"Król Lew" na żywo: Nieziemski wysiłek dla jednego zdjęcia
Majestatyczny wschód słońca na afrykańską sawanną oglądany zza pleców wielkiego lwa to wręcz "ikoniczne" ujęcie, które na stałe weszło do historii kina. Po raz pierwszy widzieliśmy je ćwierć wieku temu w "Królu Lwie" z 1994 r. Tegoroczny remake disneyowskiego klasyka też nie mógł się bez niego obyć. Mimo że nowa wersja tej historii, dzięki wykorzystaniu grafiki komputerowej, wygląda zupełnie jak rzeczywistość, to fotografowi Steve'owi Bancroftowi ciągle czegoś brakowało. Zainspirowany tym, co zobaczył na kinowym ekranie postanowił odtworzyć kultowy obrazek - tyle, że na żywo. Studio fotograficzne nie wchodziło w grę, dlatego Walijczyk dosłownie wytargał na liczącą 596 metrów górę Sugar Loaf figurę lwa prawdziwych rozmiarów! Jego starania - oraz warty zachodu efekt końcowy - możecie podziwiać na poniższych zdjęciach. - "Na szczyt weszliśmy (wraz ze wspólnikiem - red.) około 5:55, a naszym oczom ukazał się cudny widok. Po godzinie było już po wszystkim" - wspomina Steve dodając, że zniesienie pokaźnych rozmiarów lwa było znacznie prostsze, niż wniesienie go na górę pod własną pachą...
"Król Lew" na żywo: Nieziemski wysiłek dla jednego zdjęcia
Majestatyczny wschód słońca na afrykańską sawanną oglądany zza pleców wielkiego lwa to wręcz "ikoniczne" ujęcie, które na stałe weszło do historii kina. Po raz pierwszy widzieliśmy je ćwierć wieku temu w "Królu Lwie" z 1994 r. Tegoroczny remake disneyowskiego klasyka też nie mógł się bez niego obyć. Mimo że nowa wersja tej historii, dzięki wykorzystaniu grafiki komputerowej, wygląda zupełnie jak rzeczywistość, to fotografowi Steve'owi Bancroftowi ciągle czegoś brakowało. Zainspirowany tym, co zobaczył na kinowym ekranie postanowił odtworzyć kultowy obrazek - tyle, że na żywo. Studio fotograficzne nie wchodziło w grę, dlatego Walijczyk dosłownie wytargał na liczącą 596 metrów górę Sugar Loaf figurę lwa prawdziwych rozmiarów! Jego starania - oraz warty zachodu efekt końcowy - możecie podziwiać na poniższych zdjęciach. - "Na szczyt weszliśmy (wraz ze wspólnikiem - red.) około 5:55, a naszym oczom ukazał się cudny widok. Po godzinie było już po wszystkim" - wspomina Steve dodając, że zniesienie pokaźnych rozmiarów lwa było znacznie prostsze, niż wniesienie go na górę pod własną pachą...