Pies: Gdzie kończy się logika, tam zaczyna się policja

"Pies" to wspomnienia policjanta prewencji, piszącego pod pseudonimem /Damian Klamka /East News
Reklama

Gdzie kończy się logika, tam zaczyna się policja. Dyżury po kilkanaście godzin, interwencje, zabezpieczanie wypadków, przemoc domowa, samobójstwa, kradzieże, gwałty. Nieustający kontakt z patologią. Jakub Gończyk szczerze pokazuje codzienność policjantów i absurdy systemu, w którym funkcjonują. Nie przebiera przy tym w słowach.

-To jest głos z samego dołu. Będę pisał w imieniu swoim, ale, mam nadzieję, kolegów też. Taki samozwańczy rzecznik - trochę siebie samego, trochę innych - zaczyna swoją książkę Gończyk. Jest czynnym policjantem, pracuje w prewencji. Na potrzeby wydania tej książki ukrył się pod pseudonimem. Inaczej nie mogłaby ona powstać.

Sytuacja w polskiej policji jest daleka od ideału. Korupcja, przemoc i nadużycia są na porządku dziennym. Do tego dochodzą społeczna niechęć, nieufność i wrogość. Z roku na rok na komisariatach jest coraz więcej wakatów. Brakuje chętnych do służby - kandydatów zrażają zarówno niskie zarobki, jak również trudne, często niebezpieczne warunki pracy. Tym, co zniechęca najbardziej, nie są jednak pieniądze, lecz nepotyzm i niekompetencja przełożonych.

Reklama

Znaczna część ludzi którzy trafiają do służby, to albo pełni zapału idealiści z poczuciem misji, którzy bardzo szybko muszą zmierzyć się z brutalną rzeczywistością, albo ludzie bez żadnych kompetencji, dla których praca w policji wydaje się najłatwiejszą ścieżką kariery. Codzienność pracy policjanta to nie strzelaniny, widowiskowe pościgi czy udaremnianie napadów na bank. To kradzieże, gwałty, pobicia, przemoc domowa. W szeregach policji jest mnóstwo zniechęconych, zawiedzionych i wykończonych pracą funkcjonariuszy, wyniszczonych nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Często prowadzi to do poważnych konsekwencji.

Gończyk w "Psie" opisuje między innymi historię policjanta - ,,skoczka". Po kilkunastu latach pracy nie wytrzymał, postanowił popełnić samobójstwo. Wyskoczył z 4 piętra. Nie zabił się - krzaki oraz anteny zamortyzowały upadek. Przeniesiono go do pracy biurowej. Ta historia miała szczęśliwe zakończenie, jednak wiele innych kończy się tragicznie. Jak mówi autor: Jak tylko zaczęło się z nim coś dziać, od razu powinno mu się odebrać broń i wysłać na urlop, a potem przenieść na dołek. Ale nie: nikt się nie przejął, wszyscy liczyli na to, że jakoś to będzie.

"Jakoś to będzie" słychać  w policji od kilku dekad. Ta instytucja funkcjonuje niejako na przekór sobie: sparaliżowana często absurdalnymi przepisami i regulaminami, niedofinansowana, O tym właśnie pisze autor -  szczerze, bez upiększeń i cenzury. Nie jest to opowieść stronnicza, nikogo nie gnoi, nikogo nie wynosi na piedestał. "Pies" w brutalny, bezpośredni sposób ukazuje realia pracy w policji.

Autor jest policjantem, uwielbiającym swoją robotę, ale nienawidzącym systemu i fatalnej organizacji. Jego zainteresowania nie są jakieś szczególnie wyjątkowe. Praca, dom, rodzina, treningi, książki. Jak sam mówi: "Na więcej nie starcza czasu". Na Facebooku prowadzi stronę "Policja. Psia perspektywa"

Przeczytaj fragmenty książki "Pies", która w księgarniach zadebiutowała 17 czerwca:

PIERWSZY TRUP

ŁAPÓWKI

Pierwszy trup


 Początki tej roboty były cudowne: dyżurny odprawiał dwóch postów na służbę, że po rejonie zapier***ło się w patrolu pieszym - kiedy jeszcze nie było wkładki -  z telefonem w ręce i odpaloną nawigacją, żeby się nie zgubić. Pilne dotarcie na interwencję? Wykluczone. W naprawdę gardłowej sytuacji ściągano wózek z sąsiedniego rejonu, z bardziej doświadczonymi kolegami. Takie realia.

Byłem wtedy z kumplem z mojego rzutu. Miał już wkładkę, więc mogliśmy jeździć!  Każdy z nas miał jakieś trzy miesiące doświadczenia. Przychodziło się na 6 rano, od razu w rejon i do boju. Taaak, do boju... Kombinowaliśmy jak koń pod górę, żeby się gdzieś schować, pojechać z dokumentami do prokuratury lub sądu, ewentualnie dostać interwencję ze spokojnym, dorosłym złodziejem w "Biedronce", najlepiej obywatelem Polski, jakoś przetrwać 8 godzin i wrócić do domu. Byle tylko nie trafiło się nic skomplikowanego, byle jakiś obywatel nie zadawał trudnych pytań, byle nie nadziać się na coś, co przerosłoby nasze skromne możliwości.

Robiliśmy za posłańców, listonoszy, taksówkarzy, sprzątaczy auta i wymieniaczy kół. Przynieś, podaj, pozamiataj - wtedy taka rola całkowicie nam odpowiadała. Lepiej, żeby szczeniaki udawały, że coś robią, niż miałyby sobie albo komuś wyrządzić krzywdę. Pierwsza interwencja tego dnia: puls nam lekko przyspieszył, kiedy usłyszeliśmy nasz kryptonim. Wtedy stacja była naszym zdecydowanym wrogiem. Na szczęście chodziło tylko o dwóch młodych mężczyzn, pijących piwo pod oknami wrażliwych mieszkańców, mocno zniesmaczonych ich zachowaniem i miotanymi na prawo i lewo wulgaryzmami.

Po naszym pojawieniu się młodzieńcy trochę się uspokoili. Na wagarach postanowili wypić po piwku, a że rozmawiali o piłce nożnej, a nie o najnowszych trendach w sztuce światowej, to nie używali pięknej polszczyzny i to zapewne zgorszyło obywateli. Troszkę pyskowali, za to pyskowanie dostali kwit z niewielką kwotą do zapłaty. Udało się wypisać mandat bez większych błędów. Pełen sukces naszej formacji. Do końca zostały trzy godziny. Może już niczego od nas nie będą chcieli? Może uda się gdzieś zaszyć, nie pojawiać się, nie prowokować losu?

W trakcie sporządzania służbowej notatki w notesie - nieszczęsnym relikcie dawnych czasów, jednoznacznie świadczącym o zacofaniu instytucjonalnym i sprzętowym - pojawiło się zgłoszenie spoza naszego rejonu. Panowie, musicie wybrać się na małą wycieczkę, bo chłopaki mają zatrzymanego, a wyskoczył zgon... na cmentarzu. K***a mać. Spojrzeliśmy po sobie: pierwszy zgon w życiu. Co trzeba zrobić? Co ustalić? Jak to ugryźć? Wbiliśmy adres w nawigację i ahoj, przygodo. W drodze telefon do tamtego dyżurnego:

- Panie dyżurny, nie wiem, jak to ogarniemy, ale nas tutaj jest dwóch postów, to pierwszy zgon w naszej karierze, zaliczamy debiucik.

Chwila milczenia w słuchawce - zapewne w myślach ku***ł na chory system, który w ogóle dopuszcza do tego, żeby w rejon szło dwóch żółtodziobów. W końcu:

- Spokojnie jakoś to ogarniemy, poprowadzę was jak po sznurku. Za parę minut wrócą dzielnicowi z jakiegoś spotkania w szkole i pilnie ich wam tam podeślę. Na miejscu porozmawiajcie tylko z osobą, która ujawniła zwłoki, sprawdźcie, czy denat ma jakieś dokumenty, upewnijcie się, czy ma widoczne obrażenia. Ja wzywam lekarza, informuję proroka i montuję technika z dochodzeniowcem.

Zrobiło się trochę spokojnie, ale tylko trochę. Pierwsze macanko trupa to jednak wydarzenie.

Jak się okazało, nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Kobieta, która widziała człowieka sprzątającego przy grobie, poszła do domu po narzędzia. Kiedy wróciła po około 20 minutach, facet leżał na ziemi. Próbowała mu pomóc, reanimować, ale to nic nie dało. Przeszukaliśmy kieszenie denata, uważne obejrzeliśmy głowę i tułów. Wszystko wskazywało na zgon z przyczyn naturalnych. Przekazaliśmy dane denata dyżurnemu. Po godzinie przyjechała zapłakana córka. K***a, kolejne wyzwanie, kolejny debiut. Jak tu rozmawiać z takim człowiekiem, przecież żadne słowa nie pomogą. Powiedzieliśmy, że nam przykro, bo co więcej można wymyślić? Córka wyszlochała, że ojciec przeżył już dwa zawały, że bardzo chorował, ale nienawidził lekarzy i tabletek, więc żył po swojemu. Do dzisiaj.

Przyjechali dzielnicowi: dwóch aspirantów sztabowych. Od razu się zorientowali, że to nasz pierwszy raz, ale życzliwie nas potraktowali. Jeden wziął nas na stronę i wypytał o ustalenia, podpowiedział co jeszcze trzeba zrobić, jak napisać notatkę. Wyjaśnił zapłakanej córce, że ponieważ zgon nastąpił w miejscu publicznym, to ciało będzie do dyspozycji proroka. Od razu dał jej wezwanie do niego, złożył kondolencje i odszedł. Następnie pojawiły się łapiduchy. Zapakowali ciało do czarnego worka i odjechali. Szybko uciekliśmy do radiowozu, żeby nie musieć ponownie rozmawiać z córką.

Niby nic szczególnego, ale pierwszy trup to jednak pierwszy trup. Tego nie zapomni się do końca życia. Każdy kolejny coraz bardziej rozmywa się we wspomnieniach, upodabnia do innych. Ten pierwszy na zawsze zostaje w pamięci.

Łapówki

Konkretnie chodzi o policjantów przyłapanych w Żorach i Gliwicach, ale temat oczywiście jest znacznie szerszy a zjawisko, niestety, dużo bardziej powszechne. Jeżeli ktoś myśli, że wykażę się jakąkolwiek solidarnością środowiskową i odrobiną współczucia, to w tył zwrot: nie czytać dalej, przeskoczyć do następnego rozdziału. Nie tutaj takie rzeczy, nie będzie litości.

Szlag mnie trafia, kiedy przeglądam niektóre fora internetowe, bo zaskakująco dużo na nich głosów ludzi, którzy próbują bronić takiego postępowania. Po co ta afera, po co tyle hałasu, po co takie zamieszanie? Przecież nic złego nie zrobili, nikogo nie pobili, inni kradną miliony, a oni jakieś drobne brali od kierowców, często kierowcy sami kasę wciskali, więc tym bardziej po co sprawę rozdmuchiwać? To argumentacja patusa, do którego przyjeżdża się, kiedy ukradł dwie flaszki czystej. Mandat, serio? Przecież inni robią gorsze rzeczy. Błagam, nie idźmy tą drogą, jak mówił klasyk.

Na początek o samym zatrzymaniu, bo czytałem też opinie, że sprawa jest dęta, lump pomówił uczciwych niebieskich, a w dzisiejszych czasach, za wszystko można nas uj***ć. Niestety to prawda: można, ale jednak czym innym jest pomówienie przez nienawidzącego policji cwaniaka - jak w Czechowicach-Dziedzicach (o ile dobrze pamiętam), albo społeczny lincz na funkcjonariuszach biorących udział w zamieszkach w Knurowie, lub próba postawienia zarzutów o przekroczenie uprawnień policjantowi, który wykonywał swoje obowiązki w Sosnowcu; nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności gumowy pocisk trafił jednego zadymiarza w oko i zrobił się problem.

W takich sytuacjach solidarność środowiskowa jest jak najbardziej wskazana. Uczciwi ludzie uczciwie wykonywali swoją robotę, więc powinniśmy ich bronić na każdym kroku i cierpliwie tłumaczyć okoliczności, nasze racje, nasz punkt widzenia. Wyjaśniać, że są ludzie, którzy po każdej interwencji policji piszą skargi: pies był wulgarny, nie miał czapki, miał czapkę, ale krzywo założoną, założył mi kajdanki, zawiózł mnie na izbę wytrzeźwień, potraktował mnie gazem, uderzył mnie pałką - tak jakby ten gaz i pałka wisiały na pasie dla ozdoby.  Ci, którzy robią w tej firmie, dobrze wiedzą, o czym mówię.

Sam miałem z tym wielokrotnie do czynienia. Kiedyś z kolegą musieliśmy tłumaczyć się przed prorokiem, bo pewien pan napisał skargę, że przed osadzeniem na dołku pojechaliśmy do lasu, kazaliśmy kopać mu grób i brutalnie go pobiliśmy. Obdukcja nie wykazała żadnych obrażeń, postępowanie padło, ale zamieszanie i smród były? Były. Takie rzeczy dzieją się u nas na co dzień i to żadna nowość, taka robota.

Łapownictwo to jednak coś całkiem innego. Żeby zresztą tylko łapownictwo - ci z Żor nie tylko brali kasę np. za niezatrzymanie prawa jazdy, ale wypuszczali też nietrzeźwych kierujących. No i w tym momencie się we mnie gotuje. Pijak za kierownicą to potencjalny morderca, ale jak widać nie dla wszystkich. Tutaj nie ma rozgrzeszenia, nie ma taryfy ulgowej, nie ma usprawiedliwienia. O ile przy zwykłym braniu "w łapę" mogą zaistnieć, powiedzmy, okoliczności łagodzące - nagła choroba w rodzinie, brak środków na życie, jakaś cholerna życiowa awaria - to przy pijaństwu za kółkiem okoliczności łagodzących nie ma.

Jeżeli na jednostkę przyjeżdżają smutni panowie, jeżeli wyprowadzają ludzi w obrączkach, jeżeli podejrzani dostają areszt i według nieoficjalnych informacji przyznali się do części zarzucanych czynów, to sprawa dęta nie jest. Niektóre media piszą o co najmniej kilkunastu osobach zeznających przeciwko mundurowym, do tego są dowody w postaci nagrań. Najbardziej, mimo wszystko, rozsierdzają mnie głosy tych, którzy mówią, że przecież w drogówce nie zarabiają "kokosów", więc muszą jakoś się ratować. Zwykłe pierdolenie, w prewencji zarabiamy tyle samo, albo mniej. Tak jak pisałem wyżej - choroba w rodzinie albo jakieś inne nieszczęśliwe wypadki jeszcze mogłyby ich trochę tłumaczyć. Ale tylko trochę. Próby tłumaczenia takiego postępowania niskimi zarobkami to jakiś absurd. Idąc tokiem tego chorego myślenia każdy, kto uważa, że mało zarabia, mógłby robić wały na boku. Przecież to jakiś absurd.

Pojawiły się też głosy, że media rozdmuchują sprawę, bo to mimo wszystko przypadek odosobniony, że czarne owce to mniejszość, że w każdym środowisku znajdą się zwichrowane osobniki. To oczywiście prawda, ale niestety trzeba mieć świadomość, że nie funkcjonujemy w rzeczywistości, tylko w rzeczywistości medialnej. Policja zawsze jest kojarzona z władzą, więc telewizje, gazety i portale negatywnie nastawione do aktualnej władzy będą wyolbrzymiać zjawisko. Nibyeksperci będą z poważnymi minami odpowiadać na pytania jak duże jest zjawisko korupcji, czy obecnie rządzący poradzą sobie z tą plagą, a nie zabraknie też takich, którzy wprost stwierdzą, że na takie działania jest przyzwolenie obecnie rządzących, bo skoro wszyscy tam kradną, to ich "gestapowcy" zapewne też.

Z kolei media sprzyjające władzy w porze najmniejszej oglądalności podadzą lakoniczną informację o zatrzymaniu mundurowych, tylko na pasku, bez żadnych komentarzy ani dyskusji. Taka jest rzeczywistość medialna, nie ma się co obrażać. Wszyscy zawsze wycierali sobie nami i dalej będą sobie wycierać mordy. Jak tylko władza się zmieni, nastąpi zwrot o sto osiemdziesiąt stopni: te media, które nas nie lubiły, nagle nas pokochają, albo przynajmniej staną się życzliwie neutralne.

Oburzamy się, kiedy księża pedofile unikają odpowiedzialności, c**j nas strzela, kiedy zamiast siedzieć zostają przeniesieni do jakiegoś Wyp**owa.  Oburzamy się, kiedy lekarz przychodzi na dyżur pod wpływem alkoholu i jakimś cudem nie pierdzi w pasiak, chociaż spowodował uszczerbek na zdrowiu pacjenta. Tak samo powinniśmy się więc oburzać, kiedy jakiś niebieski bierze w łapę, albo pozwala narąbanemu debilowi prowadzić samochód. Wiem, że skala nie ta, czyny znacząco różne, ale chyba wiadomo, o co chodzi.

Najbardziej szkoda mi ogromnej większości uczciwych z WRD, bo robią swoje, bo dbają o bezpieczeństwo na drogach, o każdej porze dnia i nocy jeżdżą na miliony akcji i zabezpieczeń, bo kierują ruchem, bo w deszcz, upał i mróz stoją na skrzyżowaniach. Oni robią swoje, są w porządku, ale i tak rykoszetem im się dostanie, i tak się dowiedzą nie raz i nie dwa, że łapówkarstwo mają wypisane na ryjach.

 

INTERIA/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy