Polskie Siły Powietrzne a wsparcie wojsk lądowych - jak uzupełnić lukę w zdolnościach?
W świetle decyzji dowództwa USAF o rozmieszczeniu maszyn szturmowych A-10 w Europie, oraz potencjalnego rosnącego zagrożenia ze strony Rosjan w rejonie Europy Środkowo-Wschodniej, rodzi się pytanie – czy Polskie Siły Powietrzne posiadają wystarczające zdolności w zakresie zapewniania bliskiego wsparcia żołnierzom na ziemi?
F-16, które stanowią kręgosłup polskich Sił Powietrznych, nie są wyspecjalizowaną platformą, którą zaprojektowano wyłącznie do dostarczania bliskiego wsparcia. Można zadać pytanie - czy taki wyspecjalizowany samolot jest Polakom w ogóle potrzebny? Odpowiedź, wydaje się być tutaj oczywista - jeżeli potencjalne zagrożenie miałoby nadejść ze strony naszych wschodnich sąsiadów, brak środków umożliwiających zwalczanie rosyjskich zagonów pancernych stworzyłby dość poważną lukę w zdolnościach polskiej armii. Dodajmy tutaj fakt, iż konflikt europejski nie byłby podobny ani trochę do ograniczonych wojen, jakie miały miejsce w Afganistanie, czy Iraku, a potencjalny przeciwnik na pewno dysponowałby skutecznymi systemami obrony przeciwlotniczej.
Amerykanie rozmieścili swoje maszyny A-10 (które zresztą całkiem niedawno miały zostać wycofane) w Spangdahlem, w Niemczech. Opisywałem jakiś czas temu potencjalną możliwość nabycia amerykańskich maszyn "za dolara", jednak w świetle faktu, iż USAF przywraca Guźce do służby, opcja ich pozyskania wydaje się być obecnie mało realna. Co więcej, zakup maszyn A-10 jest mało prawdopodobny, ponieważ w dłuższej perspektywie byłby on niezwykle kosztowny - należy tu brać pod uwagę wszystkie koszty wsparcia, w tym szkoleń (symulatory, instrukcje, dokumentacja), czy części zamiennych (w odniesieniu do komponentów, które pierwotnie zaprojektowano w latach 80-tych).
Ponadto - istotne są tu znikome możliwości modernizacji, szczególnie takiej, która mogłaby być przeprowadzona z udziałem polskiego przemysłu. Kolejnym wymiarem, który budzi wątpliwości względem skuteczności maszyn A-10 jest fakt, że rosyjskie systemy przeciwlotnicze w ciągu ostatnich 30 lat mocno wyewoluowały, a broń taka jak Pancyr czy Tunguska, zaprojektowana specjalnie do ochrony czołgów, mogłaby zadać jednostkom korzystającym z Warthogów spore straty.
Zastosowanie Guźca na europejskim teatrze działań, bez wsparcia ze strony zespołów Wild-Weasel (czyli specjalnych formacji myśliwskich, prowadzących działania SEAD - Suppression of Enemy Air Defenses - zwalczanie obrony powietrznej wroga) byłoby także dość trudne. Dodatkowo, zestawy uzbrojenia polskich Jastrzębi nie zawierają np. pocisków HARM, niezwykle przydatnych w operacjach SEAD, więc prowadzenie działań w tym zakresie samodzielnie, przez polskie lotnictwo, bez zewnętrznego wsparcia, jest mocno wątpliwe.
Rodzi się pytanie - jak można zastąpić Su-22? Jakiś czas temu mówiło się, że maszyny tego typu zostaną wymienione, a na ich miejsce pojawią się systemy bezzałogowe, podobne głosy jednak ucichły.
Niektórzy eksperci mówili także o wymianie Su-22 na eskadrę maszyn F-16 w starszej wersji, np. Block 40, jednak - nie oszukujmy się - to rozwiązanie również byłoby jedynie tymczasowe. Mówi się także o tym, iż część zadań sowieckiego myśliwca bombardującego, ma przejąć nowo nabyty M346 Master. Póki co, liczba tych ostatnich maszyn - czyli 8 sztuk - sprawia, że optymizm w tej kwestii jest dość nieuzasadniony.
Należy więc zadać kolejne pytanie - jakie inne rozwiązanie w zakresie działań CAS mogą zastosować Polskie Siły Powietrzne, szczególnie w świetle zagrożenia wojną hybrydową, lub, w wariancie pesymistycznym, działaniami wojennymi na pełną skalę? Docelowo w celu zastąpienia Su-22 i MiG-29 Polska może pozyskać myśliwce wielozadaniowe F-35, bądź też maszyny generacji 4.5 jak Super Hornet, Eurofighter czy Gripen NG, poddane głębokim modernizacjom. Te ostatnie charakteryzują się niższym kosztem jednostkowym i dysponują nowoczesnym wyposażeniem, uznawanym za porównywalne do maszyn V. generacji (np. radary AESA, systemy IRST), choć odstają od F-35 pod względem cech obniżonej wykrywalności. Nie wiadomo też, w jakim zakresie rozwijane myśliwce będą ostatecznie dostosowane do działań CAS.
Rozważając powyższe problemy pamiętajmy o tym, że doktryna wojny lądowo-powietrznej (Air-Land Battle Doctrine) Pentagonu, której jednym z filarów stał się samolot A-10, powstała na przełomie lat 1970-tych i 1980-tych. Koncepcja zakładała integrację i interoperacyjność działań USAF oraz US Army, które byłyby kluczowym elementem umożliwiającym zatrzymanie radzieckich czołgów przetaczających się przez Niemcy, a także przez tzw. Lukę Fuldańską (Fulda Gap). Jest to nizinny rejon w Niemczech, który był jedną z dwóch alternatywnych dróg, które mogłyby być obrane przez czołgi Układu Warszawskiego na ich drodze do Europy Zachodniej.
Doktryna ALBD zakładała, że działania CAS będą, w przypadku operacji na pełną skalę, realizowane z użyciem śmigłowców AH-64 wspieranych przez OH-58, ze wsparciem czołgów Abrams, wozów bojowych Bradley, których działania zabezpieczałaby artyleria i wyrzutnie MLRS, nie wspominając tu o tysiącach pocisków ppanc, takich jak TOW czy Milan. Efektem takich działań byłoby "przeciążenie" radzieckich zagonów pancernych poprzez wywieranie na nie ciągłej presji. Dodatkowo priorytetowym celem miały być czołgi dowodzenia, a także systemy plot. (wtedy) krótszego zasięgu. Dopiero po usunięciu tych zagrożeń śmigłowce, a także samoloty A-10 mogłyby przyłączyć się do działań bliskiego wsparcia.
Problemem, który pojawia się w odniesieniu do powyższego jest fakt, że rosyjska armia dość mocno zmieniła swoją taktykę od czasów Zimnej Wojny. Obecnie Kreml stosuje zaawansowane metody działań, łączące obecność w cyberprzestrzeni czy operacje specjalne. Ciężkie siły konwencjonalne używane są w ograniczonym zakresie, w celu zwalczania celów o znaczeniu strategicznym. Doskonałym przykładem zastosowania tej doktryny były działania w Gruzji w 2008 roku, czy choćby zeszłoroczna aneksja Krymu. Ta zmiana taktyki czyni trudniejszym atakowanie celów o krytycznym znaczeniu, co jest także czynnikiem, który powinien mieć wpływ na zmianę metod dostarczania bliskiego wsparcia powietrznego na pole walki. Jak już zauważyliśmy wcześniej, sposoby stosowane przez amerykańskie wojsko w na Bliskim Wschodzie, na środkowoeuropejskich nizinach mogą okazać się bezużyteczne.
Biorąc pod uwagę powyższe argumenty, rozwiązanie tej kwestii można zrealizować na kilka sposobów. Jedną z opcji jest stosowanie lekkich platform bliskiego wsparcia, takich jak samoloty M346 czy BAe Hawk. Obecny stan ich rozwoju jednak nie napawa nadzieją, ponieważ jest to obszar dość zaniedbany, stąd programom, które mogłyby posłużyć do rozszerzenia ich zdolności w zakresie działań stricte bojowych, należy dostarczyć odpowiednie fundusze. Taki rozwój jest jednak dość perspektywiczny - Włosi z sukcesem używali lekkich maszyn AMX w działaniach CAS w Afganistanie, co może sugerować, iż tego typu płatowce posiadają pewien potencjał. Jednakże i w tej kwestii jawią się spore wątpliwości - ewolucja rosyjskich systemów plot. sprawia, że bliskie wsparcie powietrzne może być dość mocno ograniczone.
Co więc należy zrobić? Najlepszym rozwiązaniem byłoby zrewidowanie założeń Air-Land Battle Doctrine i położenie nacisku na istotnych jej elementach: pociskach przeciwpancernych montowanych na lekkich pojazdach, wsparciu wymiany informacji (w zakresie wskazywania celów), poprzez stosowanie bezzałogowców, lepszego wywiadu elektronicznego czy rozszerzenie działalności nawigatorów naprowadzania (Forward Air Controllers). Większa świadomość tego, co dzieje się na polu walki pozwoli artylerii czy czołgom najlepsze dobranie taktyki i momentu potencjalnego ataku. Należy tutaj zaznaczyć, że integracja systemów wymiany informacji na polu walki ma kluczowe znaczenie. Chodzi o to, by wszystkie jednostki w boju posiadały pełny obraz tego, jak wygląda sytuacja. Bez zapewnienia wymiany danych prowadzenie działań CAS jest niebezpieczne dla sił własnych, lub po prostu niemożliwe.
Polski MON już poczynił kroki zabezpieczające tą kwestię, na przykład zakupując nowe mobilne centra łączności osadzone na podwoziach ciężarowych. Doskonałą platformą do zapewniania bliskiego wsparcia powietrznego są także wiropłaty bojowe. Problem uzupełnienia zdolności w tym zakresie, powinien już wkrótce rozwiązać przetarg pod kryptonimem "Kruk", który traktowany jest obecnie jako jeden z priorytetowych programów prowadzonych przez Ministerstwo Obrony.
Wszystkie wymienione środki należy chronić przy użyciu śmigłowców zwiadowczych i szturmowych, których działania z kolei mogą zabezpieczać pociski rakietowe średniego zasięgu, jakie mają być pozyskane w ramach programu Wisła, a także - na ostatnim miejscu - samoloty bliskiego wsparcia, myśliwskie oraz uderzeniowe. Ostatecznie, taka opcja była również rozważana przez polskich analityków, działania CAS można realizować z użyciem śmigłowców oraz bezzałogowców, z wyłączeniem samolotów szturmowych. Jednak, jak wspomniałem wcześniej, dyskusje na temat wymiany samolotów Su-22 na BSP, póki co - ucichły. Jeżeli koncepcja użycia BSL byłaby wdrażana, należy pamiętać, że proces powinien angażować maksymalnie polski przemysł. Sensowne mogłoby być zintegrowanie systemów bezzałogowych np. z ppk Spike, również produkowanym w Polsce.
Dobrym ruchem ze strony Polski na innej płaszczyźnie, wydaje się być zakup morskich rakiet typu RBS-15 ze Szwecji. Należy tu zauważyć ciekawą kwestię, która nie zawsze jest poruszana, gdy mówi się o tychże pociskach - Szwedzi są na etapie modernizacji rakiet RBS-15 odpalanych z myśliwców, noszą się z zamiarem stworzenia możliwości zastosowania tego typu uzbrojenia także w zakresie zwalczania celów naziemnych. Polska pozyskała również lądowe wyrzutnie pocisków przeciwokrętowych NSM, charakteryzujących się cechami obniżonej wykrywalności.
Kolejna istotna kwestia, jaką należy rozważyć, to stworzenie stałych lub pół-stałych baz dla sił powietrznych i naziemnych NATO na terenie naszego kraju, w zakresie, który uzupełniałby luki w zdolnościach Sił Zbrojnych RP. Będzie to spory czynnik odstraszający potencjalnego agresora, ponieważ jeżeli jakikolwiek żołnierz państw członkowskich NATO zginie na polskiej ziemi, niezależnie od "pokojowego" nastawienia przywódców politycznych, wywoła konieczność odpowiedzi. W tym zakresie jednak konieczne jest podjęcie odpowiednich decyzji politycznych przez władze USA i krajów Europy Zachodniej.
Jacek Simiński