Weekendowe granie #6 – Guacamelee!

Gry niezależne przeszły długą drogę – od kompletnych popierdółek z paskudną grafiką, krótkich jak jedno posiedzenie w toalecie i raczej średnio ambitnych, do produkcji przemyślanych, wciągających, zrealizowanych z rozmachem i częstokroć zdecydowanie fajniejszych niż „duże” gry, za którymi stoją olbrzymie budżety oraz armie ludzi. Mówi się, że 2013 rok był kulminacją i rokiem przełomowym.

Gry niezależne przeszły długą drogę – od kompletnych popierdółek z paskudną grafiką, krótkich jak jedno posiedzenie w toalecie i raczej średnio ambitnych, do produkcji przemyślanych, wciągających, zrealizowanych z rozmachem i częstokroć zdecydowanie fajniejszych niż „duże” gry, za którymi stoją olbrzymie budżety oraz armie ludzi. Mówi się, że 2013 rok był kulminacją i rokiem przełomowym.

Gry niezależne przeszły długą drogę – od kompletnych popierdółek z paskudną grafiką, krótkich jak jedno posiedzenie w toalecie i raczej średnio ambitnych, do produkcji przemyślanych, wciągających, zrealizowanych z rozmachem i częstokroć zdecydowanie fajniejszych niż „duże” gry, za którymi stoją olbrzymie budżety oraz armie ludzi. Mówi się, że 2013 rok był kulminacją i rokiem przełomowym.

Doskonałym przykładem jest wydana PC, PS Vita, PS3 a wkrótce później także na PS4 oraz Xbox One - Guacamelee! od Drinkbox Studios.

Reklama

Konstrukcja gry jest dokładnie taka sama jak wszystkich platformówek, które ukazały się do tej pory. Gracz musi pokonywać kolejne etapy i rozdziały, z tym że w przypadku Guacamelee! są to obszary na mapie.

Fabuła również zapożycza wiele z poprzedniczek. Gracz wciela się w rolę farmera, noszącego imię Juan. Jego dobrą przyjaciółką jest księżniczka wsi, w której zamieszkuje. Tak, ta wieś ma swoją księżniczkę i nie ma tutaj mowy o pomyłce. Pewnego dnia zostaje ona porwana i oczywiście to Juan jest jedyną osobą, która będzie w stanie ją odnaleźć i uwolnić. Pomocą ma być maska o specjalnych magicznych właściwościach. Już to gdzieś słyszeliście? No pewnie, wiele razy. Wystarczy przypomnieć sobie Mario. Chociaż trzeba oddać autorom Guacamelee!, że nie zrobili klona żadnej poprzedniej gry, a solidnie się wysilili, aby wykreować coś swojego i wyszło im to doskonale. W każdym razie mnie się podobało – bardzo – nie boję się powiedzieć, że nawet bardziej niż Mario.

Zakochałem się w stylu oprawy graficznej, z którym przyszło mi spędzić sześć godzin, przewidzianych na ukończenie gry. Wszystko utrzymano w klimacie Meksyku, wliczając w to muzykę, przygrywającą nam w czasie wyprawy. Środowisko jest bardzo kolorowe, ale w sposób, który nie powoduje zmęczenia i zniechęcenia. Autorzy zrezygnowali z nagrań wypowiedzi postaci. W zamian gra naśladuje klasyczne rozwiązania z platformówek wydawanych lata temu. Marzy mi się, aby ktoś teraz zaczął naśladować Guacamelee! i aby idea tworzenia czarujących platformówek powędruje w świat.

Rozgrywka jest genialna. W Guacamelee! gra się z wielkim zainteresowaniem, gdyż twórcy to prawdziwie kreatywne osoby i w miarę rozwoju akcji, zaskakują nas nowe pomysły i rozwiązania. Nasz bohater otrzymuje nowe moce oraz umiejętność przełączania się pomiędzy światem żywych i umarłych.

Moce działają na trzech frontach. Po pierwsze można ich używać w walce, w czasie której wszystko odbywa się trochę jak w wrestlingu. Z drugiej strony trzeba ich używać w trakcie rozwiązywania zagadek. Nie są one zbyt trudne i raczej wymagają zręczności i refleksu, ale zapewniam Was, że zaliczenie każdej z nich daje mnóstwo satysfakcji. Każda moc ma swój kolor. Przekonacie się, że jest to wielce pomocne w czasie pokonywania przeszkód. Oczywiście wykorzystanie mocy w odpowiednim kolorze, umożliwia zlikwidowanie właściwie zakodowanej przeszkody.

Wspomniana przed momentem walka jest ciekawym wyzwaniem. Nie polega ona bowiem na zwykłym naparzaniu przeciwników, czy też wskakiwaniu im na głowy. O nie, nie. Trzeba się troszkę bardziej wysilić i dopaść przeciwnika wtedy, gdy jest on najbardziej narażony na nasze ciosy. Szybko zaobserwujecie, że zmieniają oni swoje postaci lub po trafieniu zaczynają błyszczeć, itd. To właśnie wtedy trzeba im dołożyć. Walka jest naprawdę fajnie rozwiązana.

Jak w każdej szanującej się platformówce, także i tu nie mogło zabraknąć pojedynków z bosami. Trzeba przyznać, że są one najtrudniejszym elementem, co wcale nie znaczy, że nie można im dać rady. Z pewnością przytrafi się Wam zaczynać kilka razy od nowa, gdyż wymagają one precyzji oraz wyczucia odpowiedniego momentu, aby zadać cios. Wszystko da się oczywiście wytrenować, a do sukcesu potrzebna jest jedynie odrobina cierpliwości i koncentracji.

Bosowie różnią się od siebie zdecydowanie, a więc pokonanie każdego z nich wymaga zastosowania innej strategii, co oczywiście procentuje grze na mocnego plusa.

Na trasie swej wędrówki nie raz natkniecie się na sklep. Oprócz obsługi zakupów, służy on także jako save point. Można w nim zaopatrzyć się w uzdrawiające napoje jak również nabyć nowe umiejętności, które wykorzystacie w walce oraz podczas rozwiązywania zagadek.

Podsumowując – zabierając się do gry, wiedziałem o tym tytule bardzo mało. Zaliczyłem kilka trailerów i gameplayów publikowanych w sieci. Kończąc Guacamelee! byłem w nim zakochany. Jest to bardzo wciągająca, dająca masę frajdy i oryginalna platformówka. Nie powiem, że dla każdego, ale z pewnością miłośnicy gatunku nie mogą przejść obok niej bez zainteresowania. Wspaniale wykreowany świat, zagadki o przyzwoitym poziomie trudności i wymagające walki z bosami to z pewnością wystarczająca zachęta.

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy