Wschodzący tygrys
Turcja wkracza do pierwszej ligi państw, jeśli chodzi o globalną politykę. Staje się liderem świata muzułmańskiego. Sprzyja jej arabska wiosna ludów.
Pożądany sojusznik Zachodu
Mimo że Turcja nie spełnia wszystkich kryteriów członkostwa, jest jedną z nielicznych demokracji na Bliskim Wschodzie, która może stać się wzorem dla takich państw, jak Tunezja czy Egipt, a w przyszłości również dla innych arabskich krajów mających zamiar wejść na trudną ścieżkę transformacji. O ile do niedawna Arabowie patrzyli na Ankarę nieufnie (głównie z powodu prozachodniego i proizraelskiego nastawienia), o tyle dziś coraz częściej spoglądają tam z nadzieją, że stanie się ona orędownikiem bliskowschodnich wykluczonych.
Położenie na styku Europy i Azji uczyniło z tureckiej republiki pożądanego sojusznika Zachodu w rywalizacji z obozem komunistycznym.
Z tego też powodu stała się ona członkiem NATO już w 1952 roku, kiedy próbowano okrążyć blok sowiecki. Ankara odgrywała w tej strategii pierwszoplanową rolę, ponieważ po drugiej stronie Morza Czarnego znajdował się Związek Radziecki.
Zmilitaryzowany demokrata
W rzeczywistości istnieje nieustanny konflikt między wojskiem a rządem. Obydwa ośrodki próbują ograniczyć wpływy adwersarza, co jednak nie przeszkadza państwu w sprawnym funkcjonowaniu. Przeciwnie, być może właśnie ten specyficzny układ sprawia, że cywilna władza musi nieustannie dowodzić własnej skuteczności. Pozwala to uznać Turcję za osobliwy przypadek zmilitaryzowanej demokracji, który ma szansę być wprowadzony w innych muzułmańskich krajach, gdzie istnieją zarówno silne armie, jak i wpływowe środowiska islamistyczne.
Bramy Euroraju
Rola "pomostu między cywilizacjami" do łatwych nie należy, zwłaszcza gdy ma się prawie osiemdziesiąt milionów mieszkańców i gospodarkę bazującą na dobrze rozwiniętym rolnictwie (w tym sektorze zatrudnionych jest niespełna jedna trzecia aktywnych zawodowo obywateli). Ziem uprawnych w Anatolii nie brakuje. Aż strach pomyśleć, jak czuliby się francuscy rolnicy, gdyby musieli konkurować z tureckimi kolegami, biorąc pod uwagę ich silne lobby w UE.
Turcja dostarcza także innych argumentów przeciwko akcesji, co pozwala Brukseli odwlekać jej przyjęcie. Konflikt z Kurdami, nieumiejętność przyznania, że rzeź Ormian na początku XX wieku była ludobójstwem czy brutalne metody pracy organów ścigania sprawiają, że Europa wciąż ma obiekcje w kwestii tureckiej przynależności.
Turcja jest dziś krajem, w którym większość dochodu narodowego wypracowuje sektor usług, co pozwala nazywać jej gospodarkę nowoczesną. Obraz ten psują nieco niepokojące (choć będące w europejskiej normie) wskaźniki bezrobocia (dwanaście procent) oraz inflacji (osiem procent), która jest efektem przyspieszonego rozwoju, nieniszczącego jednak zanadto tkanki społecznej.
Geopolityczna samodzielność
Turecka polityka zagraniczna zmieniła się w pierwszej dekadzie XXI wieku, kiedy władzę przejęło ugrupowanie nastawionych na ekonomiczne prosperity islamistów.
Odchodzą oni od jednoznacznie prozachodniego stanowiska na rzecz wspólnoty krajów tworzących krąg cywilizacji islamu, której Ankara chce przewodzić. Wychodzi jej to coraz lepiej - zyskuje legitymację muzułmańskich społeczeństw, głównie arabskich, wśród których jeszcze niedawno nie cieszyła się sympatią. Turecki premier staje się idolem arabskiej ulicy, a to za sprawą antyizraelskiej polityki, której towarzyszy umiarkowanie krytyczna postawa wobec Zachodu.
Pretekstu do podjęcia kolejnych nieprzyjaznych działań dostarczył Izrael. Najpoważniejszym była inwazja na Strefę Gazy z przełomu lat 2008-2009, po której Erdogan pokłócił się z prezydentem Szimonem Peresem w trakcie transmitowanych przez telewizję obrad Międzynarodowego Forum Ekonomicznego. Był to populistyczny gest, mający umocnić wewnętrzną pozycję tureckiego premiera. Zabieg okazał się udany, Erdogana powitały w Ankarze tłumy wiwatujące na jego cześć. Następnie przyszła kolej na wykluczenie Izraela z udziału w ćwiczeniach wojskowych, które rokrocznie organizowano w Turcji z myślą o armiach państw NATO oraz Izraela. Zintensyfikowano też turecko-syryjską współpracę militarną, co okazało się dla Tel Awiwu gorzką pigułką do przełknięcia. Równie nieprzyjemną, jak późniejsza obrona irańskiego programu nuklearnego, któremu towarzyszyły sugestie, że najpoważniejszym zagrożeniem dla pokoju na Bliskim Wschodzie jest właśnie izraelski potencjał atomowy.
Ankara wyrasta na pierwszoligowego gracza globalnej polityki, o którego względy trzeba się ubiegać. Turcja jawi się dziś jako państwo równoważące asymetrię w bliskowschodnim układzie sił, co w dłuższej perspektywie powinno służyć pokojowi i stabilizacji w regionie. Jedną z przyczyn konfliktów na Bliskim Wschodzie jest bowiem brak geopolitycznej równowagi.
Michał Lipa, doktorant na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Zajmuje się systemami politycznymi, stosunkami międzynarodowymi oraz procesami społeczno-gospodarczymi na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Publicysta portalu Mojeopinie.pl.
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.