziłem noc na cmentarzu...

Gdzie?

- W Warszawie. Udało mi się do tego namówić dwóch kolegów. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy na tematy dotyczące życia i śmierci. Jak już się nagadaliśmy to w jednej alejce położyliśmy się spać. Było lato, mieliśmy śpiwory.

Duchy były?

- Nie, nie było. Śmiejemy się, że żywego ducha nie było (śmiech).

Przyszłe cele?

- Podróżnicze to Chiny rodzinnie w maju. Pojeździmy trochę pociągami po tym kraju. W sierpniu pojadę sam do Rosji. Jestem podekscytowany, bo może będę stopem podróżował. Być może będę po całej Rosji jeździł, jeszcze nie mam dokładnie zaplanowane. Mam też już kupione bilety na przełom roku do Brazylii. A z tej listy stu rzeczy, to zbieram ekipę, by pojeździć czołgiem.

Chyba cierpisz na chroniczny niedobór wrażeń.

- Mam jeszcze jakieś 80 rzeczy do zrobienia. Jeśli wcześniej nie zejdę, to może uda mi się je zrobić. To jest takie wyznaczanie sobie celów życiowych. Niektórzy mają egzystencjonalne problemy. Ja staram się znaleźć powody. Do tego, by życie sprawiało frajdę, by było ciekawe i wyznaczało jakieś cele. Jednym z moich największych marzeń jest lot w kosmos. Już teraz organizowane są loty komercyjne, ale są one bardzo drogie. Kosztują co najmniej 150 tys. dolarów.

Czekasz na promocję?

- Na last minute (śmiech). Wierzę, że będę mógł polecieć, kiedy będę na emeryturze. Nie wiem czy z ZUS-u będzie mnie stać na taki lot, ale myślę, że wtedy będą już bardziej dostępne. Teraz mogą sobie na nie pozwolić tylko najbogatsi, ale za 30-40 lat, będą już tak powszechne jak obecnie podróż dookoła świata. Taką mam przynajmniej nadzieję. To jest odległy cel, ale jest na mojej liście, bo to jest moje marzenie. Mam na liście marzenia bardziej realne i właśnie takie mniej. Ale one najpierw muszą być marzeniami, by stały się realne. Gdy pomyślałem sobie kiedyś, że chciałbym odwiedzić wszystkie kraje świata to też mi się to wydawało mało realne. Ale musiałem o tym marzyć, by to osiągnąć. Recepta jest prosta: najpierw marzyć, potem realizować. Nawet wtedy, gdy marzenia wydają się odległe i nierealne. Trzeba działać krok po kroku i w pewnym momencie okaże się, że cel jest blisko. I właśnie tak odwiedziłem wszystkie kraje świata przed 40.

Z podróży dookoła świat przywiozłeś sobie jakieś specjalne pamiątki, w stylu magnesów na lodówkę?

- Nie. Ja kolekcjonuję tylko kraje (śmiech).

Dziękuję bardzo za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: podróże | wypoczynek | zwiedzanie | kolekcjoner | wakacje | świat | podróżnik
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy