Największa tajna fabryka świata. Z jej powodu wzniesiono nawet miasteczko
Kolosalny budynek stojący na amerykańskim odludziu. Tak wyglądała najdroższa część Projektu Manhattan. Fabryka K-25 była największym zadaszonym obiektem na świecie. Ale jej budowę i działanie udało się długo utrzymywać w zupełnej tajemnicy.
Koniec nadszedł po przeszło 70 latach. 30 sierpnia 2016 r. koparka szturchnęła ostatni, osamotniony mur, który runął, pozostawiając po sobie tylko pióropusz kurzu. Tak skończyła się historia największej fabryki II Wojny Światowej, gigantycznego, tajnego kompleksu, bez którego nie byłoby Programu Manhattan ani amerykańskiej bomby atomowej.
Dziś po kompleksie K-25, znajdującym się w pobliżu Oak Ridge w Tennessee, pozostał tylko obrys na ziemi i platforma widokowa, która zwiedzającym pozwala ogarnąć skalę fabryki, która tu stała. W szczytowym okresie pod jednym dachem pracowało tu 25266 osób.
Kompleks w kształcie litery U stanowił w latach 40. największy budynek na świecie. Zbudowany kosztem 512 mln ówczesnych dolarów - niemal 9 miliardów dzisiejszych - miał służyć jednemu celowi: produkcji uranu na potrzeby broni jądrowej.
Paliwo dla bomby
Albert Einstein był przerażony przyszłością. Legendarny fizyk, który w obliczu nazistowskiej ekspansji trafił do Stanów Zjednoczonych wiedział, że Niemcy mogą wkrótce mieć w swoich rękach broń, która uczyni ich niepokonanymi. Na kilka lat przed wybuchem wojny, niemieccy fizycy zdołali rozszczepić atom uranu. Obliczenia Einsteina wykazały, że ten proces może potencjalnie posłużyć do zbudowania bomby o niewyobrażalnej sile rażenia.
Uprzedził o tym prezydenta Roosevelta. Ten podjął zaś decyzję, która zmieniła bieg historii ludzkości. Skoro powstanie takiej broni wydawało się nieuniknione, chciał upewnić się, że to Amerykanie będą ją mieli pierwsi. W miesiąc po ataku Japonii na Pearl Harbor zatwierdził bezprecedensowy w historii świata program, który miał doprowadzić do stworzenia broni jądrowej. Program Manhattan. Miał kosztować Amerykę 20 miliardów dolarów.
Program z jednej strony obejmował prace nad rozszczepianiem uranu i tworzeniem projektów ewentualnej broni. Ale z drugiej, równolegle, w jego ramach powstawały fabryki, które miały dostarczać do niej paliwo. Produkcja uranu miała ruszyć zanim jeszcze było wiadomo dokładnie, jak będzie wyglądała oparta nia nim bomba.
“Produkcja", bo choć uran jest pierwiastkiem stosunkowo powszechnym, to w swojej naturalnej postaci nie nadaje się do produkcji broni jądrowej. 99,28 proc. naturalnie występującego pierwiastka stanowi uran-238, który nie poddaje się łatwo próbom rozwijania. Na potrzeby broni potrzebny był izotop U-235, który stanowi zaledwie 0,714 proc. naturalnych złóż.
Zaproponowano kilka możliwych metod rozwiązana problemu. Wykorzystywały one różne właściwości fizyczne uranu, by oddzielić jego cenniejsze frakcje i odsiać “balast", jakim były niepotrzebne izotopy. W 1941 i 1942 r. najbardziej obiecującą techniką była tzw. dyfuzja gazowa, nad którą pracowali wcześniej brytyjscy inżynierzy. Opiera się ona na zasadzie mówiącej, że w pojemniku z porowatą barierą, zawierającym gazową mieszaninę dwóch gazów, lżejsze cząsteczki wyjdą z pojemnika szybciej, niż cięższe. Takie sito pozwoliłoby odcedzić cenny uran-235.
Problem polegał na tym, że choć proces wyglądał dobrze w teorii, nigdy nie wykorzystano go w praktyce do wzbogacania uranu. To jednak nie zatrzymało wojennej machiny. Z końcem 1942 r. kierujący Projektem Manhattan gen. Leslie Groves zatwierdził zbudowanie ogromnej fabryki, która miała zająć się produkcją paliwa dla bomb właśnie za pomocą tej techniki.
Kolos na pustkowiu
Projekt nowej fabryki opracowała firma Kellex, specjalnie założony w tym celu oddział korporacji Kellogg. Aby pomieścić całą potrzebną dla produkcji uranu aparaturę, architekci zaprojektowali czteropiętrową konstrukcję w kształcie litery U, o długości 800 i szerokości 300 metrów. Budynek miał mieć łączną powierzchnię 489 tys. m2 i kubaturę 2760000 m3. We wnętrzu zmieściłoby się dwa i pół wieżowca Empire State Building. Albo cztery i pół Pałaców Kultury i Nauki.
Budowa wymagała wylania 150 tys. m3 betonu i położenia 160 km rur. Ukończony budynek miał stać się największą zadaszoną strukturą na świecie - większą nawet od Pentagonu. Ale całość powstawała w odległych rejonach stanu Tennessee, gdzie nawet dróg, którymi można byłoby dowozić materiały, było jak na lekarstwo.
Tak wielka skala była niezbędna, bo proces, który miał zachodzić we wnętrzu jest niezwykle mozolny. Oczyszczenie uranu do potrzebnej wojskowym czystości wymagało 2892 etapów. Tymczasem wstępna specyfikacja fabryki, oznaczonej kryptonimem K-25, zakładała, że każdego dnia będzie ona produkowała kilogram produktu składającego się w 90 proc. z uranu-235.
Sama fabryka była zresztą tylko jednym z elementów wielkiego kompleksu. Wojsko szybko podjęło decyzję, że tuż obok stanie dedykowana jej elektrownia. Tak, aby żaden sabotażysta nie był w stanie przeciąć linii energetycznych i pozbawić kluczowej instalacji elektryczności. Powstało też miasteczko dla pracowników. Nad rzeką Clinch, 11 mil na południowy zachód od Oak Ridge, stanęły domy dla 15 tys. pracowników zakładu. Miasteczko “Happy Valley" miało własną szkołę, osiem stołówek, piekarnię, teatr i trzy sale rekreacyjne. Jako, że całość znajdowała się na południu USA, stołówki były segregowane - Afroamerykanie musieli jeść oddzielnie.
Superczysta budowa
Budowy obiektu K-25 podjęła się firma J. A. Jones Construction. W szczytowym okresie budowy na budowie pracowało ponad 25 000 pracowników. Prace ruszyły latem 1943 roku i od razu napotkały istotne trudności. Największym problemem było to, że obiekt miał ze względów bezpieczeństwa znajdować się na względnym pustkowiu. Dojazd na miejsce wymagał przedzierania się godzinami przez wąskie, gruntowe dróżki. Szybko okazało się, że brakuje chętnych do budowy w takich warunkach, na miejscu stanęło więc kilkanaście baraków, żeby oszczędzić pracownikom niewygody związanej z dojazdami.
Prace musiały przebiegać pod niezwykłym rygorem. Nie tylko związanym z tajemnicą, jaką spowity był cały program Manhattan, ale i z wymogami, jakie przed inżynierami stawiał proces dyfuzji gazowej. Wnętrze fabryki musiało być niezwykle czyste jak na standardy lat 40. Już w trakcie budowy w budynku zainstalowano więc prymitywne śluzy powietrzne, które zabezpieczały wnętrze przed pyłem. Powietrze we wnętrzu było filtrowane, a pracownicy musieli nosić białe, niestrzępiące się rękawiczki.
Nie obyło się jednak bez incydentów. Podczas budowy doszło do jednego aktu sabotażu, polegającego na wbiciu gwoździa w kabel elektryczny. Sprawcy nigdy nie odnaleziono, ale uznano, że jest nim raczej niezadowolony pracownik niż szpieg Osi.
Prace postępowały jednak błyskawicznie. Pierwszy odcinek został oddany 17 kwietnia 1944 r. I tu pojawił się problem, bo choć fabryka była niemal gotowa, nie było wiadomo, co dokładnie znajdzie się w jej wnętrzu.
Praktyka pokonała teorię
Bo proces dyfuzji gazowej okazał się o wiele trudniejszym technologicznym problemem, niż wcześniej zakładano. Kluczowym problemem był fakt, że gazem wykorzystywanym w dyfuzorach miał być sześciofluorek uranu - wysoce korozyjny związek, który przeżera stal. Co prawda nikiel jest odporny na działanie żrącego gazu, fabryka miała być tak ogromna, że wykonanie wewnętrznych instalacji z czystego metalu wyczerpałoby całe amerykańskie zasoby pierwiastka.
Inżynierowie musieli więc opracować zupełnie nowe metody powlekania stali niklem. To wymagało jednak zbudowania kolejnej, wielkiej fabryki. W Detroit powstał zakład o powierzchni 4600 m2, zatrudniający kilka tysięcy pracowników i wyposażony w skomplikowany system filtracji powietrza. Podobne trudności tworzyła konieczność stworzenia odpornych na sześciofluorek uranu pomp.
Trudności z dyfuzorami i pompami bledły jednak w porównaniu z trudnościami, które napotkali inżynierowie tworzący sita, które miały odsiewać uran. Bariery musiały być wyjątkowo porowate, ale wystarczająco mocne, aby wytrzymać wysokie ciśnienie. I, jak wszystko inne, odporne na korozję.
Problem okazał się tak trudny, że jeszcze w sierpniu 1943 roku całemu projektowi groziło anulowanie. Ostatecznie gen. Groves poinformował nadzorującą Projekt Manhattan komisję, że wykorzystanie dyfuzji gazowej do wzbogacenia uranu do powyżej 50 proc. będzie prawdopodobnie niewykonalne w zakładanym czasie. Cały wielki zakład miał więc ograniczać się do produkcji półproduktu. Miała produkować uran o niższym wzbogaceniu, który następnie miał trafiać do przetwarzania za pomocą alternatywnej metody separacji elektromagnetycznej.
Mały chłopczyk
Nie oznacza to, że ogromne pieniądze wydane na niezwykłą fabrykę poszły zupełnie na marne. Jej “półprodukt", został wykorzystany w konstrukcji bomby Little Boy, zrzuconej na Hiroshimę 6 sierpnia 1945 roku. A w obliczu nasilającej się Zimnej Wojny, zapotrzebowanie na wzbogacony uran tylko rosło. Budynek K-25 produkował więc surowiec do budowy rosnącego jądrowego arsenału USA jeszcze przez 20 lat. Prace nad wzbogacaniem uranu zakończyły się w nim dopiero w 1964 r., gdy pojawiły się sprawniejsze i bardziej ekonomiczne sposoby na odsiewanie zbędnych izotopów. Gigantyczna fabryka została ostatecznie zamknięta w połowie lat 80.
Jej przepastne wnętrza długo były jednak objęte tajemnicą. Opinia publiczna o istnieniu gigantycznej fabryki dowiedziała się po zakończeniu II wojny światowej. Pierwsze zdjęcia z jej wnętrza opublikowano dopiero w latach 50. Wszystko po to, by chronić najważniejsze wojskowe sekrety USA.