FIFA 12 - widzieliśmy, graliśmy, zrecenzowaliśmy!

Jesień to dla mnie osobiście chyba najbrzydsza pora w całym roku. Łyse drzewa, zanik wszelkiej zieleni, nieprzyjemny ziąb i nieustannie lejący się z nieba deszcz. Jedynym pocieszeniem tych nieprzyjemnych zmian klimatycznych może być fakt, że jak co 12 miesięcy będziemy mieli okazję wziąć pada do ręki i nacieszyć się najnowszą odsłoną serii FIFA. Czy tegoroczna dwunastka okaże się godnym towarzyszem na zbliżające się wielkimi krokami zimowe wieczory? Przekonajcie się o tym już teraz dzięki naszej recenzji!

Jesień to dla mnie osobiście chyba najbrzydsza pora w całym roku. Łyse drzewa, zanik wszelkiej zieleni, nieprzyjemny ziąb i nieustannie lejący się z nieba deszcz. Jedynym pocieszeniem tych nieprzyjemnych zmian klimatycznych może być fakt, że jak co 12 miesięcy będziemy mieli okazję wziąć pada do ręki i nacieszyć się najnowszą odsłoną serii FIFA. Czy tegoroczna dwunastka okaże się godnym towarzyszem na zbliżające się wielkimi krokami zimowe wieczory? Przekonajcie się o tym już teraz dzięki naszej recenzji!

Jesień to dla mnie osobiście chyba najbrzydsza pora w całym roku. Łyse drzewa, zanik wszelkiej zieleni, nieprzyjemny ziąb i nieustannie lejący się z nieba deszcz. Jedynym pocieszeniem tych nieprzyjemnych zmian klimatycznych może być fakt, że jak co 12 miesięcy będziemy mieli okazję wziąć pada do ręki i nacieszyć się najnowszą odsłoną serii FIFA. Czy tegoroczna „dwunastka” okaże się godnym towarzyszem na zbliżające się wielkimi krokami zimowe wieczory? Przekonajcie się o tym już teraz dzięki naszej recenzji!

Na wstępie muszę zaznaczyć, że przysiadłem do tej recenzji z bardzo mieszanymi uczuciami. Gdy jakiś czas temu miałem okazję recenzować wersję demonstracyjną gry, to byłem przekonany, że moje wrażenia przy jej pełnej odsłonie będą tylko lepsze. Tymczasem rzeczywistość okazała się trochę inna i po kilku dniach solidnego kopania w grze staję przed prawdziwym problemem stosownego opisania swoich wrażeń. Z jednej strony bowiem wszystko jest na swoim miejscu. Po drugiej stronie barykady nierzadko patrzyłem na grę przez pryzmat moich wyolbrzymionych oczekiwań, w których liczyłem, że w tym roku dostanę grę iście idealną. Czy mogę tak powiedzieć o FIFA 12? Hmm… Może po kolei…

Reklama

Jako że nad wyglądem i funkcjonalnością menusów i interfejsów rozwodziłem się już we wspomnianej recenzji dema gry, ograniczę się tutaj jedynie do stwierdzenia, że zrobiło się ich całkiem sporo. Electronic Arts próbowało na wszelkie możliwe sposoby urozmaicić nam całą rozgrywkę, stawiając w „dwunastce” przede wszystkim na wątki społecznościowe. Ja jednak w swojej części tekstu ograniczę się tylko do jej „offline’owego” i surowego stanu, czyli grze dla singla. Co na tym polu może nam zaoferować FIFA 12?

Kto wygra mecz?! L!!!

Przede wszystkim cieszy pozostanie twórców przy możliwości tradycyjnego wyboru tak zwanego „Szybkiego meczu”, gdzie użytkownicy platformy PC poza wcześniej widzianymi „Meczami Towarzyskimi” i „Zostań Gwiazdą: Zawodnik”, znajdą także obecny do tej pory tylko na konsolach „Zostań Gwiazdą: Bramkarz”. Zacznijmy od tego najbardziej powszechnego, który oferuje nam grę dowolnymi klubami z 29 lig z 22 krajów oraz 42 reprezentacjami. Te ostatnie zostały teraz wzbogacone o takie zespoły jak Chile, Kolumbia, Wybrzeże Kości Słoniowej, Egipt i Peru. Do całej tej kolekcji należy jeszcze doliczyć 12 drużyn, które swoją popularnością wybijają się pośród zwykłych „szaraczków”, a jednak nie doczekały się własnej ligi w grze. Zaskakująco znajdziemy tam chociażby ekipę Galatasaray, która po zrezygnowaniu EA z ligi tureckiej stała się trochę bezdomna. Szczerze mówiąc, odkąd tylko pamiętam, to producent niemal co roku chwalił się wzrostem liczby dostępnych lig. Tym razem jednak mamy regres, który poza Turkami odczujemy trochę także my sami. Bo i owszem, polska liga w FIFA 12 figuruje, jednak w wyniku nie dogadania się z władzami T-Mobile Ekstraklasy będziemy musieli pogrywać takimi zespołami jak W.Kraków i L.Poznań, których zarówno stroje, jak i logotypy zostały całkowicie zmyślone przez pracowników Electronic Arts. Bardziej zorientowani oczywiście zauważą jakieś tam podobieństwo w oferowanych nam emblematach, ale nie oszukujmy się, granie drużyną L.Warszawa z logiem przypominającym tarczę celowniczą, aniżeli tradycyjny symbol „Wojskowych” nie należy do szczytu moich marzeń. Także pod tym względem: duży minus! Naszą sytuację ratuje trochę fakt, że nasi ligowcy są objęci międzynarodową licencją FIFPro, dzięki czemu ich nazwiska oraz wygląd pozostają bez zmian. Ale tak czy inaczej, mały niesmak pozostał.

Poczuć się jak Arek Głowacki

Przejdźmy jednak do samej rozgrywki, gdzie już na kilka miesięcy przed premierą twórcy chwalili się takimi nowinkami jak implementacja silnika Player Impact Engine, oraz systemu „Precyzyjny Drybling”. Sam silnik faktycznie dość mocno urozmaica całą rozgrywkę. W końcu pozbywamy się wrażenia, że piłkarze biegają po z góry wyznaczonych kwadratach boiska, a ich ruchy rzeczywiście zależą w pełni od naszej woli. Ten aspekt może jednak być dla nas zarówno zaletą, jak i wadą. Niewprawieni gracze z pewnością powinni skorzystać z oferowanego przy pierwszym uruchomieniu samouczka, który przedstawia nam nowy system obrony własnego pola na boisku. Użyłem słowa „nowy”, albowiem świeżo zaimplementowany silnik oraz „Precyzjny Drybling” znacząco ułatwiają nam konstruowanie ataków, ale jednocześnie dramatycznie utrudnia organizację defensywy. Dlatego do nowej FIFY raczej ciężko przystąpić „z marszu”, a takie elementy rozgrywki jak kierowanie obrońcami oraz stosowanie pressingu to punkty zabawy, których musimy się niestety nauczyć praktycznie „od zera”. Jeśli tego nie zrobimy, nasza defensywa będzie wyglądać tak, jakby cały blok obronny był obsadzony piłkarzami o nazwisku Głowacki… Wspomniany wyżej „Precyzyjny Drybling” też warto odpowiednio przećwiczyć. Nowy system ośmieszania naszych rywali rodzi całkiem wiele możliwości, dzięki czemu będziemy musieli zapomnieć o grze na jeden schemat, jak to nieraz bywało w poprzednich częściach serii. Teraz do sprytnego minięcia rywala wystarczy jeden szybki ruch triggerem, zmuszając przeciwnika do ratowania się co najwyżej faulem. Te z kolei także przeszły małą przebudowę. Silnik Player Impact Engine znacząco zmienia bowiem użycie wślizgów, które aby nie skończyły się przewinieniem będą musiały być wykonywane dużo dokładniej. Podobnie dużą ostrożność będziemy musieli zresztą zachować przy pociąganiu przeciwnika za koszulki, gdzie zbyt ostra akcja natychmiast zostanie odebrana jako faul przez arbitra.

Jeśli jednak wyżej wymienione elementy opanujemy do perfekcji (polecam poczytanie działu „Instrukcje” bodajże w „Konfiguracji Gry”), to gwarantuję wam, że nie będzie takiej linii obronnej, której nie bylibyście w stanie sforsować. Warto na początku podpatrywać grę komputera, którego SI uległo bardzo wyraźnej poprawie. Nasz wirtualny przeciwnik już na poziomie „Zawodowca” potrafi udowodnić, że odkąd w grze zaimplementowano „Precyzyjny Drybling”, to gracz musi mieć się na baczności aż do samego końcowego gwizdka. Trudna do opanowania gra w defensywnie oraz duża frywolność w ataku sprawiają, że w naszych meczach nigdy nie będzie brakowało ciekawych akcji. Zwłaszcza, że zawsze możemy dodatkowo spróbować zaskoczyć rywala jakimiś finezyjnymi zagrywkami, które w niektórych momentach potrafią zdziałać prawdziwe cuda.

Z gazetą między słupkami

Kilka słów chciałbym też poświęcić grze samych bramkarzy. Bo o ile przy próbie pokonania któregoś z nich często obserwujemy popisy jakichś prawdziwych nadludzi, tak już gra takim osobnikiem we własnej osobie potrafi zanudzić człowieka na śmierć. Gdy szarżujemy swoim napastnikiem na bramkę rywala, to podziwiamy jak jakiś niepozorny facet po raz kolejny wychodzi zwycięsko ze starcia „sam na sam” z nami. Co jednak robimy w odwrotnej sytuacji? Nic! Dostępną w grze karierę gry bramkarzem polecam tylko zapalonym fanom Wojtka Szczęsnego i hardkorom, którzy lubią robić kilka rzeczy naraz, jak na przykład grać w FIFĘ 12 i jednocześnie czytać książkę. Bo właśnie tak „fascynująca” jest praca golkipera. Owszem, nie mówię, że nie ma spotkań, gdzie co chwila bronimy jakąś „bombę”, po której mamy naprawdę sporą satysfakcję, jednak takich spotkań jest naprawdę mało. Z reguły bowiem mamy do czynienia z takimi meczami, gdzie przez 12 minut gry (domyślne 6 minut na połowę) doświadczamy dosłownie dwóch kontaktów z piłką! Dziękuję, postoję, ale na pewno nie przy słupkach…

Howard Webb 2.0

Jeśli jest jakaś rzecz, której absolutnie w nowej FIFIE nie pojmuję, to sędziowanie. Panowie z gwizdkami na szyi mają bardzo trudne do przewidzenia kryterium fauli. Prowadzi to do takich sytuacji, że kiedy spodziewamy się co najmniej żółtego kartonika za ewidentne przewinienie (wślizgiem!) na naszym kopaczu, arbiter postanawia puścić grę wolno. I bynajmniej wcale nie wraca do jej rozliczenia później (a tak też się zdarza)! Z drugiej strony często bywa też tak, że odzyskamy piłkę zwykłym odbiorem, nie odnosząc się do żadnych wślizgów, tudzież innych ryzykownych zagrywek. Co się wtedy dzieje? Kartka! Logiki tu tyle samo przy stosowaniu kar cielesnych na masochiście… Inna sprawa. Tuż po tym jak w ustawieniach gry znalazłem opcję wystąpienia „ręki” w czasie meczu, zdecydowałem, że chcąc urealnić swoje zmagania włączę wyżej wspomnianą ewentualność. To jednak najwyraźniej był błąd. Bo choć nigdy nie fatygowałem się liczeniem częstotliwości tego zjawiska w prawdziwym futbolu, to już średnia dwóch „rąk” na 10 spotkań wydaje mi się odrobinę za duża. Zwłaszcza, że te najczęściej mają miejsce w polach karnych… Wtedy też zresztą mamy okazję przetestować najdziwniej działający system rzutów karnych, jaki tylko zaimplementowano w grach EA Sports. Teoretycznie wszystko powinno działać bez zarzutu. Mamy ruchomy pasek siły, na którym staramy się trafić w zielone pole oznaczające optymalny strzał. Potem już tylko wybieramy kierunek i cieszymy się z gola, tak? I znowu nieprawda. Z początku myślałem, że być może to tylko moja dziwna indolencja, że albo strzelę prosto w środek, albo gdzieś daleko w bok poza słupkami. Jednak z podobnym problemem borykają się także inni gracze, z samym komputerem włącznie! Przyznam szczerze, że nigdy nie widziałem tak problematycznych rzutów karnych w żadnej innej części serii FIFA.

Od zera do starego bohatera

Dość jednak marudzenia nad samą rozgrywką meczową. Skupmy się teraz na poszczególnych trybach gry, gdzie pomiędzy tymi przeznaczonymi dla jednego gracza możemy znaleźć jedną unikalną nowość. Mowa tu o trybie Kariery. W przeszłości w menu zwykle figurowały dwa oddzielne elementy: „Tryb Menadżerski” i „Zostań Gwiazdą”. W „dwunastce” producenci postanowili wrzucić to do jednego kotła, do którego możemy się dostać tylko po znalezieniu opcji „Kariera” z poziomu głównego interfejsu. Po wybraniu tego trybu stajemy przed 3 możliwościami wyboru. Są to kolejno: „Zawodnik”, „Menedżer” i „Grający Trener”. Ten pierwszy jest dokładnie taki sam jak w FIFA 11, z tą różnicą, że „PeCetowcy” mogą już przekonać się jak nudny jest żywot bramkarza, którego rozgrywka może zostać śmiało porównana do jakiegoś symulatora wędkowania. Tryb „Menedżer” to stary dobry „Tryb Menadżerski”, gdzie mamy pełną kontrolę nad wszystkimi sprawami związanymi z całym klubem. W grę poza samą walką na boisku (możemy ją symulować) wchodzą tradycyjne zabawy z kontraktami, pilnowaniem finansów i innych tym podobnych spraw. Zupełną nowością jest jednak tryb „Grający Trener”, który jest swoistym pomostem pomiędzy „Zawodnikiem”, a „Menedżerem”. W nim poza rozwijaniem własnego kopacza dbamy dodatkowo o takie elementy jak skład, czy taktyka naszego zespołu. Po co go wymyślono? Ano po to, by mając na względzie ograniczenia wiekowe w karierze piłkarza móc swobodnie i płynnie przejść przez każdy z tych etapów po kolei! Jest to świetne rozwiązanie w porównaniu do tego z „jedenastki”, gdzie po 4 sezonach gry piłkarzem byliśmy zmuszani do definitywnego odwieszenia butów na kołku.

Sz & Sz kontratakują!

Lokalizacja wypada poprawnie. Zdaję sobie sprawę, że wielu ocenia ją wysoko, ale ja niestety nie jestem aż tak miły. Przyznaję, że faktycznie tłumaczenie jest poprawne. Jednak często równie sztuczne. Z pewnością najsłabszym elementem jest duet komentatorów. Szanuję i lubię obu Panów i wiem, że nagrali oni sporo nowych komentarzy, jednak niewiele to dało, gdyż nie usunięto wpadek z poprzedniej edycji i akcje połączone są z nieprawidłowymi komentarzami, co kiepsko świadczy o zespole odpowiadającym za ten element.

W sieci

W przypadku FIFA 12, tryb online jest dla wielu równie ważny co singiel. Faktycznie widać sporo pracy włożonej w zmiany w części sieciowej gry. Moją ulubioną zmianą jest wprowadzenie meczy towarzyskich, gdyż ułatwiło to niezmiernie ustawienie się z kimś znajomym na szybkie mecze, bo tym razem nie ma potrzeby zakładania lig, itd. Zamiast tego możemy rozegrać 10 meczy, składających się na coś w rodzaju sezonu. Ta sama zasada dotyczy nieznajomych, których przydzieli nam system w wyniku wyszukiwania i dobierania pod kątem poziomu graczy. Co ciekawe osiągnięte wyniki, jeśli pokonamy przeciwnika, pozwalają nam awansować dalej - do lepszej grupy.

Szkoda, że wyszukiwanie przeciwników działa jak chce. Teoretycznie powinni być oni dobierani do poziomu drużyny, jaką sobie wybraliśmy. Niestety na teorii się kończy i bardzo często możemy trafić na drużynę o niebo lepszą od naszej. W tym roku nie można salwować się ucieczką, gdyż wyjście z meczu powoduje automatycznego walkowera dla przeciwnika. W dalszym ciągu nie ma rewanżów, dogrywek i karnych. Liczyłem na to, że EA w końcu wprowadzi je do swojej gry, gdyż nie są niczym skomplikowanym, a z pewnością mają wpływ na realizm rozgrywki.

Bardzo fajnym pomysłem jest wprowadzenie EA Sports Club. Można powiedzieć, że jest to globalny system informacyjny dla grającego. Dzięki niemu nic nie umknie Waszej uwadze. Jest to bardzo dobre i zarazem sprytne rozwiązanie, gdyż nic tak nie napędza chęci do grania jak rywalizacja. Tutaj macie wszystko jak na dłoni - każde wyzwanie, każdy mecz, wszystko co zrobimy jest odpowiednio punktowane i zbierane na konto naszego profilu i podnosi nasz poziom. Mamy ranking trzech najlepszych znajomych, podgląd na ich osiągnięcia, a więc rywalizacja nakręca się sama.

W ramy EA Sports Club wpasowano wyzwania. Tym razem nie są one dostępne bezpośrednio z gry, ale są „wytwarzane” przez producentów, którzy zobowiązali się podrzucać co dwa dni nowe wyzwanie, mające związek z jakimś ważnym futbolowym wydarzeniem. Akcja ma trwać przez rok. Jak będzie dalej zobaczymy, ale póki co bardzo dobrze oceniam ten pomysł.

Jedną z widocznych bolączek trybu online (przynajmniej w dla mnie) jest konieczność gry przy użyciu nowego systemu obrony. Mam tu na myśli mecze rankingowe, bo w przypadku towarzyskich pozostawiono opcję wyboru. Jeśli nie uda się Wam szybko przestawić na nowy system, będziecie początkowo dostawali ostre lanie.

Bo wygląd ma znaczenie

Na koniec pozwoliłem sobie zostawić oprawę audio-wizualną, która zgodnie z oczekiwaniami nie zawiodła. Bo choć przyznam szczerze liczyłem na jeszcze lepszy wygląd poszczególnych zawodników, to jednocześnie nie łudziłem się, że EA pofatyguje się o wierne odwzorowanie choćby reprezentacji Polski. Niemniej tych znanych piłkarzy rozpoznamy bez problemu, a prezentowane po golach cieszynki nierzadko były wyraźnie bazowane na tych z rzeczywistości. Bardzo natomiast spodobały mi się wyglądy stadionów, które szczególnie miło jest poobserwować podczas gry bramkarzem, który notabene ma na to dużo czasu… Szkoda co prawda, że producent jak zwykle olał kwestię wyglądu kibiców i choć nie spróbował zrobienie pod tym względem czegoś co od lat oglądamy w serii NHL. Co do dźwięku to odgłosy zasłyszane podczas meczów jak zwykle mogą cieszyć. Co prawda niejednokrotnie miałem wrażenie, że jęki kibiców przy minimalnym nietrafieniu w bramkę są nieco spóźnione, ale ogólnie jest naprawdę dobrze. Jak zwykle nie mam też nic do zarzucenia kawałkom z menusów, które EA starannie wyłowiło z branży muzycznej. Cieszy mnie to, że nie są to utwory, które słyszymy na co dzień zarówno w stacjach radiowych, jak i telewizyjnych, a raczej wyszukane piosenki, które nie tylko nie denerwują, ale na pewno umilają czas spędzony na przedzieraniu się z jednego interfejsu na drugi.

Słowo na niedzielę

Reasumując, FIFA 12 to gra bez wątpienia lepsza od swojej poprzedniczki. Nie napiszę, że jest to produkcja idealna, ale na pewno warta swojej ceny. I choć są tu takie irytujące fakty, jak brak licencji na polską ligę (to pewnie tylko kwestia czasu, zanim polscy fani stworzą stosowny patch na tę okazję), czy ekstremalnie wymagająca gra w obronie, to jednak radość jaka płynie z konstruowania kolejnych akcji w ofensywie w pełni to wszystko wynagradza. Jakby więc na nią nie patrzeć, to ocena dziewięciu „oczek” w 10-stopniowej skali jest co najmniej zasłużona.

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy