Na nartach z najwyższych gór świata

- Zjazd z najwyższych gór świata wygląda zupełnie inaczej niż w narciarstwie alpejskim. Na tak dużych wysokościach jest bardzo mało tlenu, więc często trzeba robić przerwy, by się "naoddychać". Z Mount Everestu zjeżdżałem dokładnie 4 godziny 25 minut, z czego 1,5 godziny odpoczywałem - mówi portalowi INTERIA.PL Davo Karnicar, pierwszy człowiek, który zjechał na nartach z najwyższych szczytów na wszystkich kontynentach.

Davorin "Davo" Karnicar (rocznik 1962) jest słoweńskim narciarzem i alpinistą. Wieloletni reprezentant Słowenii w narciarskim pucharze świata. Zdobywca ponad 1600 szczytów górskich. Pierwszy w historii człowiek, który zjechał na nartach z Korony Ziemi, czyli 7 najwyższych gór świata. Jako jedyny zjechał na nartach ze szczytu Mount Everestu.

Marcin Wójcik, INTERIA.PL: Ile palców stracił pan w górach?

Davo Karnicar: - Dwa. Stało się to w 1996 r., w trakcie mojego pierwszego wejścia na Mount Everest. Potraktowałem to jak zapłatę, jaką góra wzięła ode mnie przed drugą, już udaną, ekspedycją. Taki bilet wstępu (śmiech).

Reklama

Co się stało na najwyższej górze świata podczas pana pierwszej ekspedycji?

- Głównym celem tamtej ekspedycji był zjazd na nartach z Mount Everestu, ale najpierw musiałem sprawdzić czy jest to w ogóle możliwe. Były bowiem takie miejsca, na wysokości 8300 - 8400 m n.p.m., gdzie w ogóle nie było śniegu i gdzie w ogóle nie dało się zjeżdżać na nartach. Podczas wyprawy warunki na górze były bardzo ciężkie. Wiał bardzo silny wiatr, na północnej przełęczy było aż - 50 stopni C! Całe szczęście, że udało mi się zejść. Straciłem dwa palce u ręki, ale przeżyłem. 1996 był bardzo tragicznym rokiem - życie na Mount Evereście straciło dziewięciu himalaistów.

Pamięta pan z ilu gór zjechał pan na nartach?

- Zdobyłem około 1600 gór. Nie pamiętam jednak, z których zszedłem, a z których zjechałem na nartach. Jeżeli tylko istnieje taka możliwość, to zawsze zjeżdżam. Jeżeli jest zbyt stromo albo nie ma śniegu, to nie podejmuję takiego ryzyka i schodzę.

Skąd pomysł, by zjeżdżać na nartach z najwyższych gór świata?

- Od małego jeździłem na nartach, przez siedem lat startowałem nawet w pucharze świata. Gdy miałem jakieś 20 lat zapytałem sam siebie, co umiem robić najlepiej. Doszedłem do wniosku, że najlepiej wychodzi mi wspinaczka i jazda na nartach. Pomyślałem, że fajnie byłoby połączyć obie te rzeczy. A jak już coś robić, to najlepiej jak się potrafi. I tak zacząłem wspinać się i zjeżdżać z najwyższych gór świata.

Od razu postanowił pan też zdobyć Koronę Ziemi?

- Nie. Ten pomysł narodził się dopiero po zjeździe na nartach z Mount Everestu. Moi znajomi pytali mnie czy zjazd na nartach ze wszystkich najwyższych gór świata jest w ogóle możliwy. Uznałem, że owszem, da się to zrobić. Na początku myślałem, że będzie to bardzo proste. Dopiero później okazało się, że projekt Seven Summits, czyli zdobycie i zjazd na nartach z siedmiu najwyższych gór świata, będzie trudniejszy niż pierwotnie myślałem. I zajmie mi dużo więcej czasu niż przypuszczałem.

Co było najtrudniejsze w tym projekcie?

- Przygotowania. Każdą górę musiałem sprawdzić pod kątem wspinaczki, jak i zjazdu z niej. Także kwestie formalne były bardzo trudne. Szczyty zaliczane do Korony Ziemi są oblegane przez alpinistów i trzeba zapłacić bardzo duże pieniądze, by uzyskać wszystkie niezbędne zgody. Największy problem miałem z Masywem Vinsona na Antarktydzie. W pewnym momencie myślałem nawet, że nie uda mi się zebrać pieniędzy na wyprawę na ten ostatni do kolekcji szczyt.

Która z góra, na która pan wszedł była najtrudniejsza do zdobycia?

- Wszyscy oczekują, że powiem Mount Everest. Ale tak naprawdę, najtrudniejsze były te wejścia, których nie udało się ukończyć. Mimo że wszyscy bardzo chcieli i bardzo się starali. To one zostawiły ten najtrwalszy, najboleśniejszy ślad w mojej pamięci.

- Myślę, że najniebezpieczniejsza z moich wypraw to wspinaczka na K2 w 1993r.. Połowa wyprawy zeszła z lawiną, a moje narty na wysokości 8 tys. m n.p.m. porwał wiatr. Najłatwiejsza i najprzyjemniejsza było natomiast wyprawa na Mount McKinley, gdzie na pewno wrócę.

Jakie są zagrożenia, gdy zjeżdża się na nartach z naprawdę wysokich gór?

- Są dwa podstawowe zagrożenia. Różne od siebie, ale tak samo niebezpieczne. Pierwszy, który nieodłącznie jest związany z górami i narciarstwem, to lawiny. Wszędzie tam, gdzie jest dużo śniegu, zawsze może zejść lawina. Drugi natomiast wiąże się z ludzką psychiką. Mamy marzenia, postawiliśmy sobie jakiś cel do zrealizowania, podjęliśmy już konkretne decyzje... Ale to wszystko może być ponad nasze siły. To częste zagrożenie w sportach górskich. Trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić.

Strasznie pan ryzykuje zjeżdżając z tak wysokich gór. Nie boi się pan?

- Strach jest bardzo ważny w górach. Wywołuje respekt. Kiedy człowiek się nie boi, to wówczas najłatwiej jest popełnić błąd. Wtedy można bardzo łatwo zginąć.

A czy oprócz strachu w górach towarzyszą panu też inne uczucia?

- Chodzenie po górach to coś, na czym się znam. To jest potwierdzenie samego siebie. Oprócz tego, że to sport, to także wielka przygoda. Wszyscy ludzie, który mają coś wspólnego z górami są w nich zakochani. Kiedy, jednak jestem na wyprawie muszę być bardzo skoncentrowany na tym, co robię. Nie mogę się zachwycać pięknem gór czy myśleć o czymś innym. Najlepiej byłoby, gdybym w trakcie wyprawy ani razu nie pomyślał o żonie czy dzieciach. Rozkojarzenie może kosztować życie.

Zawsze wchodzi pan na szczyt drogą, która będziesz potem zjeżdżał?

- Tak, to konieczność. Muszę wiedzieć, gdzie jest śnieg, a gdzie lód czy skały. To jest właśnie różnica między narciarstwem ekstremalnym a freeridem, w którym to helikopter przetransportuje narciarza na szczyt, a on stamtąd szybko zjedzie, nie przejmując się zbytnio trasą. Ja muszę wiedzieć, gdzie pojechać, by przeżyć.

Jakich nart używał pan podczas zjazdów z najwyższych gór świata? To jakieś specjalne konstrukcje czy zwykłe modele, które można kupić w sklepach?

- Mam to szczęście, że od czasu kiedy byłem jeszcze zawodnikiem startującym w pucharze świata, jestem związany z jednym producentem, z Elanem. Między nami wytworzył się taki układ, że oni tworzą narty, a ja je testuje na swoich wyprawach. Później trafiają one do sprzedaży.

Wie pan, z jaką prędkością zjeżdżał pan chociażby z Mount Everestu?

- Zjazd z najwyższych gór świata wygląda zupełnie inaczej niż w narciarstwie alpejskim. Na tak dużych wysokościach jest bardzo mało tlenu, więc często trzeba robić przerwy, by się "naoddychać". Czasem te przerwy są dłuższe niż sama jazda. Z Mount Everestu zjeżdżałem dokładnie 4 godziny 25 minut, z czego 1,5 godziny odpoczywałem. Tym samym nie da się obliczyć z jaką prędkością zjeżdżam.

Pytam o prędkość nie bez przyczyny. W 1973 r. z Mount Everestu próbował zjechać na nartach Japończyk Yuichiro Miura. On używał spadochronu, by zmniejszyć prędkość zjazdu...

-...i miał nawet rowerek treningowy w bazie! Była to najdroższa ekspedycja w historii. Kosztowała ponad milion dolarów! A ten spadochron, to nawet nie zdążył go wyhamować, bo zaraz po tym jak Japończyk ruszył z 8 tys. m, wypięła mu się narta. Na szczęście zahaczył spadochronem o skały. Gdyby tak się nie stało, to pewnie by zginął. Ja nie używam spadochronu i nie mam zamiaru tego robić. Nie ma sensu mówić, że się zjechało z góry, kiedy tak naprawdę się z niej leciało. Pomijam już kwestię wagi - spadochron jest bardzo ciężki, a ja żeby zjechać z jakiejś góry muszę najpierw na nią wejść ze wszystkim, czego potrzebuję na plecach.

Wszedł pan i zjechał na nartach z 7 najwyższych gór świata. Zamierza pan zdobyć wszystkie 14 ośmiotysięczników świata?

- Nie, w ogóle o tym nie myślę. Po raz pierwszy wszedłem w Himalaje, kiedy miałem 28 lat i to było bardzo późno. Jestem już za stary i za biedny, by o tym myśleć. A czasy, kiedy całe narody zbierały pieniądze na wyjazd swoich chłopców, by zdobyli oni wszystkie ośmiotysięczniki też już minęły.

A planuje pan kolejną wyprawę w najbliższym czasie?

- Jestem na tyle stary, że mogę powiedzieć, iż mam już wszystkiego dosyć (śmiech). Jestem jednak na tyle młody, by wykorzystać swoje doświadczenie w czymś innym. Na razie, razem z żoną, planuję otworzyć schronisko górskie. W tym roku wszystko będzie temu podporządkowane, więc, póki co, żadnych ekspedycji nie planuję. Ale czas pokaże, co będzie.

Dziękuję za rozmowę.

Davo Karnicar był gościem Przeglądu Filmów Górskich im. Andrzeja Zawady w Lądku Zdroju.

Za pomoc w realizacji materiału dziękujemy Aleksandrze Gutek oraz Rezydencji ProHarmonia w Lądku Zdroju.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: sport | narciarstwo | Mount Everest
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy