Obsesja zbrodni: Mroczny scenariusz zawsze się sprawdza...
Nic tak dobrze nie robi na zresetowanie zapracowanego mózgu, jak przeczytanie dobrze napisanego kryminału. Mroczna zagadka, okrutni sprawcy, niewinne ofiary i ostatni sprawiedliwi – to scenariusz, który zawsze się sprawdza.
Wydaje się, że w świecie kryminałów nie ma miejsca na nic nowego. Wszystko już było, a autorzy mogą tylko żonglować ograniczonymi środkami wyrazu. Jednak słowa zawsze, niczym nuty, potrafią ułożyć się w utwór, który zachwyci świeżością i odmieni - być może na stałe - sposób pisania o kryminalistach i ich niecnych uczynkach. Książka Michelle McNamary pt. "Obsesja zbrodni" jest tego najlepszym przykładem. Autorka snuje swoją opowieść jak najlepszy reportażysta, bo temat dotyczy rzeczy, które wydarzyły się naprawdę. I choć lubimy liczby i statystyki, bo one uwiarygadniają przekaz, tu wrażenie zamienia się w przerażenie: 50 zgwałconych kobiet i dziesięć osób zabitych. Czy tak okrutnych czynów mógł dokonać jeden człowiek? Jak to możliwe, że najlepiej wyszkolone jednostki policji w USA nie mogły ująć sprawcy i pozwalały na jego bestialskie wybryki ponad dekadę?
McNamara nie godzi się na to, by jeden z najbardziej krwawych przestępców Ameryki chodził swobodnie po świecie. Postanawia włączyć się do sprawy i sama przeprowadza śledztwo. Jest dziennikarką kryminalną, prowadzącą stronę internetową TrueCrimeDiary.com. Ma w swoim życiu jeden cel - ujęcie Golden State Killera, bo tak nazwała psychopatę, który w latach 70-. i 80. z zimną krwią uprawiał swój bestialski proceder.
Nocą budzą się potwory
Autorka ma rodzinę, męża i małą córeczkę. Gdy przychodzi noc, przestaje być żoną i matką. Zamyka się w dziecięcym pokoju i przegrzebuje stosy akt, zeznań świadków i relacji detektywów, w nadziei, że znajdzie coś, co umknęło stróżom prawa. "Nie ma sensu mówić, że chciałabym przestać się nad tym wszystkim zastanawiać. Oczywiście, że wolałabym sprzątnąć lodówkę. Zazdroszczę na przykład ludziom, którzy mają obsesję na punkcie wojny secesyjnej, pełnej detali, ale o zakreślonych granicach. W moim przypadku potwory chowają się, ale nigdy nie znikają. Są od dawna martwe i odradzają się kiedy piszę" - wyznaje w jednym momencie.
Zaczynam żałować tego, że Michelle z jej analitycznym umysłem, a zarazem empatią w stosunku do ludzi, nie jest detektywem. Jestem przekonana, że gdyby tak było, zabójca nie cieszyłby się wolnością. Jednak po chwili przychodzi refleksja, że autorka nie tylko jest znakomitym śledczym, ale przede wszystkim doskonałą narratorką. Prowadzi czytelnika przez meandry zbrodni, ale też zupełnie zwyczajnego życia. Szczerze opowiada o sobie, rodzinie, w której się wychowała i relacjach z matką. Potrafi pisać w taki sposób, że przez chwilę może wydawać się, że czytamy pozycję z półki z literaturą psychologiczną, innym razem powieść przygodową, a jeszcze innym - intymny pamiętnik. Mieszanie gatunków, a jednocześnie tworzenie spójnej całości, jest niewątpliwym atutem książki. Poznajemy nie tylko modus operandi sprawcy zabójstw, ale też tło społeczne i czasy, w jakich dokonywał swych zbrodni, a także szybki rozwój amerykańskiej kryminalistyki, spowodowany możliwością badań DNA.
Scenariusz pisze życie
Nie ma bardziej dramatycznego zakończenia powieści niż to, które napisało życie. Michelle McNamara nie postawiła ostatniej kropki w swojej własnej książce. Zmarła. Miała 46 lat. Ostatni rozdział "Obsesji zbrodni" napisali jej przyjaciele, Paul Haynes i Bill Jensen. Zakończyli go słowami: "Nie zrezygnujemy, dopóki nie poznamy jego tożsamości. My także będziemy bawić się w detektywów". Dotrzymali słowa. Dwa lata po śmierci Michelle zabójca, którego ochrzciła mianem Golden State Killera, został zatrzymany. Autorka "Obsesji zbrodni" i prowadzone przez nią prywatne śledztwo pomogło w ujęciu sprawcy.
Monika Szubrycht