Alaska miała zostać zbombardowana. Co zatrzymało tę decyzję?
W latach 60. ubiegłego wieku Amerykanie chcieli zrzucić bombę atomową na Alaskę. Projekt Chariot zakładał wykorzystanie broni jądrowej do budowy portu w regionie Cape Thompson na Alasce.
Broń atomowa jest okryta złą sławą, bo została zaprojektowana do zabijania milionów ludzi. Niestety, władze Stanów Zjednoczonych w przeszłości już wielokrotnie "gubiły" głowice nuklearne. Rząd wiedział o tym i chciał "podkreślić pokojowe zastosowanie ładunków nuklearnych, tworząc odpowiedni klimat sprzyjający rozwojowi tej broni". Tak opracowano Operację Plowshare (ang. lemiesz) - czytamy w serwisie Iflscience.com.
Operacja Plowshare została zainicjowana przez prezydenta Dwighta Eisenhowera w jego wystąpieniu "Atom dla pokoju" na forum ONZ. Uruchomiono ją w 1958 r. Pierwszej detonacji dokonano w Nowym Meksyku w 1961 r., ale opinia publiczna nie była zachwycona. Przeprowadzono kolejne detonacje, a jedną z nich miał być tzw. Projekt Chariot.
Dr Edward Teller, znany jako "ojciec bomby wodorowej", polecił w 1958 r. Komisji Energii Atomowej przekazanie bomby o mocy 2,4 megaton w celu wytworzenia wielkiego otworu na zatokę. Zdaniem pomysłodawców projektu, jeden wybuch zaoszczędziłby wiele prac związanych z kopaniem. Niestety, w pobliżu planowanego miejsca budowy było wiele domów i mieszkało sporo osób - w pobliskim Point Hope.
Przez wiele lat rząd nie informował mieszkańców o swoich planach, mimo że byliby oni bezpośrednio dotknięci skażeniem wód i potencjalnym opadem radioaktywnym. Kiedy sprawa wyszła na światło dzienne w 1960 r. zrobiło się nieprzyjemnie. Mimo zapewnień, że testy na atolu Bikini nie spowodowały skażenia ryb (kłamstwo), miejscowi obawiali się o swoje tereny łowieckie (słusznie).
Pod rosnącym naciskiem miejskiej społeczności i naukowców, rząd wycofał się z Projektu Chariot. Ciekawe jest jednak to, że program nie został anulowany, a "wstrzymany". Do dziś jest w "zawieszeniu" i może się okazać, że kiedyś ktoś będzie chciał go wznowić.