Nowy sposób na lotniskową zmorę. Wypuszczają robo-kojoty
Robo-psy to już przeżytek, teraz korzysta się z "cybernetycznych preriowych drapieżników"! A mówiąc zupełnie poważnie, Army Engineer Research and Development Center (ERDC) zaprezentowało ostatnio swój najnowszy projekt, a mianowicie robotyczne kojoty, które chronić mają lotniska przed nieproszonymi gośćmi ze świata zwierząt.

Nie od dziś wiadomo, że największym zagrożeniem na lotniskach są ptaki. Wystarczy, że wlecą w silnik odrzutowca, uderzą w szybę kokpitu lub w elementy sterujące samolotu i tragedia gotowa. Skala problemu jest tak poważna, że w Stanach Zjednoczonych powstała kiedyś… armata do strzelania martwymi kurczakami w kadłuby samolotów, żeby testować odporność maszyn na zderzenia z ptakami.
Od dronów po działka hukowe
Ale ptaki to nie wszystko, na pasy startowe potrafią wejść także króliki, sarny czy jelenie. Mogą nie tylko zderzyć się z samolotem, ale też podgryzać kable, kopać nory w pobliżu lotniskowej infrastruktury albo urządzać sobie kryjówki w sprzęcie lotniczym. Dotąd lotniska korzystały z całej gamy sposobów, by pozbyć się zwierzęcych intruzów. W ruch szły drony, tresowane jastrzębie i sokoły, psy, światła stroboskopowe, a nawet hukowe armatki gazowe, które mają odstraszać ptaki i inne zwierzęta.
Jednak ERDC wspólnie z biologami dzikiej przyrody dr. Stephenem Hammondem i dr. Jacobem Jungiem oraz Narodowym Centrum Badań nad Dziką Przyrodą (NWRC) postanowiło pójść o krok dalej i stworzyć robotycznego kojota. Osoby, które mieszkają w okolicy tych zwierząt, często podkreślają, że ich obecność działa na inne zwierzęta jak zimny prysznic. Króliki, ptaki czy sarny bardzo dobrze wiedzą, że lepiej trzymać się od nich z daleka, jeśli nie chcą skończyć jako obiad.
Dlaczego akurat kojot?
Kojot wzbudza respekt i to właśnie wykorzystują amerykańscy inżynierowie. Początkowo robotyczne kojoty, oficjalnie nazwane Coyote Rovers, powstawały na bazie słynnych czworonożnych robotów Spot od Boston Dynamics, jednak okazało się, że te imponujące roboty są zbyt wolne, by skutecznie odstraszać zwierzęta. Dlatego naukowcy zdecydowali się na rozwiązanie znacznie tańsze i szybsze: czterokołowe, zdalnie sterowane modele samochodów Traxxas X-Maxx, osiągające prędkość do 32 km/h.
Na ich platformach zamocowano plastikowe atrapy kojotów, które wyglądają jednocześnie groźnie i zabawnie, choć raczej nie dla dzikiej przyrody - koszt jednego takiego robo-kojota to około 3000 dolarów. Pierwsze testy robo-kojotów przeprowadzono już na kilku wojskowych lotniskach, m.in. w słynnej bazie lotniczej Naval Air Station Pensacola na Florydzie, domu elitarnej grupy akrobacyjnej Blue Angels. Próby miały miejsce również w Fort Campbell w stanie Tennessee i w Naval Air Station Whiting Field na Florydzie.
Choć prototypy przypominają raczej zabawkowe auta na pilota, docelowo mają być znacznie bardziej zaawansowane. Plany obejmują m.in. zaprogramowane trasy patrolowe, strefy wykluczenia, zdolność do poruszania się po trudnym terenie, autonomiczne ładowanie akumulatorów i - co najciekawsze - rozpoznawanie gatunków zwierząt, by odpowiednio dobrać taktykę odstraszania.